— No ja pier...
— Język.
— ...niczę — poprawiła się Zola bez mrugnięcia okiem, zaczynając udawać, że namiętnie zamiata wiatrołap. — Nadal nie wierzę, że po trzech latach w końcu cię przekonałam, że faktycznie jesteś zniedołężniałym starcem i potrzebujesz pomocy. Kwestia sprawunków domowych cię przerasta czy masz nadzieję, że nowy niewolnik nie będzie odciągał cię aż tak mocno od kieliszka? — spytała, mrużąc złośliwie oczy, zanim w końcu faktycznie zabrała się do zbierania całego kurzu, jaki zgromadził się w ciągu ostatnich kilku dni na podłodze.
Posłałem jej tylko nieco oburzone spojrzenie, ignorując naburmuszone fuknięcie przybranej córki, która po chwili ruszyła na dwór i zabrała się za reperowanie sprzętu. Zbliżał się sezon polowań, ale większość zwierzyny nadal chowała się po swoich norach, a trudno zaprzeczyć, że nasza spiżarnia powoli zaczynała świecić pustkami. Owszem, ogrodowe jabłonki obfitowały w papierówki, orzechowiec powoli zaczął zrzucać pierwsze skorupki, ale spóźniliśmy się z obsadzaniem roślin na wiosnę. Gorzej, nieprzyjazny pierwszy sezon roku najpierw zmarzł większość warzyw i owoców, a późniejsze ulewne deszcze przyśpieszyły gnicie.
Doskonale widziałem narastającą agresję Zoli, która denerwowała się sama na siebie z powodu nieudanych polowań. W końcu oświadczyła hardo kilka dni temu, że zamierza zabrać stary namiot, nieco zasuszonych pędów i zasolonych pasków mięsiwa, żeby wybrać się na większą wyprawę, na nieco bardziej oddalone tereny. Zamierzała obsadzić się przynajmniej w górze rzeki, biegnącej nieopodal naszego domu, chcąc zaczaić się na zwierzęta przychodzące do wodopoju.
Mieliśmy całkiem sporą sumkę pieniędzy, których zazwyczaj nie tykaliśmy, bo nie była nam potrzebna. Woleliśmy zadbać sami o własną dietę, nie wiedząc skąd pochodzą produkty sprzedawane na targu. W pracy naoglądałem się efektów zgubnego spożywania sprowadzanych z daleka smakołyków, źle nawożonych warzyw czy niepoprawnie ogotowanego mięsa, które ładne z zewnątrz, w środku zawierało niebezpieczne substancje.
Jakkolwiek wyprawa tej małej diablicy miała potrwać przynajmniej przez dwa tygodnie, sądząc po zapartej minie dziewczyny nie zamierzała powrócić bez kilku futer na czapki i buty na zimę, a nie zamierzała zostawić mnie samemu sobie.
Nie sprzeciwiałem się aż tak mocno, nawykły już do ciepłej strawy podawanej o konkretnych porach, doniesionej wodzie ze studni, rozpalonego paleniska w domostwie czy chociażby kogoś, kto upilnuje podstawowych sprawunków. Zabiegany i zatracony we własnych myślach rzadko kiedy miałem czas na chociażby zrobienie podstawowych zakupów, a tak?
Zola przyznała się otwarcie, że już kilka dni temu wywiesiła ogłoszenie o poszukiwaniu pracownika tymczasowego w roli gospodyni lub gospodarza domowego, więc zostało nam tylko czekać na pierwszego chętnego.
Feliks?
---
239 PD
~Mimma
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz