Zlepione krwią i ulicznym kurzem kosmyki czarnych włosów smagnęły chłopca po policzku, gdy znów poderwał się do biegu. Biegnąc wzdłuż ulicy, liczył pomiędzy płytkimi oddechami ilość chlupnięć, wydobywających się spod podeszew jego butów podczas zetknięcia z brukiem. Dopiero teraz poczuł jak zgubne może być wędrowanie po błotnistych drogach. Byle mały odgłos mógł zbudzić czujność dwóch masywnych mężczyzn, stojących na drugim końcu uliczki i jak przypuszczał - chwilę później już nie potrzebował ukrywać się ze swoim chlupotaniem. Obydwoje doganiali go w zastraszającym tempie. Był wręcz na wyciągnięcie ręki. Przełknął głośno ślinę i w ostatniej chwili, gdy już prawie czuł dotyk jednego z nich na karku, skręcił w stronę otwartych drzwi jednej z obskurnych kamienic.
Głębokimi susami przeskakiwał schody po trzy stopnie aż wbiegł na piąte piętro. Stanął pod delikatnie nadtłuczonym oknem i spojrzał na nie niepewnie, zastanawiając się czy to nie będzie jeden z najgłupszych pomysłów w jego życiu. Nerwowo oblizał wargi. Nie miał zbyt wiele czasu na myślenie, i tak dosyć mocno ograniczone przez skok adrenaliny we krwi, a niebezpieczeństwo zbliżało się z każdą kolejną sekundą. Sfora tracił ich coraz więcej, a jeśli wciąż będzie się wahać, straci również swoje życie. Spojrzał odruchowo za siebie. Krzyki mężczyzn stawały się coraz głośniejsze.
Jedną ręką przycisnął mocniej do piersi zawiniątko, a drugą złapał się parapetu i wciągnął na górę. Przyparł ramieniem do szyby. Odruchowo zaciskając szczęki, uderzył bokiem w pęknięcie. W każde kolejne uderzenie wkładał coraz więcej siły, ale mimo wszystko wciąż pozostawała wychudzonym chłopcem ze słabym ciałem. Chociaż już dawno przywykł do pracy fizycznej, a ból oraz wysiłek nie stanowiły żadnego problemu, miał problem z własną siłą, dlatego zawsze polegał jedynie na swoich atutach, jakim była zwinność. Klął pod nosem. Wyraźne cienie dwóch męskich sylwetek odznaczały się na przeciwnej ścianie. Nie spieszyli się, szli powolnym krokiem, pewni tego, że zapędzili Sforę w kozi róg. Poniekąd tak właśnie było.
Nigdy nie wierzył w cuda, ale im bliżej byli zobaczenia jego przyciśniętego do szyby, tym żarliwsze stawały się bezsensowne, chaotyczne modlitwy do wszystkich bóstw, o jakich kidykolwiek usłyszał od tych starych, pomarszczonych bab. „Błagam, błagam, błagam, jeśli wyjdę z tego cało, już nigdy więcej nikogo nie okradnę”, płakał przerażony w myślach. Nie był stworzony do otwartej walki, zwłaszcza z dwoma rosłymi mężczyznami.
Wtedy go zauważyli.
Przycisnął plecy do ściany i znów uderzył ramieniem o okno. Szyba wreszcie ustąpiła, rozpryskując się na drobne kawałeczki. Sfora wstrzymał oddech i zanim jeden z mężczyzn zacisnął pięść na jego kostce, skoczył z okna. To czyste szaleństwo, jednak większym szaleństwem byłoby zostanie tam i czekanie aż skręcą mu kark. Wbił mocniej obolałe palce w paczkę do tego stopnia, że poczuł delikatne chrupnięcie. Nie przejął się, wszak miał większe zmartwienia, jak na przykład szybkie zbliżanie się do ziemi, lecz wkrótce dostrzegł swoją szansę. Wyciągnął wolną rękę i złapał się wystającego ze ściany pręta, zawisając bezwładnie. Stąd do ziemi dzieliły go niecałe dwa metry. Bezproblemowo wylądował na nogach, po czym rzucił się przed siebie.
Pokonał uliczkę i kiedy prawie dotarł do ulicy głównej, gdzie bez większego wysiłku zgubiłby swój ogon, ktoś zacisnął dłoń na jego nadgarstku i szarpnął gwałtownie ku sobie. Sfora mocniej zaparł się piętami o bruk, ciągnąc w drugą stronę, lecz palce człowieka, który go złapał, coraz boleśniej wbijały się w jego skórę. Przycisnął paczuszkę do piersi.
— Ten mały szczur spieprzył nam przez okno, Dan — warknął ktoś zza pleców Sfory. Chłopiec szarpnął się jeszcze raz, ale gdy to nic nie dało, wyrzucił swoje ciało w przód, aby dosięgnąć napastnika. Rozwarł szczęki jak wściekły wilk, a potem wbił zęby w rękę mężczyzny z taką siłą, jakiej nikt nie spodziewałby się po ulicznym włóczędze. Przebił się przez skórę i mięśnie aż do krwi. Głośne przekleństwa oraz krzyki przeszyły powietrze, nadając mu kwaśnego smaku od wydźwięku wulgaryzmów, gdy Sfora szarpnął jego rękę zębami, a następnie wyrwał się z uścisku i popędził dalej.
Wpadł pomiędzy tłum na ulicy głównej. Panował tu straszny hałas i zamęt przez zbliżające się powoli targi. Ludzie kręcili się dookoła jak mrówki, wykrzykując do siebie polecenia, prośby albo ceny. Biegali dookoła, wymieniali się przedmiotami i zapraszali do swoich stoisk, wychwalając towar pod niebiosa. Rozbrzmiewało głośne gdakanie kur, muczenie krów i beczenie owiec przerywane rzężeniem zniszczonych fonografów.
Sfora niezgrabnie balansował pomiędzy zabieganymi kobietami oraz mężczyznami taszczącymi wielkie toboły i przyciskał paczuszkę do serca. Tuż za nim tłum rozstępował się jak na zawołanie na widok dwóch masywnych mężczyzn, a każdego, kto przez przypadek nawinął im się na drogę, odpychali z całą siłą. Chłopiec przeskoczył nad toczącą się przez środek ulicy beczką i zrzucił z wystawy skrzynkę z jabłkami, które wpadły mężczyznom pod nogi. Zyskał kilka sekund przewagi, choć nie zdołał przechytrzyć agresorów.
Czmychnął w jedną z bocznych uliczek, a potem przyspieszył, żeby wybiec z jej drugiej strony, lecz wtedy ktoś chwycił go za ramię i wciągnął w wąską wnękę w ścianie. Przywarł do miękkiego, kobiecego ciała, a potem poczuł dłoń na ustach. Warknął chrapliwie i szarpnął się niespokojnie, gotów do wgryzienia zębów w palce kobiety.
— Nie ruszaj się — Usłyszał tuż przy uchu ciche syknięcie, na co zacharczał w odpowiedzi, ale zrobił tak, jak mu nakazano. Zastygł w miejscu, wbijając palce w paczkę. Nasłuchiwał w skupieniu zbliżających się kroków oraz pełnej przekleństw rozmowy. Wyklinali Sforę jak najgorszego diabła, rozprawiali co z nim zrobię, gdy go wreszcie znajdą i kłócili się, czyją winą była jego ucieczka. Mężczyźni biegli prędko, tupiąc ciężkimi butami o bruk i rozchlapując na boki zebrane tu błoto. Sfora wstrzymał oddech, gdy byli tuż przy wnęce. Wystarczyło tylko, żeby się odwrócili, a natychmiast mogliby go zauważyć. Odruchowo napiął mięśnie szykując się do raptownej ucieczki.
Lecz mężczyźni pobiegli dalej, a chłopiec odetchnął głęboko, gdy odgłosy kroków ucichły. Kobieta rozluźniła uścisk. Wtedy Sfora odskoczył na bok jak poparzony, odwracając się do niej przodem. Zgarbił się i zawarczał ostrzegawczo, uważnie obserwując przycienioną sylwetkę, która w pewnym sensie wydała mu się znajoma.
Była wyższa od Sfory o niecałą głowę, ale znacznie lepiej zbudowana. Chociaż przy chuderlawym ciele chłopca, każdy człowiek wyglądał na świetnie zbudowanego i wypchanego po uszy mięśniami. Miała drobną, owalną twarz o delikatnych rysach i ciemne oczy o niewinnym spojrzeniu, choć ton jej głosu, gdy kazała Sforze się opanować, zaprzeczał temu pozorowi. Zmrużyła lekko powieki na widok postawy bojowej dziecka i zacisnęła w cienką kreskę pełne usta, a potem podparła się rękami pod boki.
Już pamiętał. To była ta sama osoba, która parę dni temu wręczyła mu bułkę, gdy niegdysiejsze łowy poszły na marne, a z głodu nie miał siły nawet podnieść się z ziemi i wrócić do umierania w innym zakątku miasta. Na to wspomnienie wyprostował się, rozluźniając ramiona. Popatrzył na kobietę jeszcze przez chwilę, a potem odwrócił, żeby odejść w zapomnienie.
— Cholera! Tam jest ten gnojek! — Usłyszał głośny krzyk jednego z mężczyzn, który wrócił do zaułka. Sfora wydał z siebie ostrzegawczy odgłos na wzór szczeknięcia.
Sami?
-----
785 PD + 5 P
Owca
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz