Słyszeliście kiedyś o podrywie na kasztana? Nie? I tak mam coś lepszego. Lepszego od podrywów na cholerne kasztany, opakowania po jogurtach i księżniczki na zamku. (Nie wnikajcie, co robię po godzinach). (Ja mówię serio, nie warto).
Owa historia zaczyna się od kota, nie kasztana. Albo raczej kocicy, która wygląda jak futrzasty, czarny kasztan... O ile można porównać kota do kasztana. Ale jeśli tak, to kasztan na czterech łapach był adekwatnym określeniem do tego zwierzaka, które stanęło na mojej drodze.
Blackjack parska, kiedy przyjaźnie poklepuję go po szyi. Rutynowo, mnie i mojego czterokopytnego pieszczocha czekają zwiady obozowiska Wojowników, po czym cały raport z podróży muszę zanieść Carisie, przywódczyni klanu. Ze szczególnością dbamy o to, aby pozostałe klany nie wdarły się na nasze tereny - choć jako ludzie posiadamy wiele silnych atutów, wobec sił ich pazurów i kłów jesteśmy niemal bezbronni.
Przeciągam się w siodle, przymykając na chwilę oczy i wzdrygając się niemrawo. W Avfallen całkiem niedawno rozpoczęła się wiosna, a wraz z nią - ciągła zmienność pogody. Na czubek mojego nosa spada pojedyncza kropla, a zaraz po niej kilka kolejnych kropli, zwiastujących nadejście deszczu. Mruczę coś z niezadowoleniem pod nosem, nakierowując Blackjacka tak, aby skryć się pod pobliskim drzewem. (Tak, wiem, że jestem nierozważna. Możemy to przemilczeć?). Gałęzie chronią nas przed ulewą jedynie częściowo, ale to wystarczy, abyśmy mogli przeczekać moment na powrót słońca.
Blackjack przestępuje, jakby nerwowo, ale nie przywiązuję do tego szczególnej uwagi, która skupia się na terenach Avfallen. Tereny obejmujące klany Cieni i Łowców są nienaruszone ręką mojej rasy, a klan Wojowników ciągle się rozrasta - jestem dumna z tego, że urodziłam się w owym klanie.
Z rozmyślań wyrywa mnie głośne rżenie.
A potem tracę grunt pod nogami.
Z nieprzyjemnym pluskiem wpadam w błoto, a Blackjack szarżuje na bliżej niezidentyfikowany obiekt. Podnoszę się gwałtownie, starając nie zwracać uwagi na błoto pokrywające moje ubrania i ciało. Odgarniam niesforny kosmyk z twarzy, po czym dobywam łuk i celuję w coś, czego wystraszył się mój wierzchowiec.
Przerażenie skrzy się w moich oczach, kiedy w głowie mam scenariusz, że dopadł nas lisi, bądź wilczy zwiadowca. W ostatniej chwili jednak powstrzymuję się od strzału, widząc przed sobą niewielkiego, czarnego kota, który jeży sierść, gniewnie sycząc na mojego przestraszonego rumaka.
Skupiam się na tym, aby uspokoić hanowera. Przejeżdżam opuszkami palców wzdłuż jego grzywy, zbliżając się do niego powoli, aż w końcu obejmuję jego szyję, gładząc uspokajająco po chrapach.
- Ćśś, Blackjack. To tylko kot, nie lis. Nie pozwolę mu zrobić Ci krzywdy - mówię cicho.
Czy to naprawdę wierzchowiec bojowy?
Zerkam na naszego kociego towarzysza, po czym kucam przy zwierzaku, czekając, aż się uspokoi. Wyciągam w jego stronę dłoń, a kiedy widzę, że zwierzak przestał stroszyć futro, zbieram się na odwagę i gładzę go delikatnie po głowie, na co kociak reaguje gardłowym mruczeniem.
Moja dłoń wędruje do szyi kota, w cichej nadziei, że zobaczę podpowiedź od właściciela na jego obroży w wyjątkowo pedalskim kolorze różu. Do obroży przyczepiona jest przypinka, na której wygrawerowany jest drobnym druczkiem napis Pani Meow.
- Serio? Głupiej nazwać się nie dało? Co za kretyn daje tak na imię kotu? - prycham ze zniewagą, biorąc kocicę na ręce.
Mam zamiar wsiąść z powrotem na Blackjacka, żeby wrócić do klanu i zapytać Wojowników o zgubę, moje plany przerywa jednak krzyk rozlegający się na całe Avfallen:
- PANI MEOW!
Kojarzę ten głos. Bardzo dobrze zresztą. Odwracam się na pięcie, i kolejny raz w tym dniu nie zdążam zareagować, kiedy niespodziewanie ląduję w błocie.
Wpada na mnie znajoma mi przywódczyni klanu, do którego przynależę, przewracając nas obie w kałużę błota. Carisa jednak zachowuje się, jakby w ogóle nie zwracała uwagi na moją obecność, chociaż siedzi mi w nogach, przytulając do siebie wystraszonego kota.
- Pani Meow, nie uciekaj już nigdy więcej, tak się martwiłam - mamrocze przywódczyni, przytulając pupila tak mocno, że mam wrażenie, że zaraz go udusi.
Mój mózg rejestruje jednak tylko fakt, że przywódczyni właśnie siedzi na mnie okrakiem i jest cholernie blisko. Przecieram twarz dłońmi, żeby moja towarzyszka nie zauważyła, że na moją poliki wstąpiły wypieki.
- Ooo, Reyna! - Choć nie odsuwam dłoni od twarzy, jestem niemal pewna, że dziewczyna właśnie się do mnie uśmiecha. Cholera jasna. - Już po patrolu? - pyta.
Kiwam głową znacząco, zagryzając wargę w zdenerwowaniu.
Na dłuższą chwilę zapada cisza. Czuję się podczas niej jeszcze bardziej niezręcznie, więc mam palące wrażenie, że muszę ją przerwać jak najszybciej.
- Uhm... Fajny kot. Taki... futrzasty. I ma fajne imię. Pomysłowe - mamroczę, choć tak cicho, że dziewczyna prawdopodobnie niewiele usłyszała.
Blackjack gdzieś za mną rży cicho, jakby sam się ze mnie podśmiewał. Bo nie ma to jak dobre rozpoczęcie znajomości.
Carisa? ♥
----
+458 PD
~Maggie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz