Finn zatrzymuje się nagle, a ja dostaję minizawału serca. Uśmiecha się do mnie z uśmiechem psychopatycznego kota z Cheshire, naćpanego grzybkami halucynkami, i pyta:
- A jak właściwie masz na imię?
- Crystal - burczę niechętnie pod nosem, zastanawiając się, po kiego licha mu moje dane osobowe. Uśmiecha się jeszcze szerzej.
- No to, Crystal, dotarliśmy do tych krzaków. Przedstawiam ci Brygidę.- mówi poważno-pogrzebowym tonem.
Oczy mnie łzawią i muszę powstrzymać się od parsknięcia śmiechem. To średnio przyzwoite, ale koleś po prostu rozśmiesza mnie do łez. Chyba go lubię. Trochę. Z naciskiem na "trochę".
Pochylam się nad Brygidą i oglądam dokładnie krzak. Zrywam listek i gniotę go w palcach. Ma ładny, kwiatowy zapach, Tak, to ten. Finn za mną wydaje okrzyk oburzenia.
- Nie krzywdź krzaka, bo pójdziesz pod szczupaka!
Ten. Aha. Kiwam głową przytakująco i zrywam gałązkę. Potem drugą. I trzecią. Finn wyglada, jakby miał mnie własnołapnie oskalpować.
- Nie.. krzywdź.. krzaka.. bo.. pójdziesz.. pod.. szczupaka.. - jęczy. Bezlitośnie go ignoruję i dalej oskubuję kępkę ziół. Wreszcie kończę go torturować i chowam listki do torby. Wilk za mną wyglądał, jakby właśnie zobaczył czyjąś śmierć.
- Crystal- mówi, a potem nagle urywa, wpatrzony w jakiś punkt. Kieruję wzrok w to samo miejsce i dostrzegam niedźwiedzia. Poprawka. Dużego, włochatego, brązowego i bardzo wkurzonego samca (?) niedźwiedzia. Wstaję w tempie żółwia na urlopie zdrowotnym i pomalutku wycofuję się.
- Finn? - szepczę półgłosem. - Nie ruszaj się gwałtownie. Cofaj się powoli. Może cię nie zeżre.
Nie posłuchał.
- Co ci jest? Co za niewydarzony krzak! - komentuje głośno. Gdyby wzrok mógłby ranić, w tej chwili byłby stertą mielonego mięcha, dokładnie wymieszaną przez moje mordercze spojrzenie. Muszę uczynić poprawki. Aktualnie widzę niedźwiedzia. Dużego, włochatego, brązowego i bardzo wkurzonego samca (?) niedźwiedzia, pędzącego z piekielnym wrzaskiem wprost na nas.
- Co robimy?! - wrzeszczy Finn, okazując trochę rozsądku.
Przez chwilę kalkuluję możliwości, po czym docieram do najbardziej bezpiecznej opcji.
- UCIEKAMY! - wrzasnęłam i pognałam w losowym kierunku.
Groźne porykiwania niedźwiedzia dobiegają zza moich pleców. Dostaję mentalnego kopa w tylną część ciała i pędzę jeszcze szybciej. Wbiegam w gąszcz gęstych, cienkich drzew, rosnących tuż koło siebie. Może nnie nie dogoni i przeżyję. Może.
Nie mam pojęcia, ile już biegnę. Z Finnem rozdzieliliśmy się już dawno, a niedźwiedzia ani widu, ani słychu. Prawdopodobnie zrezygnował z ofiary i wrócił. Las rzednie. Zwalniam i wypadam na dziwnie znajomą ścieżkę. Oddycham z ulgą, czując się bezpieczniej. Przynajmniej do momentu, gdy prawie potknęłam się o ciało młodego mężczyzny.
Wątek zakończony. Kontynuacja opowiadania w wątku "Krwawy pacjent"
- - -
+ 283PD
Pani Płot
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz