Po całej tej przygodzie usnąłem. Niewygoda miejsca, w jakim się aktualnie położyłem, nie pozwoliła mi jednak na długi odpoczynek. Obudziłem się po chwili przy jeszcze śpiącej waderze.
Spojrzałem na nią. Wyglądała tak niewinnie i spokojnie. Jedną z rzeczy, na które zwróciłem uwagę, był jej wyraz twarzy. Na jej małych usteczkach widniał grymas wskazujący na to, że nie było jej zbyt wygodnie w tym miejscu. Nie wiem, dlaczego, ale postanowiłem zrobić użytek z miękkości i puszystości mojego futra, kładąc się obok niej i pozwalając jej wtulić swój mały, ale za to słodki na swój sposób pyszczek. Pomyślałem, że polubi takie coś. Przypomniałem sobie jej lekki, ale za to szczery uśmiech, gdy wtulała się w futro na moich plecach, gdy niosłem ją do obozu.
Od razu, gdy położyłem się obok, wadera jakby instynktownie wtuliła się w moją śnieżną, puchatą sierść. Niespodziewałem się, że tak bardzo się we mnie wtuli. Z zaskoczenia wydałem z siebie cichy pomruk. Na moje nieszczęście wadera zaczęła wtulać się mocniej w bezkreśnie miękkim futrze, przy czym wydałem z siebie głośniejsze mruknięcie, które najprawdopodobniej zbudziło śpiącą szarą królewnę. Na jej sierści można było zobaczyć parę kolorów szarości, dlatego postanowiłem nazywać ją szarą królewną. Na wpół wzbudzona wadera podniosła swoje głębokie jasnoniebieskie oczy i spojrzała na mnie. Ja szybko odwróciłem wzrok i udawałem, że śpię. Poczułem, że odsuwa się ode mnie. Po chwili zerknąłem, a ona ponownie zasnęła. Powoli wstałem i podszedłem do niej. Spała jak dziecko.
- Mam nadzieję, że nie będzie na mnie zła za to, że użyczyłem jej mojej „poduszki”. - Powiedziałem cicho do siebie i usiadłem nieopodal jej.
Dwie godziny później wadera, której imienia jeszcze nie poznałem, wzbudziła się.
Nie mówiąc nic, zawiesiłem mój wzrok na niej całej. Ona także zaczęła wpatrywać się we mnie. Nadal byłem zauroczony jej wzrokiem. Nie mogłem się na nią napatrzeć. Moment ten jednak przerwało pojawienie się Silvera przy wejściu. Wstałem, żeby powitać Alfę. Poraniona wadera także próbowała, lecz stan jej zdrowia nadal na to nie pozwalał. Jej łapy były zbyt poranione, żeby mogła chodzić. Spirit postanowił wysłuchać raportu już teraz. Chciałem powiedzieć, że na razie wadera powinna mieć spokój i odpoczywać, ale ten podszedł do niej i kazał zdać raport.
Zaczęła mówić. W jej głosie można było wyczuć zażenowanie. Gdy skończyła, spuściła głowę w stronę ziemi. Silver szybko po tym wyszedł, jedynie podając nieznajomej moje imię.
Znów zostaliśmy sami, tylko we dwoje. Nasze oczy znów się złączyły. Postanowiłem przerwać tę niezręczną ciszę, więc podszedłem do wadery. Z bliska jej oczy lśniły jeszcze piękniej. Niestety wraz ze zmniejszającą się między nami odległością rósł w jej oczach strach, ale było coś w nich jeszcze innego, jakby... nie mogła ode mnie oderwać wzroku. Nie wiedziałem wtedy, z jakiego powodu i czego się bała. Dosiadłem się obok niej.
- Hej. - Uśmiechnąłem się szeroko, nadal wpatrując się w jej niebiańskie oczy. - Czy mógłbym poznać twe imię? - Nie wyglądała na taką, z którą można było gadać godzinami.
- Jestem … Veru. - Jej oddech zaczął być nierównomierny. - Dziękuję za ratunek, gdyby nie ty, najpewniej nigdy już bym tu nie wróciła. - Podniosła głowę. Jej oczy hipnotyzowały mnie coraz bardziej. Nie zwróciłem uwagi, że nasze twarze znalazły się naprawdę blisko. Veru widocznie tego też nie zauważyła.
- Nie ma sprawy. Nie mogłem Cię zostawić tam samej. - Nasze pyszczki były coraz bliżej i pewnie by się złączyły, gdyby nie powrócił Silver.
- Wybacz, że przeszkadzam, ale muszę zabrać twojego księcia z bajki. - Spojrzał na nas z lekkim uśmiechem, lecz jego wyraz twarzy szybko spoważniał.
- Yos, chodź za mną. - Wyszliśmy z budynku, a przed wyjściem z niego czekało paru ludzi.
- Co to ma znaczyć, Silver? - Spojrzałem na alfę cały zdenerwowany.
- Posłuchaj mnie. Ja też kiedyś byłem zakochany i wiem, jak to jest chcieć obronić ukochaną Ci osobę, ale zrozum, że każde czyny mają swoje konsekwencje. To jest jedna z nich. - Jednym ruchem głowy przywołał do siebie dwóch strażników, którzy założyli na mnie kajdany, dzięki którym nie mogłem używać mocy.
- Wybacz mi, ale nie miałem innego wyjścia. Kolejna wojna wisi na włosku. Oni przyszli tutaj, żeby wymierzyć sprawiedliwość za morderstwo dwóch ich ludzi. - Spojrzał na mnie współczującym wzrokiem. Wiedziałem, że ten czas nadejdzie. Byłem pewien, że to, co stało się w lesie, nie obejdzie się bez echa. Jedyne, czego żałowałem to tego, że poznałem jedynie jej imię. Chciałem poznać ją bardziej i pobyć z nią dłużej. Podróż do obozu była długa i męcząca. W końcu udało nam się dotrzeć do celu. Gdy weszliśmy w głąb obozu, wszystkie ślepia kierowały się w moją stronę. Na szczęście, a może i nieszczęście droga nie była długa i dosyć szybko stanęliśmy nad murami wielkiego więzienia. Szara betonowa ściana rozciągała się na niezliczoną odległość.
Staliśmy przed wielkimi bramami, które po chwili otworzyły się i weszliśmy do środka.
Całe miejsce otaczała szarość. Ten kolor przypominał mi Veru. Strażnicy wprowadzili mnie do celi. Ku mojemu zdziwieniu w kącie pomieszczenia stała buda z obok położoną miską. Odwróciłem się i zobaczyłem na twarzach strażników chamskie uśmiechy i chichoty.
- Traktują mnie jak jakiegoś kundla! Gdyby nie te łańcuchy! - Uderzyłem z impetem o ziemię kajdanami. Jedyne, co mi po tym przyszło to ból w łapie. Musiałem to wytrzymać. Miałem cały czas nadzieję, że jednak ktoś mnie stąd wyciągnie.
~~Tydzień Później~~
Zaczynałem tracić nadzieję na jakąkolwiek szansę wyjścia z tego okropnego miejsca. Jedzenie, które dawali, było przeterminowane, a woda robiła się zielona. Nie miałem już pomału sił. Tak bardzo optymistyczny wilk, jak ja myślał o skończeniu ze sobą. Gdy rozmyślałem o tym, co się ze mną stanie usłyszałem cichy krzyk, dochodzący spod mojej celi. Podszedłem do krat, żeby dowiedzieć się, co się stało. Nie mogłem uwierzyć w to, co zobaczyłem. Przed celą stała ona, Veru.
Odetchnąłem z ulgą, widząc ją całą i zdrową, jednak i byłem także trochę zasmucony. Spojrzałem na jej zakrwawione łapy. Wiedziałem, że od tej chwili nie będzie odwrotu.
- Wiesz, w co się pakujesz? - Zwróciłem wzrok w jej nieskazitelnie czyste oczy.
- Teraz moja pora, na spłacenie długu. - Wyjęła z kieszeni leżącego w kałuży krwi strażnika klucz i zręcznie otworzyła zamek. Szybko wybiegłem z celi i powędrowałem za Veru.
- Główną bramą nie wyjdziemy, za dużo straży. - Zatrzymała się i zaczęła się zastanawiać nad drogą ucieczki. Podszedłem do niej i głową wskazałem na drzwi prowadzące na tyły więziennego budynku. Szybkim krokiem znaleźliśmy się za drzwiami. Jedyną przeszkodą był ogromny mur. Na szczęście znaleźliśmy schody prowadzące na samą górę. Owe schody pilnowało dwóch nie zdawających sobie sprawy z tego, że tu jesteśmy strażników. Spojrzeliśmy na siebie, po czym w sekundę leżeli już martwi. Uśmiechnąłem się do Veru, a ona odwzajemniła uśmiech.
Zdołaliśmy wejść na mur.
- Trzymaj się mnie. - Wskazałem łapą na moje plecy, a wadera szybko na nie wskoczyła. Nie mając innego wyjścia, skoczyłem z wysokości paru metrów wprost w głąb lasu, który otaczał więzienie.
Alarm dobiegający z budynku zaczął mobilizować wszystkich ludzi w okolicy. Ruszyliśmy ile sił w nogach, jednak nie zdołaliśmy całkowicie uciec. Jeden z łuczników zdołał trafić mnie w łapę, zanim zniknęliśmy pośród drzew. Rana na szczęście nie była głęboka. Jedyne, co mogłem teraz zrobić, to spojrzeć Veru w oczy i uśmiechnąć się do niej szerokim uśmiechem.
Zaczęło się ściemniać, a my ciągle od czasu do czasu słyszeliśmy odgłosy ludzi przeszukujących las. Zauważyliśmy wejście do małej nory, gdzie ledwo się mieściliśmy.
- Nie boli cię? - Zapytała, wzrok wtapiając w strzałę w mojej lewej tylnej łapie.
- Oczywiście, że boli, ale takie coś nie może mnie zatrzymać. - Kolejny raz spojrzałem jej w oczy i uśmiechnąłem się. Wadera, najprawdopodobniej nie czując się najlepiej w takiej sytuacji, zamknęła oczy, a ja spróbowałem użyczyć jej mojego futra, żeby było wygodniej.
Carmel, pisałem to 4 godziny w nocy, pod koniec już lałem wodę. Mam nadzieję, że mi wybaczysz.
----
+764 PD = lvl 2
~Maggie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz