W tej części miasta noc zawsze pachniała bogactwem. Pieniędzmi, drogimi perfumami, jedwabnymi sukniami i brylantami wszytymi w nienaturalnie uszczuplone gorsety. Wszystko to krzyczało, aby przykuć uwagę ludzi spragnionych przyjemności i piękna. A Szczura, tego paskudnego gryzonia wywleczonego z kanałów, kusiło najbardziej.
Skryty pod osłoną ciemności kucnął ostrożnie na dachu rezydencji i zgarbił się, wciskając głowę między ramiona. Uważnie obserwował przewijające się przez podjazd białe, złociste albo posrebrzane karoce, które zaprzęgnięto w czystej krwi rumaki z pióropuszami przy uzdach. Z każdej wysiadali eleganccy mężczyźni w dobrze skrojonych frakach i ulizanych włosach albo bogato ubrane kobiety o cerach jaśniejszych od alabastru i kształtach zgrabniejszych od klepsydr. Starsi arystokraci może trochę mniej, lecz młodzi zupełnie jawnie podkreślali swe cielesne atuty, prześcigając się nawzajem w poszukiwaniu przyszłych małżonków.
Choć Szczur również był kawalerem i to wcale starym, nie interesowały go zbyt głębokie dekolty urodziwym dam z wyższych sfer. Patrzył jedynie na smukłe szyje, obite we wspaniałe kolie z rubinów, palce lśniące od pierścieni z wielkimi kamieniami, kolczyki podskakujące wesoło przy każdym ruchu oraz brosze przypięte do puszystych żabotów. Niezliczone ilości razy wkradał się na bale, aby napchać kieszenie biżuterią i portmonetkami, a mimo to nigdy się nie nasycił. Głód, przypominający opętanego straszliwą mantrą wilka, kazał mu sięgać po więcej, więcej, jeszcze więcej, dopóki nie zaczynał krztusić się własną chciwością.
Szczur jednak czuł się szczęśliwy, posiadając i czuł się wolny, igrając z tym, co ludzie powszechnie nazywali sprawiedliwością, więc ciągle popełniał te same błędy. Tym razem jednak nie powinien zapomnieć, po co tu przyszedł, stawka była zbyt wysoka, aby mógł ją ot tak przepuścić.
Powoli zsunął się na balkon, w którym jako jedynym nie tliły się żadne światła. Sprawnie przeskoczył przez poręcz i ześlizgnął się po rynnie na ziemię, pozostając w cieniu masywnego dębu. Warunki niezwykle sprzyjały. Wewnątrz rezydencji panowała wielka wrzawa. Rozbrzmiewał tłum śmiechów, rozmów i śpiewów, a to wszystko wmieszało się w eleganckie brzmienie spokojnego walca, więc nikt nie mógł usłyszeć szmeru zwykłej myszy, a co dopiero wychowanego wśród myszy złodzieja.
Przemknął na tyły rezydencji, ukrywając się w krzewach przed strażnikami w krzykliwych, czerwonych mundurach. Elegancja przeważająca nad praktycznością bawiła Szczura niezmiernie, ale w takich sytuacjach czuł się wdzięczny głupocie gospodarzy. Ostre kolory, widoczne nawet w słabym świetle, już z kilometra ostrzegały, na co powinien uważać.
Przedostał się do tylnego wejścia, które prowadziło do izb dla służby. Otworzył drzwi i zajrzał do środka. Podczas balu wszyscy powinni uwijać się dookoła gości, aby nie sprowadzić na siebie gniewu swojego pana, więc spodziewał się, że nie napotka tłoku. Tuż na początku korytarza uderzył go duszący zapach damskich perfum z najniższej półki. To te, które miały przypominać kwiaty, a śmierdziały jak końskie łajno na grządce konwalii.
Na ścianach w równo wymierzonym odstępach pomiędzy drzwiami, tliły się pojedyncze lampki gazowe, rzucając słabe światło. Przechodząc obok, Szczur mimowolnie wyciągał do nich dłonie i przekręcał małe kurki, aby zmniejszyć dopływ gazu, aż ogień całkowicie gasnął. Z każdym kolejnym płomykiem mniej nabierał więcej pewności, a gdy pogasły wszystkie, poczuł, jak cień wewnątrz niego odżywa.
Dotarł do ostatnich drzwi przed zakrętem i schylił się, zaglądając do środka przez dziurkę od klucza. Wewnątrz panowała ciemność skromnie rozjaśniona jedynie przez blade światło księżyca w pełni. Po lokatorze nie było śladu, ale niezaschnięta plama atramentu na biurku i ostry zapach trochę droższych perfum świadczyły, że jeszcze niedawno ktoś tu się kręcił.
Szczur kucnął wygodnie pod drzwiami, wyciągając z rękawów narzędzia i bez zwłoki przystąpił do działania. Napinaczem nacisnął delikatnie na bębenek, a wytrych wepchnął pod zapadki, po części skupiając się na zamku, a po części na otoczeniu. Był tak wprawiony, że całą robotę wykonywał wręcz machinalnie. Palce same obracały wytrychem, przeskakiwały z zatrzasków na zatrzaski i ściągały sprężynki, przy tym nie tracił czujności.
Spiął się nieznacznie, gdy na drugim końcu korytarza za zakrętem, rozbrzmiały nierównomierne odgłosy leniwych kroków. Pantofelki stukały obcasikami o dokładnie wypolerowaną posadzkę, a pomiędzy tym dźwięczał cichy chichot dwóch młodych trzpiotek, które właśnie obgadywały swoją przełożoną, jak wywnioskował. Szczura nie obchodziły miłosne podchody gospodyni do jednego z baronów, o wiele bardziej był zainteresowany zniknięciem, zanim dziewczęta zorientują się, że dziwny typ w skórzanych łachmanach kręci się tam, gdzie nie powinien. Niestety na tancereczkę na wieczór nie wyglądał.
Wcisnął ostatnią zapadkę i napinaczem przekręcił bębenek. Zamek ustąpił z cichym trzaskiem, a Szczur w ostatniej chwili czmychnął niezauważony do niewielkiej izdebki. Bezszelestnie zamknął za sobą drzwi i nasłuchiwał. Stukoty bucików jeszcze przez parę sekund niosły się po korytarzu, a potem ucichły.
Wcisnął wytrychy pod rękawy, szybkim ruchem poprawił obydwie rękawiczki i zbliżył się do skromnego regału przepchanego książkami. Nieczęste zjawisko w pokojach służby, stąd nim zainteresował się najpierw. Szybko przeglądał opasłe tomy z obdartymi obwolutami, większość dotyczyła ziołolecznictwa, ale znalazły się też dzieła historyczne. Z boku pomiędzy „Avfallen i bogowie” a „Ziołami uspokajającymi” wciśnięto krzywo zszyty pamiętnik. Szczur przekartkował go i wyrwał kilka interesujących stron z kształtami ust odciśniętymi w rogach za pomocą szminki. Wszystkie te kartki pachniały tytoniem, stajnią oraz opium. Na biurku obok plamy niezaschniętego atramentu oraz do połowy pustego kałamarza, stał flakon drogich perfum. Z drewnianego oparcia krzesła zwisała suknia pokojówki, z małej kieszonki w fartuszku zaś wystawała podarta serwetka. Szczur sięgnął po nią i obejrzawszy dokładnie, co było na niej napisane, schował pod płaszcz.
Przy drzwiach omiótł wzrokiem pokój jeszcze raz, upewniając się, że niczego nie przeoczył, po czym ostrożnie wyszedł na pusty korytarz. Ruszył w stronę najbliższych schodów prowadzących na piętro i tak samo, jak wcześniej, gasił płomyczki w lampkach, roztaczając dookoła cień.
Cień go wypełniał w całości, im więcej go miał, tym mocniej istniał Szczur.
Na piętrze starał się omijać wejścia do sali bankietowej. Wokół niej mnogo rozstawiono strażników w tych samych, krzykliwych strojach. Mimo to niektórym parom udawało się wymykać od ciekawskich oczu. Zaszywały się we wnękach w korytarzach, aby oddawać się cielesnym przyjemnościom, których matki oraz babki z pewnością by nie pochwaliły. Szczur wpadł na jedną z takich par i pod osłoną ciemności przemknął za nimi, nie przykuwając uwagi zajętych sobą młodych. Nie mógł się jednak powstrzymać przed zdjęciem z bioder kobiety paska wysadzanego szmaragdami.
To wcale nie kradzież. To męska solidarność.
Przedostał się do ostatniej części korytarza na piętrze. Tutaj nie paliły się żadne lampki gazowe, które mógłby zgasić. Jedynie przez wysokie, prostokątne okna, częściowo zasłonięte grubymi kotarami, wpadały smugi księżycowego blasku. Odruchowo spiął się, wychodząc z bezpiecznej ciemności, prosto w szpony światła. Wyczuł drobny ubytek energii magicznej na skórze, ale nie zawahał się ani przez chwilę. Zwłaszcza że był tak blisko celu, że woń bogactwa uderzyła go prosto w nozdrza.
Szczur schylił się do dziurki od klucza i sięgnął po wytrychy. Tyle lat spędził na otwieraniu drzwi, kłódek i sejfów, że już nic nie powinno być dla niego problemem, ale ten zamek szczególnie mu się nie podobał. Jeszcze mniej mu się podobało, gdy coraz więcej czasu zaczęło uciekać, a szczęknięcie otwieranego mechanizmu wcale nie rozbrzmiewało.
Rozbrzmiały natomiast odgłosy ciężkich kroków w akompaniamencie brzęczenia broni białej u pasa. Szczur zmarszczył brwi i mocniej zacisnął szczęki, skupiając się bardziej na pracy. Wytrych sprawnie wirował w palcach, ale sekundy mijały, tupanie stawało się coraz głośniejsze, a oddech Szczura coraz cięższy. Był odkryty, wystawiony na światło i zagoniony w ślepy zaułek, wystarczyło, że strażnik wyjrzy zza rogu. Zamek szczęknął, ale klamka nie ustąpiła. Szczur wepchnął napinacz i wytrych jeszcze raz, przekręcając je jednocześnie. Nie było czasu.
— Cholera! Złodziej! Złodziej! — Usłyszał przeraźliwy krzyk strażnika, a potem głośne brzęczenie pochew u pasów i tupot butów uderzających podeszwą o posadzkę. Odwrócił się na chwilę, zauważając czterech strażników biegnących w jego stronę.
Nie oderwał rąk od zamka. Liczył na cud, pracując dalej przy mechanizmie. Sprężynki strzelały, gdy zbyt mocno wypychał zapadki wytrychem, ale nie poddawał się. Ostatnie sekundy. Strażników dzieliło od niego zaledwie kilka metrów. Pięć. Cztery. Pojedyncza kropla potu spłynęła za uchem Szczura. Trzy. Dwa.
Pół metra.
Prawie czuł chłodną, skórzaną rękawicę strażnika na karku. Szumiały mu w uszach rozkazy wykrzykiwane przez wszystkich naraz. Magia zawirowała mu na karku w szalonym rytmie. Szczur odwrócił głowę i…
Rozpłynął się w powietrzu. W jednej chwili był, a w drugiej już nie, jakby ktoś wyciął z czasu tę krótką chwilę, podczas której znikał. Zaskoczeni strażnicy rozejrzeli się po sobie, a Szczur w rzeczywistości właśnie przeskakiwał przez ich własne cienie, jako taki sam cień, pnąc się w górę rezydencji. Gdyby mógł, zaśmiałby się lekceważąco i okrutnie, ale wolał nie przykuwać na siebie uwagi, zwłaszcza że strażnicy nie zignorowali zniknięcia Szczura i rozbiegli się na wszystkie strony w jego poszukiwaniu. Dwóch pobiegło tymi samymi schodami.
Przy najbliższym rozdrożu korytarzy, czmychnął w ten, gdzie było mniej światła, aby nakarmić się nową energią. Okna były ciasno zasłonięte kotarami, lampki gazowe nie płonęły, a świecie na komodach stały nietknięte. Nie docierał tu żaden promyk światła. W pośpiechu przybierając z powrotem materialną formę, nie zauważył człowieka stojącego w rogu korytarza i zderzył się z nim, przez przypadek potrącając dodatkowo wazon z kwiatami. Ten zakołysał się niebezpiecznie i spadł ze stolika, a głośny trzask tłuczonej porcelany rozszedł się echem po korytarzu. Potem do uszu Szczura dotarła rozmowa strażników i szybkie kroki.
Chwycił nieznajomego za nadgarstek i razem z nim wpadł do najbliższego, otwartego pokoju. Przycisnął go do siebie, jedną dłonią zasłaniając usta, a drugą przysuwając skromny nóż myśliwski do szyi, który uprzednio wyciągnął spod płaszcza.
— Jeden niewłaściwy ruch, a ten bal zakończy się dla pana wyjątkowo młodą nocą — szepnął do ucha nieznajomemu. Przecież nie musiał wiedzieć, że Szczur był pacyfistą i nie lubił się babrać we krwi.
Alex?
----
929 PD + 5 P
Owca
Cześć, ładne masz buty, chodź się ruchać
OdpowiedzUsuń- Ej, jak się poznaliście?
Usuń- Najpierw ukradł mi portfel, a potem serce.
– A na koniec jeszcze straciłem z nim dziewictwo.
Usuń... Ale portfela chuj mi nadal nie oddał
UsuńKURŁA XD
OdpowiedzUsuńXDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
OdpowiedzUsuńuwielbiam cię, Sara