Jaszczurki pojawiły się ni z gruszki, ni z pietruszki. Niewielkie, zielonkawe i pozornie całkiem niegroźne. Cała chmara niewielkich, zielonkawych i pozornie całkiem niegroźnych jaszczurek. A od dzieciństwa byliśmy uczeni, że pozory mylą. Trudno stwierdzić, ile gadów dostało się do miasta. Dużo, bardzo dużo, za dużo? Mnożyły i dzieliły mi się przed oczami, kiedy stałam jakby wmurowana w ziemię i mocno trzymałam za rękę ciemnowłosą dziewczynkę. Były niczym woda, która spłynęła na miasto i rozlewała się po ulicach. Śmiercionośny żywioł szukający swoich ofiar, a jeśli już je znalazł, zabierał bez chwili wahania.
Szybko odzyskałam trzeźwość umysłu. Ludzie rozbiegli się na wszystkie strony, krzyczeli i wymachiwali rękami, aby odgonić się od jaszczurek. Niektórzy wspinali się na dachy, słupy albo latarnie, ale i tam nie byli bezpieczni. Jaszczurki wchodziły im do ust, uniemożliwiając oddychanie i wydrapywały oczy. Ja natomiast mocniej ścisnęłam dłoń dziewczynki i pociągnęłam w stronę ślepej uliczki. Może to nie był najlepszy wybór i ludzie oraz jaszczurki też mieli tego świadomość. Uliczka była całkiem pusta. Tak szybko, jak tylko pozwalały mi moje nogi, szłyśmy w jej stronę, co rusz odganiając się od wspinających się na nasze ciała jaszczurek. Miejsce, w którym przed chwilą zatrzymał się cyrk uliczny razem z tłumem zainteresowanych, opustoszało. Wszyscy schowali się w domach, z których regularnie słychać było pisk albo wciąż siedzieli na samej górze latarni i słupów. Jaszczurki jak jeden zwierz podążały przed siebie.
W uliczce znalazłyśmy się pogryzione i podrapane. Usiadłyśmy, opierając się o murek tworzący z uliczki ślepy zaułek. Mogło się wydawać, że już po wszystkim. Zdecydowana większość jaszczurek zdążyła się oddalić, jedynie jednostki nadal buszowały w okolicy, nie stanowiąc jednak dużego zagrożenia. Dziewczynka cały czas drżała ze stresu, może z zimna, bo powietrze momentalnie się odchodziło. Objęłam ją. Oparła swoją głowę o moje ramię. Przestała drżeć i zamknęła oczy, oddając się w całości błogiej ciszy, która zapanowała w mieście.
– Będziesz moją mamą? – wyszeptała, jakby to, co powiedziała, było dla niej niezwykle ważne. – Mam na imię Judith.
Zamurowało mnie. Mam być mamą? Ja? Przecież nic nie wiem o macierzyństwie. Nigdy nie miałam do czynienia ze szczeniętami, w dodatku ludzkimi. Doskonale wiedziałam, że nie nadaję się na mamę, ale nie miałam serca, żeby powiedzieć o tym dziewczynce, która patrzyła na mnie z nadzieją, czekając na odpowiedź.
– Chciałabym, ale... – zaczęłam, jednak nie dane mi było dokończyć. Rzuciła się na mnie z taką siłą, jakiej nigdy nie spodziewałabym się po małym chucherku.
– Dziękuję, mamusiu – powiedziała i pocałowała mnie w policzek.
Miałam świadomość tego, że przypadkowo wzięłam na swoje barki ogromną odpowiedzialność i przed samą sobą nie musiałam ukrywać przerażenia. Z drugiej strony, gdyby Judith mi nie przerwała, straciłaby szansę na posiadanie rodziny. Tak samo, jak ja. Tego, co przeżywałam po odtrąceniu przez rodziców, nie życzyłam i wciąż nie życzę absolutnie nikomu. Zwłaszcza że ta mała ciemnowłosa istotka prawdopodobnie już raz przeżyła coś podobnego. Nie pytałam, co stało się z jej rodzicami, bo z własnego doświadczenia wiedziałam, jak bardzo bolesne wspomnienia przywoływał ten temat. Na samym początku nie przypuszczałam, że Judith w jakimś stopniu przypomina mnie.
– To, co teraz robimy, mamo? – zapytała radośnie, ciągnąc mnie za rękę i zachęcając do tego, bym wstała.
– Najpierw chciałabym się przebrać z tego cholerstwa – mruknęłam, wskazując na sukienkę baletnicy. – Zaczekaj tu na mnie.
Judith posłusznie siedziała przy murku, natomiast ja wyszłam z uliczki i rozejrzałam się. Tak, jak przeczuwałam, po drugiej stronie placu leżała kobieta. Oddychała, ale straciła przytomność, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że ludzie są słabi. Upewniłam się, że Judith nie patrzy. Nie chciałam, żeby moja córka widziała we mnie złodziejkę albo, co gorsza, nabrała ode mnie złych nawyków. Trochę zajęło mi zdjęcie sukienki z nieprzytomnej kobiety i ubranie jej na siebie, ale z końcowego efektu byłam niesamowicie zadowolona. Zawołałam Judith, która wystrzeliła z uliczki jak z procy. Niesamowite, ile w tym dziecku było energii.
– Ala ma kota – powiedziała to takim tonem, jakby uprzednio bardzo dobrze to przemyślała. – Też chciałabym mieć kota.
– Dobrze, znajdziemy ci kota.
Może jako matka powinnam być bardziej stanowcza? Może popełniam błąd, zgadzając się bez wahania? Poza tym, skąd ja jej go wytrzasnę? Nie mam pojęcia, gdzie żyją koty. Nic nie wiem o kotach, a właśnie zgodziłam się na posiadanie takowego.
Ni to skrzeczenie, ni to piszczenie. Z dźwiękiem tym miałam okazję zaznajomić się przed chwilą i, prawdę mówiąc, miałam nadzieję, że już nigdy więcej go nie usłyszę. Judith też go rozpoznała. Jej maleńkie usteczka zaczęły drżeć, jakby zaraz miała się rozpłakać.
Zza rogu wyłoniła się jeszcze jedna jaszczurka, która swoim rozmiarem bardzo odbiegała od reszty. O ile jej poprzednicy byli wielkości dłoni, ona sięgała dorosłemu człowiekowi do kolan. Zamachnęła się na nas swoim małym sztyletem i wyszczerzyła zęby, jakby chciała nam powiedzieć, że to właśnie my będziemy jej następnymi ofiarami.
– Uciekaj – syknęłam do Judith, która objęła mnie w pasie i nie zamierzała puścić.
– Mamo – pisnęła tylko, a później pobiegła w stronę tego samego ślepego zaułku, w którym chowałyśmy się przed plagą. Najgorszy możliwy błąd. Nie będzie miała żadnej drogi ucieczki.
Chwiejnie stałam na nogach. Złapałam pierwszy lepszy patyk, który znajdował się tuż przy mojej stopie, dając jaszczurce do zrozumienia, że będę się bronić. Gad wydał z siebie taki dźwięk, jakby naśmiewał się z mojej broni i z tego, że jako z natury czworonożne zwierzę radzi sobie lepiej ode mnie z poruszaniem się na dwóch nogach. Cóż, może i człowiekiem jestem kiepskim, ale lisem i wojownikiem na pewno nie. Nie spuszczając przeciwnika z oka (Cennecie, nigdy nie przypuszczałam, że będę walczyć z wyrośniętą jaszczurką), oparłam ręce o ziemię. Obniżyłam tyłek tak, aby był na równej linii z plecami i zgięłam nogi w kolanach. Patyk chwyciłam zębami. Dla tych, którzy mieli okazję oglądać tę scenę z okien swoich domów, zapewne to wszystko wyglądało bardzo zabawnie. Dla mnie wprost przeciwnie.
Jaszczurka, ku mojemu zadowoleniu, nie była mistrzem we władaniu sztyletem. Nigdy nie posługiwałam się patykiem jako bronią (w gwoli ścisłości, nigdy nie posługiwałam się żadną bronią, nie licząc zębów i pazurów) i na wyczucie blokowałam ciosy przeciwnika. Krwawiłam, ale dodawało mi to więcej sił i sprawiało, że byłam bardziej zdeterminowana.
W mojej głowie pojawiła się pewna myśl. Magia. Cholera, dlaczego ja o tym nie pomyślałam wcześniej? Dlaczego nikt o tym nie pomyślał? Cofnęłam się szybko i otworzyłam szeroko usta. Patyk wypadł i potoczył się gdzieś w bok. Próbowałam krzyknąć tak głośno, żeby zniszczyć jaszczurkę, rozerwać ją na kilka kawałków, ale nie mogłam wydać z siebie żadnego dźwięku. Zdezorientowana, przez chwilę odwróciłam uwagę od przeciwnika i wtedy poczułam, jak ostrze zagłębia się w moje ramię niczym w gąbkę. Pisnęłam z bólu.
Z domów zaczęli wybiegać ludzie, który dzierżyli w dłoniach wszystko, co mieli w zanadrzu – noże kuchenne, kije od miotły, patyki albo patelnie. Miałam nadzieję, że gad się wycofa. Lecz jaszczurka-morderca nie dawała za wygraną. Ciachała sztyletem, nie patrząc gdzie, jakby dostała szału i nie kontrolowała swoich ruchów. Kręciła się niczym Diabeł Tasmański. Starałam się wyczuć ten jedyny odpowiedni moment, a kiedy nadszedł i jaszczurka przestała wirować jak oszalała, odbiłam się tylnymi nogami, chwyciłam ją za głowę i razem przekoziołkowaliśmy kilka metrów dalej. Gad przez chwilę był lekko oszołomiony, co wykorzystała ludność, tłukąc go tym, co trzymali w rękach.
Podniosłam się. Głowa pulsowała mi z bólu, w dodatku czułam, że w wielu miejscach mam pozdzieraną skórę. Rany od noża i otarć piekły, krew ciurkiem ciekła mi po ramieniu i ręce. Patrzyłam z wdzięcznością na tych ludzi, którzy cały czas katowali już nieżywą jaszczurkę. Livin' la vida loca.
– Obiecałaś mi kota – przypomniała Judith tuż po tym, jak szybko ulotniłyśmy się z miasta, uprzednio kradnąc kilka bandaży. Nadal zadziwiała mnie swoją szczerością.
– Co byś zrobiła, gdybym złamała obietnicę?
– Obietnic się nie łamie, mogłaś nie obiecywać – odpowiedziała rezolutnie i tak poważnym tonem, że nie mogłam powstrzymać się od delikatnego uśmiechu.
– Skoro jesteś taka mądra, to powiedz mi, gdzie możemy znaleźć kota.
– Kota się nie znajduje. Kota się bierze od ludzi, którzy już go mają.
– A więc, gdzie znajdziemy takich ludzi?
– Trzeba zapytać.
Zaczepiałyśmy przypadkowych przechodni i nie dziwiłam się temu, że nie byli zbyt rozmowni. Z Judith tworzyłyśmy dziwny, może trochę przerażający duet – posiniaczona kobieta z zaschniętą krwią i raną ciętą na ramieniu poruszająca się niczym zombie oraz mała dziewczynka. Dopiero bardzo miły pan w dużym, żółtym kapeluszu zdradził nam, że miejscowy magik to osoba, której szukamy. Podobno niedaleko jego domu kręci się dużo kotów. W zamian za oklaski dodał jeszcze, że magik za drobną opłatę mógłby wyleczyć moje rany.
Chatki magika miałyśmy szukać na obrzeżach miasta, toteż szłyśmy tam, gdzie zabudowania zaczęły ustępować miejsca drzewom i krzewom. Krajobraz zdecydowanie się zmienił i w niczym nie przypominał zaludnionego, hałaśliwego miasteczka. Poczułam się jak w domu. Tęskniłam za terenami Cieni, za zatoką, za bratem i za ciałem lisa. Mimo wszystko bałam się, co będzie z Judith, jeśli powrócę do mojej poprzedniej formy.
– Popatrz – powiedziała dziewczynka i pociągnęła mnie za rękę – tam na drzewie. To kot?
Z gałęzi zwisało coś, co faktycznie mogło przypominać kota temu, kto miał problemy ze wzrokiem. Różniło się wielkością ciała, jak i uszu, a otulone było płatami skóry.
– Może lepiej chodźmy do magika – zasugerowałam. – Da nam ładniejszego kotka.
– A co, jeśli nie da? Weźmy tego, proszę! Jest tam taki samotny, pewnie chciałby mieć właściciela – powiedziała rozpaczliwym głosem, a jej wargi znowu zaczęły drżeć, co alarmowało, że zaraz wybuchnie płaczem. Dzieci to cholerni manipulatorzy. – Mamo, proszę!
– Nawet jakbyśmy chciały, nie dosięgniemy go. – Rozłożyłam ręce na znak bezradności. – Musimy iść dalej.
– Ja dam radę – powiedziała. Była zbyt pewna siebie.
Z niedowierzaniem patrzyłam, jak ta mała bestia wspina się po gałęziach. Robiła to z taką łatwością, jakby przez całe życie nie zajmowała się niczym innym niż chodzenie po drzewach. Miała go już prawie na wyciągnięcie ręki. Domniemany kot nagle wydał z siebie głośny wrzask i zaczął kląć jak szewc, który właśnie uderzył małym palcem o szafkę. A może to ze mną jest coś nie tak, dlatego w zwykłym pisku zwierzęcia udało mi się usłyszeć przekleństwa?
Judith niebezpiecznie zachwiała się na gałęzi, a moje serce zatrzymało się na chwilę. Cokolwiek to było, chyba nie spodobała mu się obecność dziewczynki. Wtedy rozłożyło skrzydła, zawyło jak pani Wiesia spod czwórki, gdy ktoś dobiera się do jej szarlotki i wzbiło się w powietrze.
– Złaź już, bo doprowadzisz mnie do zawału – zawołałam do Judith, która siedziała z otwartą buzią na gałęzi i wpatrywała się w odlatujące zwierzę. Zeszła wyraźnie niepocieszona. – Miałam rację – powiedziałam i uśmiechnęłam się tryumfalnie, a ona chcąc nie chcąc musiała się ze mną zgodzić.
Chatka magika znajdowała się niedaleko od miejsca, w którym miałyśmy okazję zobaczyć naszego pseudo kota. Delikatnie zapukałam do drewnianych drzwi, a kiedy się otworzyły, moje wyobrażenia o miejscowym magiku legły w gruzach. W dobrym tych słów znaczeniu, bo mężczyzna nie był brodatym staruszkiem z garbem na plecach, ale przystojnym blondynem.
– Kogo szukacie? – zapytał. Miał niski, miły dla ucha głos.
– Jeśli jesteś miejscowym magikiem, to właśnie ciebie – powiedziałam i zaśmiałam się gorzko. Splotłam palce u rąk. Niebiosa, czy on na każdą tak działał?
– Wejdźcie. – Uśmiechnął się i zaprosił nas gestem do środka. – Jestem Colin.
Siedzieliśmy w salonie, popijając herbatkę ziołową. Judith niepewnie rozglądała się po niedużym, skromnie urządzonym pomieszczeniu. Przypominała mi dzikie zwierzę, ciągle czujne i nieufne, ale jedzące z ręki podczas wielkiego głodu. To nie pasowało do ogólnego obrazu dziecka, które otwierało drzwi albo chętnie brało cukierki od nieznajomych cioci, wujków bądź przyjaciół rodziców. Nazwanie Judith stereotypowym dzieckiem byłoby kłamstwem, bo mimo jej wielu cech odpowiadających typowemu szczeniakowi, miała w sobie coś innego, przyciągającego do niej niczym magnes.
– Więc szukałyście mnie. – Niezręczna cisza została przerwana jak pstryknięcie palcem.
– Tak – odpowiedziałam, doskonale świadoma tego, że jeśli za cel naszego przybycia wybiorę kota, wyjdę na skończoną idiotkę. – Podobno potrafisz leczyć rany. A przy okazji, może... masz kota?
Nerwowo zacisnęłam palce w pięści. Czekałam na wyśmianie mnie i zwyzywanie od świrów.
– Kota? Nie mam, ale kręci się tutaj kilka bezpańskich – rzekł z takim spokojem, jakby odpowiadał na zupełnie normalne pytanie, na co odetchnęłam z ulgą. – Jeśli chodzi o rany, potrafię zrobić tak. – Pstryknął palcami i jeden z moich siniaków zniknął. – Albo tak. – Klasnął w dłonie, a otarcie na plecach odeszło w niepamięć.
Widziałam, jak usta Judith mimowolnie się otwierają. To, co zrobił, zdecydowanie było niezwykłe. I w dodatku jest taki przystojny, a ja wyglądam, jakbym właśnie wydostała się z brzucha wieloryba.
– Mam nadzieję, że zdajecie sobie sprawę z tego, iż ma to swoją cenę. – Przez chwilę miałam wrażenie, jakby mrugnął do mnie porozumiewawczo. Nie, przywidziało mi się, na pewno mi się przywidziało. – Mam dla was dwa zadania, w jednym młodsza panienka wyręczy starszą. Musisz – zwrócił się do Judith – posprzątać jedno pomieszczenie. Nic trudnego, prawda?
Skinęła głową, dyskretnie patrząc w moją stronę. Uśmiechnęłam się.
– A moje zadanie?
– Banalnie prosta odpowiedź.
Chciałam odpowiedzieć coś w stylu ,,mów za siebie", ale w porę ugryzłam się w język. Nie miałam zamiaru mówić na głos, że nie wiem, co miał na myśli. Skoro uznał to za proste, to zapewne takie było, a ja nie chciałam dawać mu kolejnego powodu, by uznał mnie za głupią.
– Podejrzewam, że nie macie gdzie spać.
Czyta mi w myślach?
– Niestety – mruknęłam – ale nie chcemy robić kłopotu.
– Żaden kłopot. Chciałbym tylko znać wasze imiona.
– To Judith, moja... córka. – Przy wymawianiu tego słowa towarzyszyło mi dziwne uczucie. – Ja jestem Ake.
– Ake – powtórzył. – Nie znam nikogo o takim imieniu.
– Ja też. To znaczy...
Kurwa. Zaśmiał się, a później uśmiechnął ciepło.
– Pokażę wam pokój, w którym będziecie mogły spać. – Podniósł się z miejsca i zaczekał, aż zrobimy to samo, a później wyszedł z pomieszczenia.
Dobrze zrobiłam, przystając na spędzenie nocy w domu obcego mężczyzny? Może to gwałciciel, morderca albo psychopata? Wykorzystuje swoją śliczną twarz i zwabia tutaj młode kobiety... Plask. Nie zauważyłam, kiedy się zatrzymał. Odbiłam się od jego pleców jak piłka i ledwo utrzymałam na nogach. Chwyciłam się za ramię, którym uderzyłam o jego ciało.
– Wszystko w porządku? – Położył swoją dłoń na moim zdrowym ramieniu. Popatrzyłam w te jego świdrujące oczy koloru fiołków i poczułam cholerny ból z tyłu głowy. Odwróciłam wzrok.
– Może i zderzenia z tobą są bardzo bolesne, ale niczego nie żałuję – wymamrotałam, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego, co powiedziałam. Oblałam się rumieńcem, modląc się, żeby właśnie nastąpiło jakieś trzęsienie ziemi. Niestety, powierzchnia pod naszymi nogami nie chciała nawet drgnąć.
cdn
(2421 słów)
- - -
+ 1 816 PD (what the...)
- Pani Płot
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz