Były dni, w czasie których potrzebowałam awantury. Zawinęłam się ukradkiem z bastianowego domu, wyczekując wcześniej na moment, gdy mój szanowny opiekun będzie zbyt zajęty doglądaniem najnowszych sadzonek jakichś kolejnych zielsk, żeby zauważyć, jak wychodzę dziarsko tylnymi drzwiami. No, może nie do końca dbałam o całkowitą dyskrecję, bo upewniłam się, że trzasnę wystarczająco głośno drzwiami, co by River doskonale znał moją opinię na temat naszej wcześniejszej rozmowy.
Do której przypadkiem mogłam doprowadzić. Całkowitym przypadkiem, wcale nie dlatego, że szukałam zaczepki już od kilku godzin, poirytowana słabymi polowaniami, ogólną posuchą w szukaniu pracy i kiepską pogodą. Przynajmniej Bastian doskonale wiedział o moim temperamencie, gdy przygarniał mnie pod swój dach.
Ruszyłam prosto do wioski, szybkim krokiem omijając największe rozpadliny i błotniste kałuże, pozostałe po ostatniej burzy. Chciałam się jakkolwiek odpowiednio prezentować, marząc tylko o niezobowiązującym wieczorze z kartami, ruletką i małą szklanką niskoprocentowej nalewki. Skierowałam się do mojej ulubionej gospody, znając doskonale właściciela, któremu żonie Bastian odbierał wszystkie porody. A nawet jeżeli lubiłam to miejsce wyłącznie przez wzgląd na ładnego syna karczmarza, to przecież nic złego.
Wparowałam do środka, uśmiechając się szeroko na widok znajomych twarzy, mówiąc głośne "Dobry wieczór" i rzucając się prosto do głównej lady.
— Zola, Zola, Bastian wie, że się znowu szwędasz? — zarzucił lekko Henry, od razu przystawiając mi szklankę z sokiem malinowym z rozcieńczonym z alkoholem.
— To tak nie działa — jęknęłam głośno, zaczynając stukać palcem o powierzchnię szkła i rozglądać się wokoło. — Nie ma dzisiaj nikogo do gry? — zmieniłam temat, nie dostrzegając wokoło nikogo okupującego stolik z kartami czy chociażby rozłożoną planszą z pionkami.
— Słabe czasy, Zola, słabe czasy. Możesz się pokręcić, ale o północy upilnuję, żeby Jeremy cię za fraki wywalił i do chałupy odprowadził, nie będę mieć z Bastianem kłopotów później — kontynuowaliśmy niezobowiązującą rozmowę, w czasie, gdy bar powoli zaczynał wypełniać się większą ilością ludzi. Całe szczęście, bo może coś ciekawego w końcu zacznie się dziać. Potrząsnęłam włosami, odganiając złe myśli i domówiłam kolejną kolejkę, tym razem już mocniejszego trunku.
Karo?
---
199 PD
~Mimma
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz