niedziela, 9 września 2018

Od Zoli "Jak się rodzą Wiedźmy!"

  W tym numerze szalonej przygody odpowiadamy na pytania: Dlaczego Zola jest mała i niska, skąd się wzięło jej imię i o co chodziło z kocimi kichnięciami?
— Daira, co się znowu na te zawszone cholery gapisz? — Rana uciekła wzrokiem od tłumu kotów, który zgromadził się wokół jednej z napełnionych resztkami misek. Wioska nie dbała o bezpańskie zwierzęta, nie prowadzono jakiejś większej rejestracji każdego sierściucha, a w rezultacie bezpańskość kwitła. Niby się mówiło, że każde domostwo powinno mieć swojego własnego czworonoga, a najlepiej dwójkę, psa z kotem, kota z psem. Pies wiadomo, podwórkowy, obronny Burek, co by w razie niemiłego spotkania czy wtargnięcia jakichś łachudrów na posiadłość był w stanie chociażby poszczekać odstraszająco. A myszy już od lat stanowiły całkiem spory problem miejski, o którym otwarcie zazwyczaj się nie mówiło, ale ten znajomy włóczęga powtarzał, że to ogoniaste bestie należy winić za dwa poprzednie wybuchy epidemii, więc koty były jak znalazł. Rachu, ciachu i po płaczu, a przynajmniej sobie brzuchy napełniły szczurzymi mordkami. Restauracje i kramy co jakiś czas wystawiały darmowe posiłki, głównie z niesprzedanych produktów, które na drugi dzień byłyby już kompletnie nie do zjedzenia. W ten sposób wszystko leciało do przodu, zwierzaki przeżywały od zimy do zimy, a że roznosiły choroby, przeszkadzały w spaniu czy sikały i srały gdzie popadło, to już zupełnie inna kwestia.
  Daira nadal wolała myśleć o kotach, niż o swoim beznadziejnym stanie. Nie nadawała się na osobę, która powinna brać odpowiedzialność za kolejną istotę, przecież o samą siebie nie umiała zadbać. Wielka panna, co to w głowie się poprzewracało, wiele niemiłych słów rzuciła do własnej matki, za które do tej pory ma ochotę spalić się ze wstydu, a to wszystko w wyniku niespełnionej, bzdurnej miłostki. I na co jej to było, na co się sprzeciwiała zamążpójściu, skoro tak ładnie o nią zabiegał, tak się starał przez półtora roku. Prezenty przynosił, na randki (oczywiście pod opieką przyzwoitki) zabierał, a ona wzdychała ile wlezie do tej dziarskiej, stajennej dziewczyny, której to słała promienne uśmiechy, zazwyczaj skrywane pod wielobarwnym wachlarzem. Gdyby wtedy durna ucieczka w pogoni za prawdziwą miłością wydałaby jej się rzeczywistym nonsensem, to zostałaby tam, poślubiłaby ładnego bajarza, szanowanego polityka, może nawet miałaby już dzieci z prawego łoża, a nie trzymała w brzuchu bękarta.
  Nie powiedziała, jeszcze nikomu nie powiedziała. Wypadłaby z biznesu jak leci, te po pierwszej wpadce mają już zdecydowanie o wiele mniejsze wzięcie, w dodatku rosnący brzuch wyłączyłby ją z brania takiej ilości klientów, jak teraz. Musiałaby więcej odpoczywać, stałaby się mniej atrakcyjna, a woli nawet nie myśleć, co by się stało, gdyby w trakcie szybkiego numerka ktoś zauważył, że zapłacił za już potrąconą dziwkę.
  Poza tym musiałaby to najpierw wytłumaczyć "zarządcy" dzielnicy, odpowiedzialnemu za kontrolowanie jej rejonu. Nie miał wątpliwości, że skończyłoby się to prędzej na wybiciu dzieciaka i późniejszych problemach z tym związanych, niż znalezieniu jakiegoś prostszego, sensownego rozwiązania.
  Rana chciałaby po prostu uciec, zwiać i już od dwóch tygodniu próbowała dogadać się z kilkoma zielarkami o przygotowanie odpowiedniego specyfiku, który załatwiłby ten problem za pierwszym łykiem. Przestałaby się martwić, tym bardziej, że nie była do końca pewna, w którym jest miesiącu, o tygodniu już nie mówiąc, a istniała szansa, że kazaliby jej dojść na operację. Za dużo z tym już w ogóle byłoby zachodu, niepotrzebne blizny i dodatkowe wątpliwości, czy nie wpłynęłoby to na jej organizm bardziej niż trutka.
— Idę, idę, gdzie nam się spieszy? — spytała kobieta drażliwym głosem, podnosząc w końcu się z kamiennych schodów prowadzących do jednej z przydrożnych kamienic. Odwróciła wzrok od stada miauczących kotów, które wręcz błagały o głaskanie. Daira nie dała się zwieść, już za dzieciaka miała wystarczająco dobre serce, co by współczuć niczyim sierściuchom, a potem skończyła z ręką udrapaną do krwi pazurami, z których ślady zostały do tej pory.
— Yhm, już widzę, jak Helo byłbył zadowolony, że siedzymy tak długo w cudzij ulicy. No, chodź jużeci, nie marudźji, piździ, że ja pierdolnę — Zolana przewróciła oczami, wyciągając dłoń, żeby chwycić tą należącą do przyjaciółki — Jutro mam wolne, odpocniemy, a Hana miała ścignoć coś dobrego do jedzynia — kusiła szumnie, z ulgą rejestrując, że młodsza dziewczyna nie wyrwała swojej ręki.
  Ruszyły spokojnym, skocznym krokiem, nawet jeżeli nie miały na to ochoty, nie po kolejnej dłuższej robocie, tym razem w bardziej zorganizowanej ekipie, bo z Zolaną wszystko wydawało się proste, skoczne, wesołe. Od pierwszego dnia swojej nowej pracy Daira wiedziała, że natrafiła na anioła z samiuteńkiego nieba. Pannę o obcym akcencie, która nadal miała problemy z poprawnym wysławianiem się, za to z urody zdecydowanie obcej, dzikiej, niewidzianej zwykle na ulicach tutejszej mieściny. Lana zaliczała się do osób ekscentrycznych, aczkolwiek przyjemnych w obyciu, to ona wprowadzała nowe dziewczyny w uliczne tajniki, ze współczuciem wysłuchując się w tajemnicze historie pochodzenia świeżego mięsa, które nieszczęśliwym zrządzeniem losu musiało zacząć się sprzedawać. Klepała je po ramieniu, tłumaczyła, że wszystko będzie dobrze i nawet na moment jej wierzyły, bo czy z trudnym klientem, czy gdy głód doskwierał już za bardzo, czy Halo sobie życzył podwyższenia "czynszu", zawsze potrafiła ugadać, ugłaskać, ujarzmić tlące się emocje. Zolana doprowadzała do kompromisu w czasie pracy, po niej upewniała się, że wszystkie dziewczyny z "Czerwonej Chaty" regularnie się badały, uczyła je grać w karty i opowiadała historie o swojej własnej ojczyźnie, dalekiej, której już nie pamięta, bo ją dowieźli tutaj przypadkiem, handlarzyny niewolników, co rodzinną wioskę Lany zajęli po wielu dniach walki mieszkańców.
  Kłamała, oczywiście, Daira podejrzewała, że nawet sama zainteresowana nie znała prawdziwej wersji na temat swojego pochodzenia, ale Rana wychowywała się wśród środowiska osób możnych. Zwiedzała kontynent, wyuczyła się nazw szlachetnych rodów, a historię miała w serdecznym palcu, bo w małym ukryła sztukę szycia serwetek, haftunek i podstawy obycia wśród elit.
  Nie praktykowano już nigdzie niewolnictwa. Przynajmniej nie w Avfallen.
  Myślami wróciła za to do świeżo zakończonej roboty, a ciężar monet przyjemnie wypełniał ukrytą w gorsecie sakiewkę. Kobiety już wcześniej przychodziły do tej dzielnicy, kojarząc, że w pobliżu znajdował się okoliczny burdel, z którego zazwyczaj korzystali miejscowi, ale po ostatnim nalocie najwyraźniej sensowny towar wyszedł z obiegu, innego powodu dziewczyny nie były w stanie wymyślić. Helo dopiero wczorajszego poranka poinformował je o zleceniu, marudząc, że znowu chcieli Zolanę, ale przynajmniej dobrze płacili.
  Minęło dobre czterdzieści minut, zanim w końcu zdołały przemknąć się uliczkami do własnej meliny, znajdującej się nieco przy granicy wioski z lasem. Wioski, miasta, czy w końcu czym ta mieścina była. Wracały zmęczone, roześmiane, ale przede wszystkim hałaśliwe, wciąż odrobinę podchmielone alkoholem, Dairana zdecydowanie o wiele mocniej niż koleżanka, z powodu poszukiwania swojego malutkiego ułamka szczęścia w kieliszku, co by zapomnieć, nie myśleć, uciec od przewidywania.
  Zaszyły się w końcu w nieco zimnym mieszkaniu, bo stary, leciwy piecyk znajdował się jedynie w głównej izbie, obecnie już przeładowanej ilością mieszkających tam dziewczyn. Powinny zawołać kominiarza dawno temu, bo już nawet komin wydawał się porządnie odymiony, zabrudzony, a nie dalej jak z trzy dni przed kolejnym śniegiem tegorocznej wiosny zapaliła się chałupa, kilak domów obok, właśnie od komina. Podusili się wszyscy, jak jeden mąż, a Daira nadal czuła dreszcze na wspomnienie wyciąganych, częściowo zwęglonych ciał. Przynajmniej umarli we śnie i nie czuli płomieni, które zaczynały dziargać rozmaite wzory na ich skórze.
  Właściwie miejscówka nie była aż taka zła, należała do jednych z najlepszych, w których mieszkała dziewczyna przez ostatnie kilka lat. Jednopiętrowy, trzypokojowy duży budynek, z kilkoma oknami na krzyż i słabo zabezpieczonymi drzwiami, bo kłódka przestała domykać się całe tygodnie temu. Od samego wejścia można było czuć okropny zaduch, pot niemytych ciał, pozostały, subtelny zapach seksu i zbyt duża ilość zmieszanych perfum, która sprawiała, że przez większą część czasu mieszkanki powstrzymywały się od kichania. Próbowały utrzymać jakiś względny porządek, ale niewiele dało się zrobi z nieco nadgniłą, drewnianą podłogą czy chociażby starą, zgrzybiałą tapetą w kolorze startej marchewki. Wiatrołapu nie było, przez drzwi wchodziło się od razu do głównej izby z piecem, w którym zazwyczaj spał każdy, komu zależało na ciepłe. W rezultacie już od samego wejścia Rana zdołała nadepnąć przypadkiem na kilka koleżanek, zarzucając płaszcze swój i Zolany na wieszak. Żeby przecisnąć się do drugiej, nieco mniejszej izby, w której zazwyczaj przechowywały koce, poduszki, ręczniki i rzeczy osobiste, musiała potrącić parę śpiących, otulonych pierzynami ciał, nadal trzęsących się to z zimna, to z choroby. W praktyce odkąd Halo w czasie ostatniego turnusu przyprowadził nowe dziewczyny, w tym między innymi właśnie Dairę, nadmiarowe osoby kładły się właśnie tutaj. Co prawda przez źle zrobione okno do pomieszczenia wpadał chłodny ziąb, ale nadal dało się wytrzymać. Nie to, co w kuchni, drugim, jeszcze mniejszym pomieszczeniu, która raczej robiła za spiżarkę aniżeli miejsce gotowania. Na właściwą dietę rzadko kto miał pieniądze, ostatniego miesiąca ceny ponownie poszły w górę, a Halo zaczął nawet marudzić, że i jemu brakuje do miski, a to zwiastowało oddawania jeszcze większej części zapłaty za numerek do szefa.
  Żadna z tych rzeczy nie podobała się Dairanie, która ledwie pięć lata temu zrezygnowała z rodzinnego domu i nadal pamiętała smak słodkich bułeczek, niebiański zapach dobrze wypieczonej pieczeni czy dotyk jedwabnej poszewki od pierzyny, którą miękko otulała się w trakcie snu. Ledwie zaklimatyzowała się w nowym życiu, a tu już miały pojawiać się kolejne trudności.
  Wzięły swoje koce, zanim ponownie przecisnęły się przez leżące ciała, co by dojść do kuchni, w której przy słabym świetle świecy Hana z dumą ciumkała słodkie, cudowne bułeczki. Zdecydowanie przysmak był wart mniej niż kosztował, wyrabiany z najlepszej mąki, używając najdroższego cukru dostępnego na rynku, a i w zasadzie owoców sprowadzanych zza wielkich jezior.
  Dawno nie czuła się tak spokojna o własny los i tego bachora, który nagle jakoś przestał się wydawać całkowitym złem wcielonym. Nie, gdy za towarzystwo miała całkiem ogarniętą Zolanę i zawsze miłą dla niej Hankę, o słodkich bułeczkach i rozgrzanych ciepłem ciał kocach nie wspominając.
x X x 

— Czyli że po tym, nie będę już miała tego problemu? — spytała z niepokojem Daira, wpatrując się w starą lekarkę zlęknionym wzrokiem. Specyfik pachniał okropnie, konsystencją przypominał najgorszą możliwą mieszankę, która wżerała się w skórę jak źle skomponowane perfumy, sprawiając, że czujesz się bardziej jak uliczna dziwka, aniżeli panna z dobrego domu.
  To byłoby na tyle z udawania, że wcale nie tęskni za rodzinnym domostwem.
— Pani płaci, pani próbuje. Jak nie zadziała, to przyjść na reklamację. Co by się przyszło, dziewuszysko, wcześniej, to by się dało coś sensownego zrobić, a tak tu teraz trzeba będzie próbować. Pić przez miesiąc, potem jak trzeba, to wyciągniemy, a z młodymi problemu już więcej nie będzie.
  Wiedziała, że przyszła za późno, ale w końcu podwyższyli ceny wszystkiego, Hanę w pracy obili tak mocno, że musiały pochować ją zeszłego księżyca na cmentarzysku, a Zola zaczynała kaszleć krwią. Dopiero wtedy Daira zorientowała się, że niezależnie od jej intencji czy pragnień, to nie był świat, w którym powinno wychowywać się dziecko. Część mieszkających w "Czerwonej Chacie" kobiet, owszem, same było matkami, ale pooddawały pociechy pod opiekę sióstr zakonnych, wymogły obietnicę na własnych matkach, ciotkach, co by przyjęły pod swój dach bękarty, a kolejne podrzuciły je prawdopodobnym ojcom, mając nadzieję, że to oni zajmą się należycie dzieciakiem.
  Daira przełknęła ślinę, nagle czując wyjątkowo gorzki posmak wstydu.

x X x 

— Daia, cożeci tako blado? — spytała z niepokojem Zolana, wpatrując się w przyjaciółkę, która sprawiała wrażenie kartki papieru, puszczonej na wiatr, co by ją jedynie pogniótł i rozdarł. Daira faktycznie nie prezentowała się nazbyt efektownie, miała podkrążone i zaczerwienione oczy, praktycznie cały dzień wymiotowała w krzaki, pozbywając się nawet najlichszej substancji w swoim żołądku. Na nic zdało się pojenie jej uspokajającymi ziołami, herbatkami. Na nic wyszło podsuwanie jej krakersów, zmiękłego chleba obtoczonego w dziwnych mieszankach, które miały łagodzić ból brzucha. Dwudziestodwuletnia kobieta odpływała raz za razem, pogrążając się jeszcze bardziej w majakach.
— Nome, żeto ja bym wiedziała, tośty pewne przy tych kocyskach się zasedzałaś ponownyje. Naco cóżeci kichranie ichta wyszło, to ja newem jużci. — Lana pokręciła głową, przykładając mokrą ścierkę do czoła koleżanki.
  Daira czuła się źle od dwóch tygodni, ale dopiero dzisiaj sytuacja osiągnęła swoje apogeum, coś było nie tak, ale Zolana znała tylko jednego medyka, który nie bał odwiedzać się prostytutek, ale nawet posłać po niego jak nie miała. Daira znikała co prawda już od dawna, kłóciła się z Halo, zaczynała nosić bardziej obszerne ubrania, ale jakoś w natłoku spraw, obowiązków i problemów z zarządzającym ich dzielnicą Halo, jakoś nikt nie zwrócił na to uwagi.
  Posłali jakoś po tego włóczęgę.

x X x

  River podał jakieś swoje specyfiki i mówił. Mówił, mówił, mówił, jadaczka się mu wyjątkowo nie zamykała, gdy monotonnym głosem wyjaśniał, co doprowadziło do złego stanu kobiety, że nie wolno przyjmować nieznanych substancji od osób, które nie są odpowiednio wykształcone w tej dziedzinie, a i że naprawdę trudno uzyskać teraz coś sensownego. Wytłumaczył, że mogą co najwyżej odtruć organizm, który źle zareagował na podawany lek, ale nie jest pewien, czy dziecko przeżyje, a nawet jeśli, to najprawdopodobniej będzie wcześniakiem, gdy współczesna medycyna ma problem z odbieraniem w pełni rozwiniętych porodów, więc szanse na przeżycie dziecka będą znikome.
  Daira skinęła ze zrozumieniem głową.

x X x 

  Prawdopodobnie to wszystko było dzięki Zolanie, więc imię zaraz po porodzie jakoś się tak Dairze wymsknęło samo z siebie. To ona zapewniała miejsce, pomogła z jedzeniem, piciem, usprawiedliwiła przez zdenerwowanym sytuacją Halo i przejęła na siebie część stałych klientów Rany.
  Zolana urodziła się w ósmym miesiącu ciąży, ale już z na tyle wykształconymi organami wewnętrznymi, żeby być w stanie funkcjonować. Mimo wszystko położna zalecała szczególną opiekę nad dzieckiem, wyjaśniając, że prawdopodobnie nie przeżyje pierwszej zimy. Za małe, za słabe, zbyt łatwo będzie choroby łapać, skutek uboczny poprzedniego "leku" poronnego.
  Lana kaszląc, zażartowała, że faktycznie to ładne dziecko było, więc może wysiadywanie w poszukiwaniu kocich kichnięć jednak działało.
  Daira przez moment pomyślała, że może nie da córce całego świata, ale to jeszcze nie oznacza, że nie będzie mogła być dobrą matką.
  Zawsze była nadmierną optymistką.

x X x

  Miesiąc później pochowali Zolanę. Starszą, nie młodszą. Wyrok: Gruźlica. To faktycznie była bardzo ciężka zima.

---
1371 PD = 2 poziom (i jeszcze 10 p)
~Mimma

1 komentarz: