Po omacku zakładam bielutkie papucie w kształcie króliczków, otwieram oczy i mrugam ponownie. Avilian: śpi w jakiejś dziwnej pozie na parapecie. Dom: cały. Ogólny stan: wszystko cacy. Mogę spokojnie robić cokolwiek. Odklejam się od łóżka i sunę powoli w tempie anorektycznego zombie. Docieram do szafki, omijając śpiącą Avi, otwieram ją i desperacko próbuję zmusić świat, by sprawił, że znajdzie się tam coś w miarę jadalnego. Szlag. Wtykam głowę głębiej, grzebię po zakurzonych, zamieszkanych przez bliżej nieokreślone stworzenia zamakarkach. Coś łaskocze mnie po karku.
- Zdzisiek? To ty? - pytam spokojnie i zdejmuję z szyi ogromnego, czarnego pająka. Nie fatyguje się nawet do przywitania, od razu po postawieniu na ziemi pędzi do kąta.
- Co za niewychowany dureń - mruczę pod nosem. Nagle moja dłoń zaciska się na czymś. Poprawka. Na kilku cosiach. Wyjmuję to z szafki.
Ziemniaki.
Tylko tyle?
Grzebię dalej jeszcze kilka minut, lecz uparta szafka buntuje się i daje mi tylko ziemniaki. Ech. No dobra. Co można zrobić z ziemniaków na śniadanie?
Może frytki?
- Ech - wzruszam ramionami. Rozpalam piec, unikając iskier jak ognia (zła metafora, sorki), wyjmuję z kolejnej dawno zapomnianej szafki patelnię, a w międzyczasie obieram ziemniaki i kroję je na kawałki mniej więcej wielkości mojego palca, uważając, by tego palca nie obciąć. Znajduję w bezdennych szafkowych głębinach olej, wlewam na nagrzaną już patelnię, a następnie bezceremonialnie wsypuję frytki. Czekam cierpliwie kilka wieków, co pięćdziesiąt lat przewracając frytki na drugą stronę. W końcu zdarza się cud. Frytki są gotowe. Wysypuję je, jeszcze cieplutkie i roztapiające gębę od środka, na talerz, posypuję mikroskopijną ilością soli, przybliżam widelec..
R-U-M-B-L-E!
- Co jest? - mruczę z gębą zatkaną jedną frytką wielkości mojego gila z nosa (czyli malutką, hyhy), odstawiam frytki z niejakim żalem i wychodzę na dwór. Drepczę za dom, żeby zobaczyć, co to właściwie było. Źródłem hałasu okazał się porozrzucany stos starych garnków.
Chwila. Porozrzucany? Stos? Starych? Garnków? Skąd?
Z prędkością dźwięku biegnę z powrotem do domu. Nie ma nic ciekawszego, Avi żyje, dom cały, tylko jakiś czarny wilczur źre mi frytki-
Ponownie poproszę chwilę. Czarny? Wilczur? W moim domu? Źre mi frytki?
- ODDAWAJ FRYTKI! - ryczę. Pan Czarny Wilczur zauważa mnie, wyszczerza się głupkowato i w ciągu jednej sekundy znika. Tak po prostu. Mrugam zdezorientowana. Nadgryziona frytka lewituje po pomieszczeniu w stylu Przyczajonego Ninja, kierując się ukradkiem w kierunku drzwi.
- Widzę cię - rzucam morderczym tonem. - Masz frytkę w pysku.
Frytka znika, pożarta. Czarny basior ujawnia się i posyła mi uśmiech Jasia Fasoli.
- Dobre robisz frytki - rzuca od niechcenia i daje nura w kierunku drzwi. Mam cichy zamiar pobiec za nim i zamordować go za to, że zeżarł mi pół śniadania, ale plany krzyżuje mi jego nagle zniknięcie. Wybiegam na dwór i ryczę jak ranny bawół.
- Wracaj tu!
Odpowiada mi jedynie pogardliwy szelest. Ech. Wracam ponownie, drepcząc na melodię pieśni pogrzebowej. Dziabam frytki widelcem. Źrę niechętnie resztkę śniadania. Coś skrzeczy mi za uchem. Drapię cierpliwie Avi po głowie. Gulgocze cichutko, zadowolona.
Gapię się tępo w ścianę. Za jakie grzechy? Jakie? Jaakie?
Finn?
W końcu XD
----
+ 358 PD
~Maggie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz