Z głuchym hukiem uderzył plecami o murowaną ścianę obskurnego budynku strażnicy miejskiej. Bezwładnie opadł całym ciałem na piach i zakrztusił się napływającą do gardła krwią, zwijając wpół z bólu. Skomlał i charczał przez zaciśnięte zęby. Wbijał drobne palce w ramiona, jakby za wszelką cenę próbował wyrwać ze swojego ciała całe cierpienie.
— Znowu podskakujesz, łachudro? — powiedział wysoki na dwa metry, ale nieproporcjonalnie chudy mężczyzna. Trącił chłopca czubkiem starego gumiaka i skrzywił się w obrzydzeniu. — Takie ścierwa jak ty powinny sczeznąć w śmieciach — wymamrotał, po czym zamachnął się nogą i kopnął chłopca prosto w brzuch. Sfora zaskomlał głośniej, uderzając głową o ścianę. Zakręciło mu się przed oczami, a gdy spróbował podnieść się na czworaka, znów padł na ziemię pozbawiony sił. Mężczyzna oparł na jego grzbiecie stopę, wciskając Sforę mocniej w piach. — Jesteś taki żałosny. Obrzydzasz mnie — mówił dalej. Kopał chłopca coraz mocniej, a on tylko jęczał przez zaciśnięte zęby i modlił się do bóstw, których znać nie mógł.
Poruszył ustami w bezgłośnej prośbie o pomoc. Szarpnął się krótko na ziemi, próbując wstać, lecz znów poczuł nacisk na łopatki. Padł wzburzając tumany suchego piachu. Miał go w ustach, oczach i nosie. Małe drobinki żwiru piekły oraz drapały niemiłosiernie, ale poza skomleniem i charczeniem, Sfora nie wydał z siebie żadnego szlochu ani nie pozwolił popłynąć łzom.
Nagle z drugiego końca uliczki dobiegło do niego głośne ujadanie psa. Z trudem uniósł głowę i jak przez mgłę dostrzegł wielkiego psa, gnającego w jego stronę. Był to jego wierny przyjaciel, wilczarz irlandzki, wielki na dziewięćdziesiąt centymetrów i niezwykle piękny, dopóki nie posklejała mu się sierść od brudu, błota i piachu. Cudowny, kremowy kolor stał się prawie czarny, a on zaczął przypominać zwykłego, ulicznego włóczęgę.
Doskoczył do mężczyzny, który znęcał się nad Sforą i kłapnął szczęką tuż obok jego uda dla ostrzeżenia. Jak poparzony odskoczył do tyłu, a pies dalej szczekał i warczał, obnażając gniewnie kły. Człowiek przeklął jeszcze parę razy pod nosem, aż w końcu machnął ręką na odchodne, po czym zniknął za zakrętem w swoim sklepie. Sfora spojrzał z wdzięcznością na psa, który rozluźnił się, widząc jak agresor ucieka. Znowu uratował mu życie. Gdyby nie on i cała grupa pozostałych miastowych wyrzutków, nie przeżyłby nawet swojej pierwszej zimy na ulicy, a w ten sposób miał nie tylko ochronę, a także rodzinę.
Pies pacnął nosem chłopca w policzek, aby dodać mu otuchy, a potem łbem pomógł mu podnieść się na nogi. Pozwolił nawet Sforze oprzeć się na grzbiecie i razem ruszyli wgłąb zakamarka. Z trudem dokuśtykał do najbliższej metalowej klapy w ulicy. Nie był teraz bezpieczny na powierzchni. W każdej chwili ktoś znów mógł się do niego dobrać i spuścić mu takie lanie, że umarłby na miejscu.
Razem z psem zszedł do kanału. Cuchnęło tam obrzydliwie. Wszędobylska pleśń i stęchlizna wzbudzały odruchy wymiotne, a mnogo zalęgnięte stada szczurów albo karaluchów wcale nie poprawiały poziomu tutejszego życia. Przez chwilę wpatrywał się w ciemnozieloną wodę zgęstniałą od ohydztwa, jakiego pozbywali się tutaj ludzie, dopóki nie poczuł jak kromka chleba, którą zjadł godzinę temu, próbowała wydostać się z żołądka. Raptownie odwrócił głowę i podpierając się o ścianę, pokuśtykał wzdłuż korytarza.
Nie odszedł za daleko. Ból nasilił się zaledwie parę kroków dalej, tuż przy zakręcie, i przed upadkiem ochronił go tylko pies, który prędko doskoczył do chłopca. Podtrzymał go swoim cielskiem i trwał tak, dopóki Sfora nie wrócił do pionu. Uśmiechnął się w podzięce psiemu towarzyszowi, ale nie powędrował dalej, tylko z cichym jękiem osunął się po ścianie i usiadł na kamiennej podłodze. Nie miał siły się ruszyć. Był zbyt sponiewierany, głodny, spragniony oraz zmęczony. Czuł jak wszystkie jego mięśnie odmawiają posłuszeństwa, choć nawoływał je do pracy. Nawet oddech powoli uciekał mu z płuc. Coraz gorzej widział na oczy, otoczenie rozmazywało się i kręciło we wszystkie strony świata. Potrzebował odrobiny odpoczynku, tylko troszkę.
Zamknął piekące od piachu oczy. Jedynie krótka chwilka snu.
Pies nie pozwolił mu odetchnąć. Natychmiast przywrócił go do przytomności swoim warczeniem. Zastrzygł nerwowo uszami i warował, mocno napinając mięśnie łap oraz grzbietu. Sfora delikatnie dotknął jego karku, po czym wychylił się zza rogu zakrętu.
Ciemność rozstępowała pod wpływem złocistego płomienia w lampie naftowej, którą niósł niski, tęgi mężczyzna. Nie wyglądał na jednego ze szmuglerów albo ulicznych krętaczy, wszak był zbyt bogato ubrany. Miał na sobie dobrze skrojony, ciemny frak, który z daleka wyglądał na uszyty z wysokiej jakości materiału. Koszula o nietkniętej, śnieżnej bieli wydawała się rzucać własny blask i rozjaśniać kanały bardziej od ognia w lampce. Pod kołnierzem wdzięcznie falował elegancki żabot, a czarne, wypolerowane buty aż szkoda było marnować w takim paskudnym miejscu.
Sfora przylgnął mocniej plecami do ściany, gdy z mroku wyłoniła się jeszcze jedna postać. Odgadł po zarysie cienia, że to wysoka dziewczyna o szczupłej, zgrabnej sylwetce. Nie była ubrana jak większość mieszczańskich kobiet. Jej strój składał się z czarnych, skórzanych spodni oraz przylegającej do ciała tuniki w tym samym kolorze. Części garderoby przepasane były grubymi, ciemnymi pasami, a do każdego przypięto mniejsze lub większe kieszonki, w których zapewne skrywała drobną broń. Przemieszczała się szybkimi, zamaszystymi krokami ledwie pół metra za przysadzistym mężczyzną. Czarny płaszcz z kapturem narzuconym na głowę, falował przy każdym jej ruchu.
Przystanęli niedaleko zakrętu, za którym ukrywał się Sfora. Kobieta ściągnęła płaszcz z głowy, a oczom Sfory ukazała się zaokrąglona twarz o kształcie serca z ostro zarysowanym podbródkiem. Na jej czoło opadała prosto ścięta grzywka w kolorze jasnego różu. Nigdy nie widział człowieka z podobnym odcieniem włosów, ale nie to było największą zagadką, ale para czerwonych rogów, wystających spomiędzy kosmyków.
Mężczyzna zaczął pierwszy rozmowę, mówiąc coś o działającym w podziemiach ruchu oporu oraz planowanym zamachu na życie wysoko postawionego bankiera. Sfora zmarszczył brwi. Te informacje musiały być niezwykle cenne, zwłaszcza, że specjalnie dla tej dyskusji udali się w tak obrzydliwe miejsce. Uśmiechnął się pod nosem. Wystarczyłoby znaleźć jedynie odpowiedniego człowieka, który mógłby zapłacić dobrą sumkę za poufne wiadomości. Wreszcie miał okazję zdobyć coś do jedzenia dla siebie oraz swojej psiej rodziny.
Spojrzał na psa z iskierkami w oczach. Gdyby tylko potrafił się jeszcze ruszyć z tego miejsca, bo w obecnym stanie nie mógł odejść za daleko. Ponownie wychylił głowę zza rogu.
Wtedy niespodziewanie przebiegł obok niego szczur z głośnym piskiem, a potem wyskoczył pod nogi dwójki rozmówców, przykuwając ich uwagę. Lecz po chwili obydwoje jak na zawołanie spojrzeli w stronę, z której szczur przybył i dostrzegli chłopca, zanim ten zdążył się schować za ścianą. Z cichym skomleniem podniósł się na nogi i rzucił do biegu, słysząc jak szybko wymieniają się zdaniami, a potem ktoś rusza za nim. Pies pomagał mu jak tylko mógł, ciągnąc za potargane ubrania albo popychając głową, ale Sfora nie odszedł daleko. Dokuśtykał się ledwo do następnego zakrętu, a potem padł na kamienną podłogę. Zauważył jeszcze tylko zarys sylwetki w ciemności oraz psa, który osłaniał go własnym ciałem, potem stracił przytomność.
Zero Two?
----
668 PD
Owca
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz