piątek, 28 września 2018

Od Blade'a (do Ake) "To chyba jakiś żart" cz.4

Przez naprawdę krótką chwilę patrzyłem na nią i zastanawiałem się czy ta lisica mówi poważnie, czy też kpi sobie ze mnie bez większych zahamowań. W końcu doszedłem jednak do wniosku, że coś musi być na rzeczy. I nie, w podjęciu decyzji wcale nie pomogła mi sylwetka jakiegoś samca chodzącego w pobliżu wejścia do mojej jaskini ani też to, że rozpoznałem postać, która postanowiła złożyć mi tą jakże mało moralną (przynajmniej według mnie) propozycję. Przez chwilę zmusiłem trybiki w mojej głowie do szybszej pracy, starając się w ten sposób czym prędzej przypomnieć jej imię. Kiedy mi się to udało, zaraz za tym jakże krótkim wyrazem wypłynęła lawina pojedynczych, słabo powiązanych ze sobą informacji, które jako całość tworzyły za to coś naprawdę cennego. Ake - rodowita mieszkanka Avfallen, znana przez większość członków klanu z niezbyt przyjaznego nastawienia do uciekinierów z Terry Nihill. Cięty język, wciąż wybujała wyobraźnia niczym u szczeniaka, odwaga godna niejednego samobójcy oraz dobre serduszko. Mieszanka wybuchowa, która w świecie realnym nie ma najmniejszego prawa bytu, a jednak - jak widać, nasza droga lisica żyje i ma się jak najlepiej. Co jeszcze wiem o tej postaci? Pomijając relacje rodzinne, nigdy nie zauważyłem, by zwracała jakąś większą uwagę na samce, nawet w czasie rui. Odpowiadanie na różne podrywy czy też najzwyczajniejszy w świecie flirt - owszem, ale nigdy nie widziałem, żeby robiła do kogokolwiek tak zwane "maślane oczka", jak to mawiają te dwunożne małpy. Nie to, żebym ją śledził czy coś albo o homoseksualizm podejrzewał (dla niewyedukowanych lisów: homoseksualizm to choroba człowieków, które zamiast skupiać się na przetrwaniu gatunku, wolą jedynie wprowadzać organizm w stan ciąży urojonej - nawet samce - poprzez stosunek z osobnikiem tej samej płci. Nie pytajcie mnie, jaki w tym sens ani jak oni to robią, dla lisa to po prostu jakiś odchył od normy). Po prostu stwierdzam fakty, do rzeczy. Nigdy wcześniej nie zauważyłem, by Ake brała udział w naszych "spotkaniach", o ile można tak nazwać zgrupowanie utworzone tylko i wyłącznie po to, by za jakiś czas klan oblegały ciężarne samice. Oczywiście jej obecność była tam obowiązkowa, ale za każdym razem zdołała niepostrzeżenie (a przynajmniej tak sądziła ona) uciec, unikając w ten sposób swojej powinności. Skoro szuka więc ojca dla swoich dzieci, czemu nie wybrała któregoś z tamtych? A poza tym, czemu wyjeżdża mi z takim wyznaniem, skoro sama rui nie ma? Głupia nie jest, doskonale wie, że bez niej raczej dziećków mieć nie będzie. Cała ta sytuacja jest przecież bez sensu, pozbawiona wszelkiej logiki, większego ładu i składu, a poza tym... Wtedy mnie olśniło. Rozgryzłem ją. Nie mogąc się zatem pohamować, pysk wykrzywił grymas nasuwający na myśl ludzki uśmiech. Po złożeniu samemu sobie gratulacji za tak szybkie rozwiązanie zagadki, zacząłem okrążać samicę, wyraźnie wytrącając ją w ten sposób z równowagi oraz pozbawiając wcześniejszej pewności siebie. Chyba nie myślała, że jest aż tak dobrym kłamcą, aby i mnie oszukać - czyli największego kanciarza, jaki mógł się narodzić na tej ziemi.
- Zgoda. - wyszeptałem niskim tonem, "przypadkowo" ocierając się swoją kitą o dolne partie jej ciała - Chcesz dzieci, to je dostaniesz, ale na moich warunkach.
Jej reakcja? Bezcenna. Już po pierwszym słowie natychmiast się wyprostowała - zupełnie jakby sekundę wcześniej połknęła w całości jakiś kij. Dodatkowo w jej oczach można było dostrzec tak wielkie przerażenie, które porównać można jedynie do zobaczenia pola bitwy przez jakieś małe szczenię o słabych nerwach. Głośne przełknięcie śliny również nie pozostawiało większych wątpliwości co do tego, że mój plan ma się jak najlepiej. Nie zamierzałem jednak ani trochę pomóc jej wyjść z tej jakże niezręcznej sytuacji, co to to nie.
- Jakich? - zapytała cicho, kiedy ja przez dłuższy czas nie podjąłem na nowo tematu. 
Strach. To właśnie uczucie można było wyczytać z jej pełnych czystego przerażenia oczu, równie nerwowych ruchów jak i drżącego głosu, który zawieszał się za każdym razem, kiedy tylko dotknąłem jakikolwiek fragment jej skóry. Ehh, te samice... Wszystkie takie same - wystarczy odpowiednio do nich podejść, a te mające mniej oleju w głowie niż ustawa przewiduje od razu dadzą się wykorzystać. Potem mają żal do ojców, że ci nie chcą się zajmować (wysoce prawdopodobnie w takim przypadku) nie swoimi dziećmi. Ake najwidoczniej - i ku jej szczęściu - do takich nie należała, starając się jak najbardziej pokrzyżować moje niecne plany rozpoczynane od niewinnych postępów. A jak zrobić to inaczej, jak nie zbliżyć się do ściany, a tam posadzić swoje szlachetne cztery litery na skalnej posadzce, uniemożliwiając mi w ten sposób kontynuowanie moich "zalotów", chociaż sam osobiście bym ich tak nie nazwał. To była raczej kara za to, że w ogóle odważyła się wejść w moje progi z taką prośbą. Z tak marną prośbą mającą pełnić funkcję pretekstu.
- Sam zdecyduję, ile szczeniąt będziesz wychowywać. Nadmiar, słabe i chore porzucisz albo zabijesz, osobiście. - rzuciłem, odpowiadając w ten sposób na jej pytanie i z dziką satysfakcją zauważając, jak moje słowa na nią wpłynęły - Darmozjadów w klanie nie potrzebujemy. Ponadto, każde z nich przejdzie gruntowne szkolenie, które będzie miało na celu odkrycie i rozwinięcie ich mocy magicznej. Nie będą miały wyboru, wszystkie zostaną wojownikami bez żadnych dyskusji czy też wyjątków. Tymi z kolei, które owych zdolności posiadać nie będą, zajmę się sam. - gardło opuścił niepohamowany, złowieszczy śmiech, który spowodował dreszcze u jakby oniemiałej lisicy - Nie trzeba oczywiście wspominać o tym, że na jednym miocie się nie skończy. Bez względu na to, co będziesz sobie myślała, nie będziesz mogła uzyskać miana prawowitej -  a jak to wy lisice sobie tłumaczycie: jedynej - partnerki. Będziesz jedynie podwładną mającą zaspokajać cielesne pobudki swojego pana, a ojca dzieci, których tak bardzo pragniesz. - i wiedząc, że osiągnąłem już swój cel, postanowiłem zlizać przysłowiową śmietankę, jak to mawiają te dwunożne małpy - No i oczywiście wybiorę też tego biedaka, który będzie ci je musiał zrobić.
Tak, zdecydowanie takiego zakończenia mojego monologu się nie spodziewała. Świadczyło o tym nie tylko jej pełne niedowierzania spojrzenie, ale i postawa ciała, nasuwająca na myśl zdjęcie z jej barków jakiegoś niesamowicie ciężkiego, niewidzialnego brzemienia. Jaka szkoda... Mogłem ją wkręcać trochę dłużej. 
- Co? - wydusiła z siebie wreszcie, mrugając dodatkowo, jakby nadal nie mogła uwierzyć w to, co miało przed chwilą miejsce - Ale jak to? Przecież... -
  Sama powiedziałaś, że szukasz ojca dla swoich dzieci. - rzuciłem, kiedy ta przez dłuższą chwilę nie kontynuowała - Nie zaznaczyłaś, że mam to być ja. Dlatego też spełnię twoje marzenie i znajdę jakiegoś chętnego samca, który będzie cię pieprzył tak długo, aż ci się tych szczeniąt odechce. A w zamian za udawanie swatki, przystaniesz na moje warunki. W końcu chcesz przecież koniecznie potomstwo, nieprawdaż? - i nie czekając na jej reakcję, dodałem wesołym głosem, zmierzając w stronę wyjścia z jaskini - Wspaniale! W takim razie wyruszamy na poszukiwania! 

Ake? :3
---
539 PD + 5 P
~Mimma

środa, 26 września 2018

Hae odchodzi!

Żal nam serce ściska, gdy żegnamy dzielnego liska, który pragnął zostać dumnym wojownikiem! Ostatni raz zawiwatujmy dla Haego, aby uczcić jego śmierć. Mamy jeszcze nadzieję, że w przyszłości jego autorka zawita ponownie w nasze progi i podaruje nam równie genialną postać.


Administracja

wtorek, 25 września 2018

Od Aizena (do Zoli) "Wybuchowe spotkanie" cz.8

— Uhm? Ja, znaczy, ja za to mogę zapłacić! — Zapewniła mnie, a przynajmniej chyba to starała się zrobić, ponieważ jej głos nie należał do zbytnio przekonujących, po za tym ilość pieniędzy która tutaj przepadła na pewno jest ponad jej budżet, co ja mówię, za taką kwotę można kupić porządny dom w większym mieście… 
— Ja tu wynagrodzić mogę! Posprzątać chociaż panu pomogę, czy coś, że to tak poszalało. — Dalej mnie zapewniała, ale patrząc na jej postawę można było zauważyć że boi się teraz wykonać choćby najmniejszy krok by znowu czegoś nie zniszczyć, no większość cennego towaru i tak już poszła z dymem, choć nie powiem, są tu jeszcze ciekawe rzeczy. Muszę się też zająć jej ręką, nawet jeśli sama jest sobie winna, zraniła się przez moje materiały, mogę jej przynajmniej opatrzyć ranę. — Uhm, to ważne rzeczy tutaj były? — Spytała dla pewności, ale jej głos w porównaniu z wcześniej pokazywał nutkę strachu. 
  Nie odpowiedziałem tylko ruszyłem w stronę medykamentów, zabrałem bandaże, odpowiednią maść i płyn. Następnie podszedłem do niej i zacząłem opatrywać jej ranę. Na początku chciała się wyrwać, ale dość szybko zrozumiała że a) Nie uda jej się b) Opatruję jej dłoń. Rana mogła wyglądać groźnie, ale mogło się skończyć o wiele gorzej, kawałek tkaniny zmoczyłem w tym płynie co wcześniej wziąłem, pomaga na oparzenia, po obmyciu rany nałożyłam maść, a następnie nałożyłem ją jeszcze na część bandaża którym obwiązałem ranę. 
- To powinno wystarczyć, rana nie była tak poważna na jaką się wydawała. A co do pieniędzy to nie mamy o czym rozmawiać, nawet gdybym chciał wymusić na tobie te pieniądze nie byłabyś w stanie ich zapłacić, a “zapłaty w naturze” nie chcę tym bardziej. - odwróciłem się i zacząłem planować dalsze działania, zaczynając od sprzątania - I nie musisz pomagać z sprzątanie, nie chcę byś się zraniła jeszcze bardziej, jeśli to możliwe, przyprowadź do mnie swojego ojca, chciałbym mu powiedzieć o twojej ranie.

Zola?
---
186 PD
~Mimma

poniedziałek, 24 września 2018

Od Silvera (do Finna) "Miłość do krzaków" cz. 6

  Biały basior siedział obok Isabelle w jego legowisku. Chociaż żadne z nich się nie odzywało, oboje wiedzieli, co myśli ich towarzysz. 
  Czekali na Finna.
  Słońce chyliło się ku zachodowi, rzucając ostatnie promienie na udeptaną przez wilki ziemię. Wiele z nich korzystało z tej chwili i grzało swoje futra w blasku olbrzymiej gwiazdy, zanim ta schowa się za horyzontem. Liście otaczających obóz drzew delikatnie kołysały się wraz z gałęziami na wietrze, przynoszącym zbawienny chłód mieszkańcom głównej siedziby Łowców.
  Słońce już zniknęło za horyzontem, a na niebie zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy. Silver i Isabelle popatrzyli po sobie z niepokojem. Nieważne jak bardzo niesamowite przygody przeżywał ich przyjaciel, zawsze wracał po zmierzchu. Łapy zaczęły świerzbić lidera wilków, aby pobiec po Finna, który najpewniej stracił poczucie czasu wśród krzaków i dać mu pysk - jak on może mieć czelność zasiewać w sercu swojego "króla" ziarno niepokoju o niego! Poczuł na sobie świdrujące spojrzenie Isabelle i rzucił okiem w jej kierunku. Chuda wadera o długim pysku nie zaprzestała wlepiania swoich oczu w basiora, jednak gdy ich spojrzenia się spotkały, speszona spuściła głowę.
- Myślisz o tym samym co ja? - Zapytał, lecz nawet gdyby nie wyrzekł tego pytania to i tak by wiedział, że odpowiedź będzie twierdząca.
- Tak - odparła, lekko kiwając głową. - Idziemy go poszukać?
- Co za zniewaga, by władca musiał szukać członka swojego klanu, bo ten nie umie powstrzymać się od obwąchiwania krzaków! - Wycedził, jednocześnie wstając i idąc obok swojej towarzyszki niedoli. - Jeszcze mnie popamięta! Ja mu dam, rozmowy z krzakami! Jak go znajdę to słowo daję, że raz na zawsze odechce mu się przebywać w ich towarzystwie... Z czego tak rechoczesz? - Zwrócił się do szarej wilczycy oburzonym tonem.
- Ty też zaczynasz traktować krzaki jakby były wilkami - zachichotała, lecz uśmiech jej zamarł, gdy spojrzała we wściekłe oczy Silvera. Nie odezwała się już ani słowem.
  Z czasem basiora zaczęło to milczenie niezmiernie irytować, poza tym zaczął się naprawdę niepokoić o czarnego wilka. Mimo iż miał dobry wzrok, w ciemności było bardziej prawdopodobne, iż przegapią basiora, więc zaczął nawoływać:
- FIIIINN!
  Silver z każdą minutą darł się coraz rozpaczliwiej, modląc się o cud. Odpowiedzi nie otrzymał jednak żadnej. Isabelle zniknęła mu z pola widzenia, ale się tym nie przejął, bowiem wiedział, ze wadera nie jest tak skłonna do bycia rozkojarzoną.
- Silver, znalazłam go! - Usłyszał wołanie i popędził w jego kierunku tak szybko, jak tylko mógł. Rozpędził się tak, że ledwo udało mu się wyhamować przed czarnym ciałem.
- Czy on...? - Wyszeptał drżącym głosem.
- Nie, no coś ty... po prostu zasnął.
  W tym momencie nieświadomy niczego Finn powinien dziękować Naturze, że złamał nogę i Silver się na niego nie rzucił.

Finniusz?

----
+215 PD
~Maggie

niedziela, 23 września 2018

Od Taemina (do Bastiana) "Głodne gruchacze zwiastunem rychłej apokalipsy twojej lodówki" cz.5

  Minęło kilka dni które upłynęły na obsługiwaniu klientów i doglądaniu mojego małego interesu, kawiarenka tętniła życiem, a ja uwijałem się jak w ukropie, żeby wszystkim dogodzić i odpowiednio się nimi zająć. Byłem przyzwyczajony do intensywnego wysiłku, ale powoli zacząłem zastanawiać się nad zatrudnieniem kogoś do pomocy, bo końcu nie mogę się przemęczać i brać na siebie za dużo obowiązków. Jeden pomocnik przecież nie będzie dla mnie zbyt dużym wydatkiem, a dodatkowa para rąk może okazać się bezcenna.
  Usiadłem na chwilkę na krześle obok lady, żeby chociaż troszkę odpocząć i z bladym uśmiechem wymalowanym na twarzy, przyglądałem się osobom które siedziały przy stolikach. Cieszyło mnie to, że mój lokal cieszył się jakimś powodzeniem i że mogłem dać innym coś od siebie. 
-Dziękuję. Za ciasteczka. Smakowały - usłyszałem ciche podziękowanie i od razu rozpoznałem mężczyznę który robił u mnie zakupy kilka dni temu. Zauważyłem także, że postawił na ladzie małą, pieczołowicie zapakowaną paczuszkę, co bardzo mnie zaintrygowało.
-Och, dziękuję, cieszę się że przypadły wam do gustu! Pańska córka ma się już lepiej? -uśmiechnąłem się szeroko, od razu podrywając się z krzesełka.
Mężczyzna tylko kiwnął głową i podsunął bliżej ten tajemniczy pakunek, za co serdecznie podziękowałem i wsunąłem go pod drewnianą ladę. Byłem mile zaskoczony, bo pierwszy raz ktoś coś dla mnie zrobił.
- Kim pan jest? Skąd zna pan przepis? - zapytał, ciekawie mi się przyglądając. Ciekawiło go pewnie skąd pochodziłem i w jaki sposób trafiłem do tego miasta. Nie dziwię mu się, każdy zna każdego, a ja jestem tu nowy i pewnie wzbudzam sensację.
-Rodzinna receptura, dostałem ten przepis od babci - posłałem nieznajomemu kolejny uśmiech -Mam na imię Taemin. Lee Taemin. Przeniosłem się w te okolice z rodziną, ale teraz kiedy zostałem sam przeprowadziłem się właśnie tutaj.. i zajmuję się teraz kawiarenką - wyjaśniłem.

Bastian?
---
173 PD
~Mimma

Od Zoli (do Aizena) "Wybuchowe spotkanie" cz. 7

— Możesz spokojnie odejść w swoją stronę, tam skąd przyszłaś nie ma żadnych pułapek, czy czegoś w tym stylu, więc możesz iść. — Skinęłam głową ze zrozumieniem, mogłam już kicać w podskokach i uciekać z ewentualnego miejsca zbrodni. — A właściwie proszę idź już, nie chcę by nastały tu jeszcze większe szkody. — O nie, tak się bawić nie będziemy. Nastroszyłam się jak kot, którego właśnie kopnięto w próbie odgonienia, co było przecież jawną prowokacją do zostania. I zesrania się na dywan, więc niech lepiej facet się cieszy, że jestem cywilizowanym ludziem, a nie jak tamte leśne bestie lisy, wilki czy co tam się jeszcze chowa za granicami naszych normalnych, ludzkich ziem. 
— Co masz na myśli co? To był wypadek! — powiedziałam, robiąc krok w tył. Ewakuacja nie należała do całkowicie złych pomysłów, zwłaszcza, gdy czekała mnie wycieczka po istnym polu minowym, jak wyszło to do tej pory. — To nie tak, że mam zamiar to zniszczyć, okej?! — burknęłam, żywo gestykulując, potrącając przy okazji kolejną fiolkę. 
  I potem rozpoczęła się apokalipsa. Nieskończona reakcja łańcuchowa doprowadziła do rozbicia szkła i zniszczenia kolejnych próbek, substancji czy co tam facet ostatecznie sobie hodował, na co mogliśmy jedynie patrzeć. 
— To… — zaczęłam, chcąc się w jakiś sposób wytłumaczyć, przeprosić, bo pewnie puściłam z dymem już całkiem sporo monet, a doskonale wiedziałam po naszym chomikowaniu z Bastianem, że pieniądze były na wagę złota. Dosłownie. Zanim jednak znalazłam właściwe słowa, pisnęłam, odskakując. Kurwa, moja dłoń pulsowała od ciepła, a część skóry zaczynała już puchnąć. Cudownie. 
  Wyglądało na to, że profesorkowi podobnie jak mi słów zabrakło, więc mogłam tylko wydać z siebie niezidentyfikowany dźwięk, 
— Uhm? Ja, znaczy, ja za to mogę zapłacić! — zapewniłam go, w myślach przeliczając moje własne oszczędności. Bastiana o pomoc prosić nie chciałam, w końcu egoistycznie-nastoletnio-szalenie pragnęłam uchodzić za osobę raczej już dorosłą, a proszenie o pomoc starego chyba-ojca nie należało do odpowiedzialnych zadań. 
  Zresztą, mogłam to załatwić sama. Na pewno. 
— Ja tu wynagrodzić mogę! Posprzątać chociaż panu pomogę, czy coś, że to tak poszalało. — Uśmiechnęłam się cierpko, stojąc w miejscu i się nie ruszając nawet na krok, nie będąc pewną, czy zaraz znowu czegoś nie rozwalę. Ręka bolała i piekła coraz mocniej, ale powinnam ruszyć do najbliższego strumienia albo obtoczyć ją w wodzie z manierki. — Uhm, to ważne rzeczy tutaj były? — spytałam dla pewności, nieco piskliwym, lekko przestraszonym głosem.

Aizen?
---
229 PD
~Mimma

sobota, 22 września 2018

Zmiana wyglądu

W związku ze zmianą szablonu i kart postaci niektóre elementy bloga mogą działać nieprawidłowo, za utrudnienia przepraszamy.

~Administracja TWoF

piątek, 21 września 2018

Od Bastiana (do Taemina) "Głodne gruchacze zwiastunem rychłej apokalipsy twojej lodówki" cz.4

  Mężczyzna uśmiechnął się w moim kierunku, następnie wskazał dwie szklane misy, wypełnione kolorowymi kuleczkami. Domyślałem się, że to jakiś miejscowy specjał, którego póki co nie próbowałem jeszcze, w końcu dosyć rzadko bywaliśmy w okolicach. Nigdy nie mogłeś być pewien, co wpuszczono tobie do jedzenia, jedyną drogą na zdobycie pewności było własnoręczne przygotowanie całości pod początku do końca. 
— Mochi, ciasteczka ryżowe z nadzieniem truskawkowym albo z czerwonej fasoli. Lekkostrawne, zdrowe i niezbyt słodkie. — Hm, ryż? Jedna z roślin, których nie udało wyhodować mi się w moim ogródku, mimo bliskiej obecności rzeki, więc teren był stale nawadniany i zalewany, bo swego lata wydrążyliśmy z Zolą małe tunele, do posadzenia tego cudeństwa, jednak nasze starania spełzły na niczym. Roślina się nie przyjęła, plony praktycznie wymarły przed upływem pierwszego sezonu. Byłoby dobrze spróbować w końcu, jak smakuje w roli smakołyku. Może nawet dzięki temu zdołam przekonać Zolę do jedzenia czegoś mniej słodkiego, niż te okropne listki startych owoców obleczonych w przetworzonej trzcinie kursowej. 
  Za to coś innego mnie zastanawiało nieco bardziej.
— Czerwona fasola w słodyczach? — zdziwiłem się całkowicie szczerze.
— Owszem, to bardzo popularne nadzienie wśród moich skośnookich krewniaków. Jeśli pan nie chce próbować, to pozostają w takim razie zwykle truskawki, które smakują równie dobrze, co fasola. Ewentualnie są jeszcze kandyzowane wiśnie, ale to może być zbyt słodkie. Jak pan uważa? — zapytał, stukając smukłymi palcami w ladę, do czego nie byłem przyzwyczajony. Nie do smukłych palców, a do takiej wysilonej uprzejmości. Po wiosce zazwyczaj wszyscy zwracaliśmy się do siebie jak kum do kuma, będąc raczej wspólnie na jednym padole. Wychowani razem przez lata, a plotki robiły swoje, mała mieścina, to nawet jak ktoś nowy przyjeżdżał, to zaraz wiedział, że tamta Jolka to to ślub wzięła wczoraj z ojcem ciotecznym Jagienki od tego stolarza, co robił Moranowi całe uposażenie do tej przybudówki, gdzie się suka czarna jego oszczeniała zeszłego lata. Pominąłem informacje o skonśookich krewnych, nie będąc pewien do czego chłopak się odnosi, pewnie głównie zamiejscowy jakiś.
— O, chyba że to. — Przeszedł kilka kroków w lewo, zabierając się za wyliczanie kolejnych składników innego nadzienia. —Mieszanka suszonych owoców, truskawki, jabłka, brzoskwinie. — Chyba ta opcja najbardziej przypadła mi do gustu. Prosta, sensowna i wyglądająca na coś faktycznie zdrowego, a nie tylko udające jedzenie wolne od cukru. 
— W takim razie wezmę pół torebki tej mieszanki i pół torebki tych ciasteczek z nadzieniem truskawkowym — zdecydowałem, odliczając odpowiednią ilość monet. 
— Dla pierwszego klienta dnia jest gratis. — Przez moment zamrugałem kilkukrotnie, gest podłapany od Zoleńki. — Co pan powie na ramen? Taki rosołek na pewno dobrze zrobi pana córce. — Podał mi papierową torbę z zakupami i ciepłą zupą. Zamrugałem po raz kolejny, uśmiechając się tylko w odpowiedzi. 
— Annyeong, do widzenia! — Skinąłem na pożegnanie głową, wracając do domu. 
  Kilka później przy akompaniamencie jęków radości Zoli (ciastkami zajadała się, że prawie uszy jej się trzęsły) i kaszlu (jeszcze nie do końca wyzdrowiała mimo wszystko), wróciłem do sklepiku. Z mieszanką jadalnych ziół, które dobrze wpływają na trawienie, paroma długotrwałymi smakołykami, które jakiś czas temu przygotowywała już na jesień i zimę z letnich owoców Zolka, bo w podzięce coś się sklepikarzowi należało. 
  Wszedłem cicho do środka, kiwając głową na przywitanie i kładąc na ladzie koszyk z przygotowaną paczką.
— Dziękuję. Za ciasteczka. Smakowały — wytłumaczyłem spokojnym tonem, brzmiąc nieco mechanicznie. Mój głos zbytnio nawykł do prostych informacji, wydawania lekkich poleceń i oznajmiania matkom, co się stało z ich dziećmi w czasie ciąży lub porodu, a to zawsze należało tłumaczyć jednolicie. Bezosobowo. Im bardziej się człowiek przywiązywał, tym większe zranienie się czuło, patrząc na rodziców nieszczęśliwego, martwego noworodka. 
— Kim pan jest? Skąd zna pan przepis? — spytałem, ciekawie bacząc na jegomościa. Ciekawiło mnie skąd pochodził i w jaki sposób trafił do miasta. O tym, jak wyprawił swój sklepik lub jak znalazł w nim pracę, również chciałbym posłuchać.

Taemin?
---
370 PD = 2 poziom
~Mimma

Od Zoli (do Karo) "Letni temperament" cz.5

  Mężczyzna, a raczej wciąż chłopak, przyglądał się mi z dozą niepewności, ale to on wyszedł z mordobicia dwójki gości, więc tutaj raczej samotnie mogłabym grać biedną, umęczoną dziewuszkę, a nie potencjalnego zabójcę kogokolwiek. Lub czegokolwiek. Zresztą, to mnie uratowano tutaj jako damę z opałów, więc powinnam ja się martwić, marudzić i kręcić nosem nad darmowym drinkiem. Którego mi nie postawiono, co tylko przedstawia maniery stojącego przede mną gościa. Zero szacunku dla kobiet. 
— A kto pyta? — spytał tylko, na co nie mogłam nie odpowiedzieć prychnięciem. 
— Zola Niemój. — Żadnych powodów do ukrywania mojej tożsamości nie znalazłam, tym bardziej, że spora część wioski kojarzyła mnie tu i ówdzie. Bardziej wszędzie i zewsząd, bo nazwisko jednak swoje robiło, zwłaszcza w sytuacji ekstremalnie niekomfortowej. No i Bastiana chyba wszyscy tutaj kojarzyli, bardziej jako niemowę czy tego dziwnego zielarza z dziczy, a w trudnych momentach porodówki, to wracali jak na klęczkach. Jak trwoga, to do Boga, tutaj to wyglądało podobnie.
— Karo Yakuza. Może nie powinienem ci tego mówić, ale jestem zawodowym mordercą, mam dziewiętnaście lat i mieszkam samotnie na środku lasu. — Nie wiedziałam, czy się śmiać czy przewracać oczami. To zdecydowanie przestawało mi się podobać, facet miał nie po kolei w głowie, jeżeli faktycznie był mordercą, to marnym, ale nawet przy głupich żartach wolałam uciec, gdzie pieprz rośnie. Trudno się mówi, świsnę chyłkiem do domu, otwarte jeszcze będzie, bo River nigdy nie zamyka, gdy mnie nie ma. 
— Słuchaj oni nie odpuszczą. Zabiję ich, potem wrócimy do rozmowy... — Pokręciłam z niedowierzaniem głową, memląc w ustach wodę. 
— Słuchaj, naprawdę mnie nie obchodzi, o czym ty mówisz. Jeżeli dwoje gości chce mnie zajebać tylko za jeden komentarz to są nienormalni, a tutaj informujemy o tym władze, a nie szalejemy jakby kurwa goniła za klientem — zaczęłam spokojnym, lekko flirciarskim tonem, mrugając w stronę barmana, który tylko pomachał mi brudną od piwa ścierką — więc, nie wiem, odpuść sobie i nie rozgłaszaj wszem i wobec, że będziesz kogoś dobijał? Serio, niby ciarki przechodzą, ale nie wiem, czy od śmiechu nie przypadkiem. Może by któraś na to poleciała, ale mam chlubną zasadę nietrzymania się nerwusów i wariatów, więc, sorry-memory, bayo! — rzuciłam luźno, machając dłonią, dopijając wodę i zeskakując z krzesła, żeby ruszyć w stronę wyjścia.

Karo?
---
218 PD
~Mimma

Od Aizena (do Zoli) "Wybuchowe spotkanie" cz.6

— Ja pana nie chcę straszyć czy cokolwiek, ale to chyba inaczej miało wyglądać. No i czy tutaj więcej takich niespodzianek jest, bo wycofałabym się delikatnie, ale zaczynam mieć wątpliwości, czy po drodze nóg nie stracę. Takie cośki, to się tutaj często zdarzają? Ryzyko zawodowe? Jakaś robota na zlecenie? Jaki bogacz-idiota, zleca badanie czegoś tak niebezpiecznego? - Zalała mnie falą pytań, a ja dalej sobie ubolewałem nad mą stratą. 
  Okej, trzeba ochłonąć, o jeszcze nie było nic wielkiego, dam radę to jakoś przeboleć… eh… na pewno dam? 
- Możesz spokojnie odejść w swoją stronę, tam skąd przyszłaś nie ma żadnych pułapek, czy czegoś w tym stylu, więc możesz iść - nie, to nie wystarczy - A właściwie proszę idź już, nie chcę by nastały tu jeszcze większe szkody. - Proszę nie niszcz już niczego cennego dobrze? 
Popełniłem dość poważny błąd, moje słowa ją tylko zdenerwowały, to się źle skończy, to się bardzo źle skończy, czuję to w kościach. 
- Co masz na myśli co? To był wypadek! - powiedział odsuwając się dalej, nie wiem czy świadomie czy nie, ale bliżej biurka, na którym są inne specyfiki, Boże jeśli istniejesz, nie dopuść do tego co czuję że ma się stać! - To nie tak że mam zamiar to zniszczyć okej?! - zaprotestowała gestykulując z ożywieniem, jednak… potrącił jedną fiolkę… 
  Fiolka przewróciła się też na następną, obie się wylały i zmieszały z prochem na biurku, doszło do zapalenia i małej eksplozji, która wystrzeliła coś ( pewnie kawałek szkła ) niczym bełt z kuszy, kierunek tego obiektu to… szafka na której stoją inne fiolki. Za co…? Śmiercionośny pocisk na szczęście nie w centrum tylko w bok flakoniku, cennego, była w nim nowe lekarstwo, dość skuteczne jak na obecne standardy. Rzuciłem się przed siebie by złapać spadający obiekt i… Udało się! Bezpieczny! 
- To… - Dziewczyna pewnie chciała coś powiedzieć, ale przypadkiem położyła dłoń tam gdzie był wcześniej ogień i eksplozja, niespodzianka, gorące. 
  Szybko zabrała rękę z owego miejsca, przy okazji wysyłając w powietrze kawałek skały, nad którą prowadziłem inne badania i tak, już wiecie w co woy kawałek uderzył prawda? W flakonik. Następnie był dźwięk tłukącego się szkła i czułem jak cenny lek rozlewa się w moich dłoniach i spływa na ziemię. 
  Podniosłem się na równe nogi, poprawiłem okulary i otwierałem usta raz za razem nie wiedząc co powinienem powiedzieć.

Zola?
---
224 PD
~Mimma

środa, 19 września 2018

Od Zoli (do Aizena) "Wybuchowe spotkanie" cz.5

— Aa… — Tak, to byłam w stanie sama z siebie również wydusić. Wypiszczeć. Wykrzyczeć. Dobra, zachowałam się może jak typowa, książkowa damulka w opałach, ale każdemu się zdarza, zwłaszcza, gdy jego nogi omal nie stają się celem mini-bomby. Nadal nie do końca rozumiałam, co się tutaj wyprawiało, co za eksperymenty prowadził stojący przede mną mężczyzna, ale, chuja tam, wrobić siebie w żadne działania dywersyjno-śmiertelne nie dam. 
  Mężczyzna w końcu podniósł się na nogi, opierając się dłonią o stół i zaczynając masować sobie czoło. Czułam się podobnie, chyba nadchodziła największa migrena mojego życia. Co się tutaj wyprawiało, zdecydowanie przekraczało ludzkie pojęcie. 
— Zakładam, że to nie miało buchnąć w ten sposób? — spytałam nieco głupio, podchodząc do mężczyzny. Jego zakład wariatkowy, także jemu będzie prościej połapać się w topografii terenu. Nie mówiąc już o fakcie, że pewnie znał na pamięć wszystkie własne pułapki, niebezpieczne miejscówki i tym podobne cholery, skoro sam sobie je pozakładał. Nie żebym oceniała czyjeś skłonności samobójcze, ale jeżeli ktoś dla własnej frajdy ryzykował usmażeniem skóry lub trwałym kalectwem, to trzeba być masochistą. Albo zdrowo jebniętym. Jeszcze nie doszłam do tego, która wersja bardziej pasowała doktorkowi w fartuchu, kitlu czy co tam to w końcu było. 
— Ja pana nie chcę straszyć czy cokolwiek, ale to chyba inaczej miało wyglądać. No i czy tutaj więcej takich niespodzianek jest, bo wycofałabym się delikatnie, ale zaczynam mieć wątpliwości, czy po drodze nóg nie stracę. Takie cośki, to się tutaj często zdarzają? Ryzyko zawodowe? Jakaś robota na zlecenie? Jaki bogacz-idiota, zleca badanie czegoś tak niebezpiecznego?

Aizen?
---
153 PD
~Mimma

Od Taemina (do Jeana) "Ramen, kolejka i ruletka" cz.2

  Czekałem właśnie na swoje zamówienie, gdy niespodziewanie ktoś do mnie zagadał. Na początku nieco się przeraziłem, bo przyszedłem spróbować potraw konkurencji i przez to cały czas miałem wrażenie że zaraz mnie stąd wyrzucą. Rozmówca na szczęście nie okazał się starzejącą się już Japonką, machającą wielgachną warzęchą, której w życiu nie chciałem spotkać, tylko sympatycznie wyglądającym mężczyzną, troszkę ode mnie młodszym. -Mogę się dosiąść? - zapytał, pocierając dłonią przedramię i nerwowo skubiąc wargi. Miał dość nieszczęśliwą minę podczas wypowiadania tych słów, co zupełnie nie pasowało do jego przystojnej twarzy. Od razu zwróciłem uwagę na jego pociągające, ciemne oczy, które trochę smutno, ale uważnie obserwowały otoczenie.
- Jasne, śmiało. - uśmiechnąłem się ciepło, wskazując mu krzesełko stojące obok "mojego" stolika. Rozejrzałem się po restauracji i zauważyłem, że nie było wolnych miejsc, więc biedak musiał do kogoś dołączyć jeśli chciał w spokoju zjeść posiłek. W pełni rozumiałem jego zakłopotanie w tym przypadku, bo podchodzenie do zupełnie obcej sobie osoby było stresujące i niezbyt przyjemne. 
  Zacząłem popijać przez rurkę słodką, karmelową latte z bitą śmietaną na wierzchu i spokojnie sunąłem wzrokiem po kolejnych stronicach mojej książki, którą dzisiaj zamierzałem skończyć czytać. Ta chwila oczekiwania na potrawę nadawała się do tego wręcz idealnie, bo mogłem wykorzystać czas którego w tym momencie miałem aż zanadto. Co za ironia, bo w domu miałem coraz więcej obowiązków i cudowna lektura która wręcz prosiła się o przeczytanie ciągle kurzyła się na półeczce. 
-Jak ci mija dzień? - zapytałem, nawet nie podnosząc wzroku z nad tomiszcza, które liczyło około czterystu stron i pilnie potrzebowało czułego wymacania przez moje długie, zgrabne paluszki. Jednak po chwili chłopak otrzymał ode mnie miły uśmiech, bo nie chciałem wyjść na jakiegoś nieuprzejmego gbura, który wygląda jakby zaraz miał wyciągnąć z kieszeni choćby nóż do masła i za pomocą Bogu ducha winnego narzędzia powypruwać flaki wszystkim osobom obecnym w tej oberży.

Jean?
---
182 PD
~Mimma

wtorek, 18 września 2018

Od Jeana (do Taemina) "Ramen, kolejka i ruletka"

Siedziałem na zimnej trawie robiąc, a przynajmniej próbując zrobić, kaczki na wodzie. Z czasem kamienie coraz częściej odbijały się od wody i leciały coraz dalej. Po około godzinnym siedzeniu na trawie i zapychaniu dziur na dnie jeziora kamieniami postanowiłem się przejść. Przejść? Nie. Poszlajać, zabić czas i nie myśleć, co by tu za szajs odwalić. Często z nudów robię coś, co potem... Idzie źle, a nawet bardziej. Chyba mam niezdiagnozowane ADHD. No bywa.
Szedłem przez pół godziny, aż w końcu doszedłem do środka miasta. Nie lubię miast. Dużo ludzi i hałasu, ale tylko w mieście mogę zjeść miskę porządnego i niespalonego ramenu, kucharz ze mnie nawet znośny, ale mojej ukochanej zupki nie umiem... Smuteczek.
Zaszedłem do najbliżej azjatyckiej... Restauracji? Raczej tawerny, albo coś w rodzaju niskobudżetowej oberży, ale dobre i to. Otworzyłem drzwi i powoli wszedłem. Rozejrzałem się po lokalu. Podszedłem do kolejki, przede mną trzy osoby. Coś tam mówiły. Wyłapałem tylko kilka słów. Katsudon. Pierożki. Numerek 18. Dziewczyna odeszła, usiadła przy stoliku przy oknie i wyjęła książkę. Kolejna osoba. Powiedziała, co chce i odeszła. Usiadła przy drugim stoliku. Został ostatni... Obym nie musiał siedzieć z ki... Niski chłopak odszedł i usiadł przy ostatnim stoliku. Super. Potem ruletka. Jeść na dworze czy się przysiąść? Wrócić do domu? Wystygnie... Odejść?
- Witam, co mogę panu podać?
Szlag by to. Niska, niebiesko-włosa dziewczyna zapytała, przyjaźnie. Na naszywce przy kołnierzu widniał napis ,,Carla''. Widać to jej pierwsza praca. Jest miła i szczęśliwa z życia. Nie wie co ją czeka, jakie męki. Jest nowa. Zamówiłem.
Wdech.
Obok kogo usiąść? Dziewczyna z książką, kobieta w średnim wieku, czy niski ziomek...
- Mogę się dosiąść? Spytałem chłopaka, który jakby czekał kiedy podejdę i zapytam się. Wyglądał na miłego...
Uśmiechnął się ciepło i wskazał ręką na miejsce. Coś czuje, że w ciszy to my nie posiedzimy...


Taemin?

Troszkę krótko, ale nie umiem przedłużać... Ale po takiej przerwie jestem dumny z siebie ^^

---
150 PD
Owca

sobota, 15 września 2018

Od Karo (do Zoli) "Letni Temperament" cz.4

  Co tu się odjaniepawla? Jakaś na oko piętnastolatka kupiła mi drinka. A w dodatku chce poznać moje imię. Dzika z niej sztuka. Spojrzałem na jej szklankę potem na nią. Jej rysy twarzy wyglądały młodo, na twarzy był widoczny makijaż. Chwyciłem za kielich, po czym powąchałem płyn. Nie wygląda ona na bezpieczną dziewczynę albo dziewczynkę. W sumie nie wiem zostańmy przez tym, że na razie to jest tajemnicza nieznajoma, która kupuje drinki. Kupiła sobie wodę. Próbuje się nie upić. W sumie to ja też spróbuję. Nie jest to whisky więc szkoda. Nieznajoma od razu przeszła do konkretów. Zapytała o moje imię. 
- A kto pyta? - zapytałem i od razu zobaczyłem to piękne wkurzenie w jej oczach. 
- Zola Niemój, a ty? - odpowiedziała takim tonem, że się przestraszyłem trochę.
- Karo Yakuza... - powiedziałem donośnym tonem. - Może nie powinienem ci tego mówić ale jestem zawodowym mordercą, mam 19 lat i mieszkam samotnie na środku lasu
 ‌ Jej mina mówiła "co", a ja próbowałem powstrzymać śmiech. Moje życie ostatnio przybierały kolorów więc próbowałem tego nie spieprzyć. Już chciałem spytać ową Zole o wiek lecz moje pytanie zagłuszyły krzyki. Wiedziałem, że nie dadzą za wygraną.
‌- Słuchaj oni nie odpuszczą - oznajmiłem. - Zabije ich potem wrócimy do rozmowy...

Zola?
---
104 PD
~Mimma

Od Aizena (do Zoli) "Wybuchowe spotkanie" cz.4

— Ależ oczywiście, zakłada pułapki po drugiej stronie rzeki — Skłamała, takie było moje pierwsze wrażenie, ale nie miałem czasu się nad tym dłużej zastanowić — Panie, polować każdy może, wolny kraj, a to nie bajka o pierdolonym Czerwonym Kapturku, żebym musiała chodzić po doskonale znanych lasach z obstawą. Chyba że odkryłeś w sobie — Kiedy mówiła “Panie” wyglądała jakby coś jej się nie zgadzało, jak naukowiec kiedy zobaczy błąd w prostym obliczeniu, takie odniosłem wrażenie — jakieś wilkołacze zapędy, to proszę się spowiadać, wodę święconą trzymam przy pasie razem z kołkiem na krwiopijców i packą na muchy — mówiła energicznie i równie żywo gestykulowała rękami — I nie jestem młoda! — mruknęła, cicho,ale bez problemu to usłyszałem. 
— Ja bym się chętniej dowiedziała, co się tutaj wyprawia, bo mi gówno nadal nic nie mówi. Jakie materiały wybuchowe? — spytała , podchodząc bliżej do moich rzeczy rozłożonych na trawie. — I wybuchowe, bo wybucha, ale jak to robi? — spytała jeszcze chwilę oglądając moje próbki i narzędzia, następnie skrzywiła się. — Może ja jednak przejdę się po tę wodę święconą, znajdę jakiegoś bajarza do święcenia, bo z tych dziwactw to mi jedynie diabeł na myśl przychodzi. — Mówiąc to machnęła ręką i strąciła jedną z próbek, nowo co stworzonej dawki prochu, ta spadała i mieszając się z inną podobną próbką spowodowała mały wybuch. Ona sama pisnęła i odskoczyła do tyłu lądując na tyłku. 
- Aa… - tylko tyle byłem w stanie z siebie wydusić. To nie może być prawda… taka myśl i jej podobne krążyły po mojej głowie. Nie chciałem tego zaakceptować, po prostu nie! Obie próbki były stworzone przypadkiem i nie mają jeszcze ustalonej receptury! Planowałem wydzielić część tych próbek by je zbadać i odtworzyć, ale też obie weszły już w reakcję i wypełniły swoje zadanie, jednak… no nie… 
  Patrzyłem się z pewnie nazbyt otwartymi oczami, tylko przez chwilę na szczęście, następnie podszedłem do mojego gościa i pomogłem jej wstać, szybko obejrzałem jej ciało od góry do dołu czy nic jej nie jest, ale nie wyglądała na ranną, żadne odłamki też nie powinny polecieć w jej stronę, więc wszystko z nią okej. Potwierdziłem sobie samemu skinieniem głowy, a następnie odwróciłem się do miejsca małej eksplozji by zobaczyć to z bliska i niestety potwierdzić swoje przypuszczenia. Wszystko zostało wykorzystane, obie próbki zostały stracone, mam przynajmniej trochę zawężoną drogę do ich ponownego odtworzenia, ale nie ma gwarancji że tym razem otrzymam taki efekt. Podniosłem się na nogi i oparłem się jedną dłonią o stół, a drugą zacząłem masować sobie czoło…

Zola?
---
251 PD
~Mimma

piątek, 14 września 2018

Od Taemina (do Bastiana) "Głodne gruchacze zwiastunem rychłej apokalipsy twojej lodówki" cz.3

— Dzień dobry — odpowiedział cicho, zaczynając rozglądać się po pomieszczeniu, szukając ciekawie wyglądających smakołyków. — Potrzebuję czegoś lekkostrawnego, ale zdrowego. Mógłby mi pan coś polecić? - zapytał - Dla córki, chora jest, ale słodycze lubi. Tylko coś nie za słodkiego, trzeba dbać o zęby. - zakończył swój monolog i wrócił do oglądania wyrobów skrytych za szklaną taflą.
  Uśmiechnąłem się ponownie do rudego mężczyzny i wskazałem dwie szklane misy, pełne pastelowych, różowych kuleczek. -Mochi, ciasteczka ryżowe z nadzieniem truskawkowym, albo z czerwonej fasoli. Lekkostrawne, zdrowe i niezbyt słodkie - zaproponowałem, spoglądając pytająco na mężczyznę. 
-Czerwona fasola w słodyczach? - zdziwił się nieco, na co ja zareagowałem uprzejmym śmiechem -Owszem, to bardzo popularne nadzienie wśród moich skośnookich krewniaków. Jeśli Pan nie chce próbować, to pozostają w takim razie zwykłe truskawki, które smakują równie dobrze co fasola. Ewentualnie są jeszcze kandyzowane wiśnie, ale to może być zbyt słodkie.. Jak Pan uważa? - zapytałem, stukając smukłymi palcami w ladę. -O, chyba że to. - podszedłem parę kroków w lewo -Mieszanka suszonych owoców, truskawki, jabłka, brzoskwinie - wyjaśniłem. 
  Na twarzy klienta wymalował się uśmiech -W takim razie wezmę pół torebki tej mieszanki i pół torebki tych ciasteczek z nadzieniem truskawkowym - zdecydował, wyjmując z kieszeni odliczoną sumę. Zapakowałem zakupy do opakowań i wręczyłem je nieśmiałemu rudzielcowi, chowając pieniądze do kasy. -Dla pierwszego klienta dnia jest gratis. - puściłem mu oczko i znikłem na chwilę w kuchni, gdzie wesoło bulgotała zupa, którą zacząłem robić rano. Teraz powinna być już gotowa. Przelałem porcję do miseczki do dań na wynos i wróciłem za ladę -Co Pan powie na ramen? Taki rosołek na pewno dobrze zrobi Pana córce - podałem mężczyźnie plastikową torbę z jego zakupami i ciepłą zupą. 
- Annyeong, do widzenia! - pożegnałem się, śledząc spojrzeniem klienta znikającego w drzwiach.

Bastian?
---
176 PD
~Mimma

Od Scotta (do Cytherei) "Ukryć się w krzakach?"

  Jasne promienie słoneczne przedzierały się przez uchylone okna, gdy właśnie się dobudzałem. Otworzyłem powoli oczy, przecierając je. Podniosłem się i rozejrzałem dookoła, ale przecież nic się nie zmieniło w tym domu przez noc, prawda? Popatrzyłem przez szybę. Kilku ludzi stało na dworze podziwiając wszystko to, co nas otaczało. Co prawda to tylko kawałek lasu i parę domków, ale jednak. Widziałem jak parę osób przechadzało się w jego stronę, jednak ja nie byłem tam ani razu. 
  Tego dnia nie miałem zbytnio co robić. Jakieś tam małe porządki czy coś, chociaż nie za bardzo się tym przejmowałem. Zastanawiał mnie bardziej las. Duży, zielony, taki idealny. Wyjrzałem raz jeszcze za okno. Delikatny wiatr rozwiewał małe listki, niektóre posyłając na dół. Ten piękny widok mnie po prostu wzywał. Szybko wstałem z miejsca i narzuciłem na siebie pierwsze szmaty, które wpadły mi ręce. Wyszedłem z domku, który stał chyba najdalej. Nie przeszkadzało mi to jednak, więcej powietrza sobie powdycham. Ruszyłem w stronę krzaków, lecz po chwili ktoś mnie zatrzymał. Był to stary kupiec, który powinien już dawno umrzeć, przynajmniej jego wiek na to wskazuje. W sumie to powinienem się cieszyć, że taki facet jeszcze się trzyma, poza tym mam od niego pieniądze na chleb. Niestety, jest on jedyną osobą, której trochę nie lubię. Stary piernik kupujący wciąż ten sam nędzny lek.
Po dokonaniu wymiany w moim domu, ponownie zacząłem poruszać moimi nogami, aby dojść do pięknej zieleni. Niestety, słońce zdążyło się schować za chmurami. Mimo to, ja dalej byłem bardzo zdeterminowany. Po chwili poczułem na sobie zimne kropelki deszczu. Popatrzyłem się w górę. Jasnogranatowe chmury postanowiły zmienić moje plany. Zmarszczyłem lekko brwi, wzdychając. Nie chciałem, ale zebrałem się do biegu. Padało coraz mocniej, a w lesie, pod drzewami, raczej nic na mnie nie spadnie. No, przynajmniej nie w tak dużej ilości. I tak sobie biegłem przez jakiś czas, póki nie zdałem sobie sprawy, że w zasadzie jestem już w lesie, że stoję pośród wysokich drzew. Obróciłem się dookoła, aby dowiedzieć się, iż nie wiem gdzie jestem. Rozglądałem się jeszcze chwilę, ale uznałem, że to nie ma sensu. Westchnąłem cichutko, idąc w jakieś prawo czy tam lewo. 
  Idąc sobie, wiele zdążyłem przemyśleć. Jakie składniki dobrać do leków, aby dobrze zadziałały? Czy nowa maść, którą skończyłem wczoraj, nadaje się do użytku? Na te pytania odpowiedź oczywiście brzmiała tak, gdyż sam nie wiem czemu, ale moja medycyna zawsze wychodzi dobrze. I mógłbym się tak chwalić w myślach jeszcze przez długi czas, gdyby nie głośne wycie, które było słychać z pobliża. Przeraziłem się na samą myśl o spotkaniu drapieżnych zwierząt. Nigdy ich jeszcze nie widziałem, podobno niektóre są nawet przyjazne, ale ja nie ufam plotkom. Wolę się przekonać na własne oczy, jednak nie lubię odczuwać bólu. Szybko wymyśliłem plan idealny. Aby nie spotkać wilka wystarczy się...ukryć? Pewnie i tak nie za wiele to da, mimo to, warto spróbować. Wskoczyłem w najbliższe krzaki, słysząc coraz to głośniejsze ryki tych istot. Zwinąłem się w kulkę i czekałem na rozwój wydarzeń. Po kilku sekundach wyskoczyły dwa duże wilki. Patrzyły się w jeden punkt, z którego wylazł piękny, śnieżnobiały, przerośnięty piesek. Równie dobrze mógłbym go nazwać przerośniętym reniferem, gdyż na głowie miał dwa długie rogi. Nie mogłem się na to napatrzeć, po prostu jakieś cudo. Większe zwierzęta widocznie wiedziały, że jestem w krzakach, ale nie przejmowały się tym. Co chwilę patrzyły się w moją stronę, prawdopodobnie chcąc ustalić czy nie zrobię jakiejś głupoty albo czy nie lepiej byłoby mnie od razu zabić. 
  Nie minęła nawet minuta, a dwa wilki rzuciły się na białego aniołka. Nie dawał sobie sam rady tylko padł na ziemię. Nie był nawet w stanie użyć swych mocy, by odepchnąć przeciwników. Pewnie musiał długo biec przez las. Zadawały mu dużo ran, z których ciekła ciemnoczerwona krew. Chciałem ruszyć mu na pomoc, ale dobrze wiedziałem, że i tak nic nie poradzę. Nie znam się na pozostałych klanach, nie wiem jakie mają one zasady. Możliwe, że śnieżynka na to zasługuje, a ja o tym nie wiem. Poza tym, takie zwierzęta ważą chyba z tonę. Byłoby po mnie już po pierwszym zamachnięciu. Dodatkowo to chyba ja wtargnąłem na ich teren. Zgubiłem się, więc to chyba jasne, że nie mam świadomości co robię. 
  Na szczęście tego biednego, poranionego wilczka, dwa pozostałe strasznie się wystraszyły, gdy tylko usłyszały głośny grzmot. Prawdopodobnie była to zbliżająca się burza, lecz równie dobrze mógłby to być ktoś inny ze stada. W każdym razie agresory uciekły, a ja mogłem swobodnie podbiec do leżącego, puchatego aniołka. Uklęknąłem obok niego, zastanawiając się co zrobić. Miałem przy sobie tylko jeden bandaż i mały zapas maści, ale to nie starczy na uleczenie ran. Jedynym wyjściem byłoby użycie mocy, ale to także nie przyśpieszy gojenia. Popatrzyłem się w jego przeszklone, błękitne oczka. Pięknie się mieniły, jednak widziałem w nich odrobinę smutku. Nie chciałem go tu zostawiać, wyglądał tak biednie, ale po raz pierwszy nie wiedziałem co będzie korzystniejsze.

Cytherea?
---
482 PD
~Mimma

czwartek, 13 września 2018

Od Zoli (do Aizena) "Wybuchowe spotkanie" cz.3

— Spłoszyłem ci zwierzynę co? — Debil pierdolony, wielki doktorek się znalazł. Nie, wcale, przecież nic się nie stało, tylko cały okoliczny zwierzyniec pouciekał zewsząd, akurat w czasie, gdy właściwie polowanie graniczyło z cudem.
— A żebyś chciał wiedzieć do cholery! — krzyknęłam głośno, coraz bardziej zdenerwowana. — Nawet nie wiesz jak długo czekałam na dogodną okazję, a ty wszystko zrujnowałeś! I co to w ogóle miało być?! — Nadal nie wiedziałam, czym był spowodowany wybuch. Owszem, wokoło leżało mnóstwo sprzętu, większego, mniejszego, głównie dziwacznego, ale praktycznie niczego nie byłam w stanie rozpoznać.
— Materiały wybuchowe z trzeciej serii A-3, zmodyfikowana dawka pod siłę. — Zamrugałam miarowo, nie będąc pewna o co nam obojgu się rozchodzi. Jaka seria, jaka modyfikacja, co za banialuki mi tu, szanowny panie, wciskasz. 
— Materiały wybuchowe trzeciej serii A, co? — spytałam sama siebie, powtarzając po nim jak papuga, zanim pokręciłam z niedowierzaniem głową. — Nie ważne! Przez ciebie uciekła moja zdobycz! — jęknęłam, krzyknęłam, warknęłam chyba wszystko na raz. Czaiłam się dosyć długo w okolicznych lasach, byłam zdecydowanie daleko od domu, przy okazji chcąc zaczerpnąć nieco informacji w poszukiwaniu kolejnych zleceń. A tu dziadyga sobie spory kawał ziemi rozwala, przy okazji niszcząc mi moje wszystkie plany. 
— No cóż, przepraszam, nie sądziłem że ktoś będzie polował, kiedy pytałem w wiosce, teren miał być wolny od wszelkich kłusowników. — Ach, chyba powinnam najpierw wybrać się do wioski, a dopiero później ruszyć na ustawianie obozu w pobliżu. W praktyce lasy były w końcu niczyje, lider jakoś sobie do nich praw nie rościł, ale równie niebezpieczne badania powinny być szerzej rozgłaszane! Albo mogłam to sobie wmawiać. 
— Co tak młoda dziewczyna jak ty, robi tu sama i do tego poluje? Gdzie twój ojciec, bo to pewnie z nim przyszłaś na polowanie, prawda? — Przewróciłam oczami, nabzdyczyłam się, zaraz wyprostowałam, opuściłam ramiona i uniosłam nieco głowę, żeby spojrzeć prosto w twarz starszemu mężczyźnie.
— Ależ oczywiście, zakłada pułapki po drugiej stronie rzeki — skłamałam prędko, może nawet za prędko, ale kto by się tym przejmował, gdy dalej łgałam jak z nut. — Panie, polować każdy może, wolny kraj, a to nie bajka o pierdolonym Czerwonym Kapturku, żebym musiała chodzić po doskonale znanych lasach z obstawą. Chyba że odkryłeś w sobie — zdecydowanie "panie" brzmiało zbyt szacownie w moich myślach, więc przeszłam prawie od razu na "ty" — jakieś wilkołacze zapędy, to proszę się spowiadać, wodę święconą trzymam przy pasie razem z kołkiem na krwiopijców i packą na muchy — kontynuowałam, drwiąc i gestykulując rano dłońmi. — I nie jestem młoda! — burknęłam na sam koniec, bardziej do samej siebie, nieco bardziej obrażona. Pff, żeby mi tu tak w środku lasu wiek wypominać. 
— Ja bym się chętniej dowiedziała, co się tutaj wyprawia, bo mi gówno nadal nic nie mówi. Jakie materiały wybuchowe? — spytałam, podchodząc bliżej do kilku rzeczy, rozłożonych na trawie. — I wybuchowe, bo wybucha, ale jak to robi? — dodałam, nieufnie przyglądając się nieznanym przedmiotom, zanim skrzywiłam się. — Może ja jednak przejdę się po tę wodę święconą, znajdę jakiegoś bajarza do święcenia, bo z tych dziwactw to mi jedynie diabeł na myśl przychodzi. — Strąciłąm przez przypadek łokciem jakąś rzecz z pobliskiego stołu, która zaraz spowodowała mały wybuch. Pisnęłam, odskakując szybko, lądując tyłkiem na ziemi. No i chuj to, co to za cholerstwa?

Aizen?
---
329 PD
~Mimma

środa, 12 września 2018

Od Althei’i "Zobaczyć świat innymi oczami”

  Większość by pomyślała, że ma od gorąca zwidy lub to ona dostała udaru. Chociaż przez chwilę wwiercaliby w jej ciało spojrzenia, po czym zapewne po chwili ruszyliby w swoją stronę, uważając, że to nie ich sprawa. Bo po co interesować się kimś, kto stoi i nie rusza się najmniejszym drgnięciem na małej wysepce po środku jeziora, przez wiele minut, nie zważając na upał?
  Młoda lisica wpierw przepłynęła nieduży zbiornik wodny, płytki. Czuła, że czasami, zamiast płynąć, idzie po dnie, a małe rybki zamieszkujące ten obszar zachowywały się, jakby jej nie było. Nie uciekały, pływały w swoje strony, unikając jedynie jej łap, by nie zostać zmiażdżonym. Skrzydlata weszła na niedużą wysepkę, porośniętą zieloną trawą i zmusiła parę żab do wskoczenia do wody, chociaż większość z nich ją zignorowała: takie gady jak te zielone przy niej zachowywały się jak inne lisy, po prostu ją ignorowali, a Althei’i to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Widziała w tym coś pozytywnego – więcej ciszy i spokoju.
  Stała wyprostowana, pyskiem w kierunku lasu, za którymi majaczył krajobraz górski. Słońce prażyło futro, ale jej to nie przeszkadzało. Stała na całkowicie odsłoniętym terenie razem z żabami i obserwowała las, który nie poruszał się w najmniejszym stopniu. Wiatr ustał parę minut temu, zrobiło się jeszcze duszniej, słońce jeszcze mocniej przypiekało, a jej futro wyschło w bardzo szybkim tempie. Wśród ciszy, jaka tam panowała, po prostu patrzyła na las. Wsłuchiwała się w plusk wody wywołany rybami i niczym posąg, patrzyła w jednym kierunku, będąc w swoim świecie. Czy czuła, że coś się zaraz wydarzy?
  Einar w tym czasie leżał w cieniu pod drzewem i drzemał. Chociaż był ślepy, jego sny były kolorowe i czuł się w nich, jakby nie stracił wzroku. Uwielbiał śnić, twierdził, że to najpiękniejsza czynność, jaką może robić. Niestety dziwne drganie ziemi przypominające biegnące stado wybudziło go ze snu. Podniósł łeb i otworzył niewidome oczy, w kierunku trzęsienia. Czuł, że drgania nie są blisko, musiały być od niego oddalone o parędziesiąt metrów, ale nie przeszkodziło mu to, w odnalezieniu przyczyny.
  Po drugiej stronie zbiornika wybiegła jakaś postać. Uciekała przed stadem wystraszonych gnu, które zignorowały przeszkodę w postaci żywego osobnika i biegły w jego kierunku, najprawdopodobniej nie interesując się tym, że go stratują. Mogłoby się wydawać, że tajemnicza postać świetnie sobie radzi, zaraz uda jej się uciec przed zagrożeniem, gdy nagle się potknęła o wystające kępki trawy, których na tamtym terenie była masa. Einar nie zastanawiając się, kim jest ta osoba, za sprawą swojej mocy, podniósł kawałek ziemi za leżącym, dzięki czemu zwierzęta omijały bezbronnego (a raczej wystającą ziemię) lub go przeskakiwały, wchodząc na odstającą „skocznie”. Samiec siedział pod drzewem i uważnie oglądał zajście (na swój sposób), gdy jego kuzynka ruszyła w kierunku ofiary.
  Podlatywała kawałek na skrzydłach, odpychając się łapami od podłoża, by znowu wrócić na ziemię i ponownie skoczyć: wyglądała jak młode szczenie, niepotrafiące latać. Einar, wiedząc, że nie zatrzyma Althei’i, ruszył za nią. W truchcie przeszedł przez zbiornik wodny i po chwili dołączył do swojej siostry, która stała na zdeformowanym kawałku ziemi i z góry przypatrywała się obcemu.

Ktoś? Obojętne, czy to będzie lis, wilk, czy człowiek
---
301 PD
~Mimma

wtorek, 11 września 2018

Od Ake (do Blade'a) "To chyba jakiś żart" cz.3

    Czasem poważnie zastanawiam się nad tym, czy całkowicie nie urwać kontaktu z moim bratem, tak jak zrobiłam to z resztą rodziny. Na pewno wyszłoby mi to na dobre, bo wszystkie przypały powstają przez JJ-a i jego beznadziejne albo nietrafione pomysły. Mój brat jest żywym generatorem dziwnych, często krępujących sytuacji, a ja jako jego kochana siostra również zostaję w to wplątana. Nawet jeśli przypał dotyczy stricte mnie, w dziewięćdziesięciu na sto przypadków zapoczątkowany został przez JJ-a. W tym jednym na sto, kiedy on nie ma z tym nic wspólnego, to i tak jego wina.
   JJ wpadł do nory i ledwo zdołał wyhamować, w ostatnim momencie unikając spektakularnego zderzenia ze ścianą. Dyszał ciężko, czemu się wcale nie dziwię, w końcu był zasiedziałą, śmierdzącą kluchą, a bieg na dłuższy dystans, jak przewidywałam, nieźle dawał mu w kość. Jego wyraźne podniecenie sprawiło, że podniosłam się z miejsca, zaciekawiona jakaż to sytuacja była na tyle ważna lub ciekawa, że zmusiła go do przybiegnięcia aż tutaj. Dałam mu chwilę na złapanie oddechu. Namęczył się, bidulka, jak mi go szkoda.
   – Widziałem się z mamą – wypalił w końcu między kilkoma wdechami. – Chce odnowić z nami kontakt.
    Zamurowało mnie. Soya, bo trudno ją nazwać mamą, porzuciła nas tuż po urodzeniu i udawała, że nie mamy ze sobą nic wspólnego przez cztery lata, a teraz tak po prostu chce to wszystko zmienić? Cholera, jak? 
   – Widziałeś się z siostrami? – zapytałam, kiedy w końcu to wszystko do mnie dotarło. 
   – Nie miałem okazji, od razu pobiegłem do ciebie.
   Ta cała sytuacja wydawała mi się tak nierealna, że aż śmieszna. Kto jak kto, ale ona nie wróci, nie po tylu latach. To jakieś nieporozumienie albo kolejny głupi żart mojego brata. Nie wiedziałam, co mam o tym myśleć. Musiała mieć powód. Coś sprawiło, że zdecydowała się na próbę zbliżenia się do nas, tak jakbyśmy byli jej do czegoś potrzebni.
   – Cieszysz się? – zapytał JJ, przerywając niezręczną ciszę. Był śmiertelnie poważny i odsunęłam gdzieś daleko podejrzenia, że to tylko żart.
   – To nieistotne, i tak nie wierzę w jej powrót – mruknęłam. – Jeśli wróci...
   JJ ożywił się, słysząc te słowa. Uśmiechnął się do mnie zachęcająco, abym dokończyła zdanie. Cholera, zdecydowanie nie powinnam tego mówić. Zakład. Doskonale wiedziałam, że z JJ-em nie powinno się zakładać. Mój brat jest tym typem, który jest zdolny posunąć się niemal do wszystkiego, aby tylko nie przegrać i nie raz miałam okazję, żeby się o tym przekonać. Jeszcze jedna próba. Może być ciekawie.
   – Jeśli wróci, przez cały dzień będziesz  zakochana do szaleństwa. – Uśmiechnął się szyderczo. Idiota, doskonale wiedział o tym, że nie potrafię okazywać uczuć, nawet tych nieprawdziwych. Skompromituję się. Miałam tylko nadzieję, że sam pozwoli mi wybrać swoją ofiarę. Oh, jak bardzo się myliłam. – W przywódcy.
   Na chwilę kompletnie mnie zatkało. Chyba mu się coś pomyliło. Mam wyjść na zdesperowaną lalunię przy głowie klanu? Nie, nie jestem jeszcze tak lekkomyślna, żeby się na to zgodzić. Po moim trupie. Poza tym...
    – Umowa stoi – powiedziałam, a jego mina była warta wypowiedzenia tych słów. Byłam niemal stuprocentowo pewna, że Soya nie wróci, bo to graniczyło z cudem. Poza tym, nie mogłam pozwolić sobie na ciągłe docinki ze strony JJ-a, że się boje, jestem taka i owaka. – A ty, co zrobisz, jeśli matka nie wróci.
   – To samo, co ty – rzekł po krótkiej chwili namysłu, na co zareagowałam śmiechem. To zdecydowanie będzie zabawne.
    Zachowywaliśmy się jak szczenięta, wymyślając te idiotyczne zakłady chyba dlatego, że tak właśnie chcieliśmy się poczuć. Beztrosko, żyjąc chwilą i nie zastanawiając się nad konsekwencjami naszych działań. W taki sposób chcieliśmy chociaż na chwilę zapomnieć o naszych problemach, nie martwić się tym, co nastanie w przeciągu kilku dni i na nowo przeżyć dzieciństwo, które brutalnie nam odebrano.

   O tym, że mama zamieszka w naszej norze, dowiedziałam się od JJ-a z samego rana i stwierdziłam, że nie mam zamiaru być przy jej powrocie. Ba, nie miałam zamiaru w ogóle spać z nią w jednym miejscu. O ile kilka dni temu ta cała sytuacja była dla mnie tak nierealna, że niemal obojętna, teraz napełniała mnie złością. W dodatku mój brat nie zapomniał o wymyślonym całkiem niedawno zakładzie, co spowodowało, że mój humor pogorszył się jeszcze o kilka stopni, o ile to w ogóle możliwe.
   Jeszcze tego samego ranka wybraliśmy się do siedziby przywódcy. Co ja, do cholery, robię ze swoim życiem? Wraca ta, która nazywa siebie naszą matką, powinnam być poważna, POWINNIŚMY być poważni, a tymczasem zajmujemy się jakimiś szczeniackimi zabawami. Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że nie nadajemy się na dorosłych. Mogłabym jeszcze odwołać cały zakład, bo co by mi się stało? JJ by się ze mnie ponabijał, a później by zapomniał, ale nie! Ja nie mogę dać mu satysfakcji, a przynajmniej dostałam nauczkę na przyszłość. Nigdy więcej żadnych zakładów, nigdy przenigdy i trzepnijcie mnie mocno, jeśli kiedykolwiek zgodzę się albo, brońcie przodkowie, sama zaproponuję równie bzdurną umowę.
   Przez całą drogę starałam się o tym wszystkim nie myśleć, co będzie to będzie. A dopiero kiedy stanęłam przed wejściem do siedziby Blade'a wątpliwości doskoczyły do mnie jak głodny zwierz. Wojownicy kręcący się w pobliżu mogliby nas zatrzymać, ale nie, wszyscy w okolicy znają tego ofermę JJ-a i wiedzą, że krzywdy klanowi nie zrobi. Słońce dawno przekroczyło już połowę swojej drogi, może to trochę za późno na odwiedziny? Może on nie życzy sobie gości? Jaki Blade w ogóle jest? Nigdy nie miałam okazji, by zamienić z nim chociaż słowo, a teraz wyrobi sobie o mnie złą opinię na starcie. Ale nie wycofam się teraz, co to to nie. Mina JJ-a, jego udawane współczujące spojrzenia sprawiały, że już miałam tam wejść, byłam tuż tuż, a tu z jaskini wypadła rozżalona lisica. Spojrzałam na nią i wnet poczułam się jeszcze bardziej niepewna. JJ tylko uśmiechnął się przepraszająco i lekko popchnął mnie do przodu. Niezgrabnie wpadłam do jaskini, ledwo utrzymując się na nogach. Szybko poczułam na sobie jego wzrok, a później usłyszałam westchnięcie, z którym wcale się nie krył.
   – Daj mi spokój, idę się zabić – mruknął, przechodząc obok mnie obojętnie. To najgorszy moment z możliwych, jeszcze mogę się wycofać...
   – Zaczekaj – powiedziałam twardo, zasłaniając wyjście z jaskini, mimo że byłam od niego o wiele mniejsza. Straciłam ostatnią szansę. Niech się dzieje, co chce.
   Spojrzał na mnie wzrokiem mówiącym ,,mam nadzieję, że masz jakąś ważną sprawę". Cholera, przecież ja nie przemyślałam sobie żadnych dialogów i kompletnie nie wiem, co mam mówić. Wydawało mi się, że słyszałam cichy śmiech JJ-a. Zapewne wyglądałam jak ryba wyciągnięta z wody, a w tym samym czasie mój mózg pracował na najwyższych obrotach. Bolą cię nogi? Nie, zbyt prymitywne. Zapamiętaj moje imię...? Nie, zbyt wulgarne. Zdecydowałam się w końcu na najbezpieczniejszą opcję, jeśli w ogóle którąkolwiek można było nazwać bezpieczną. Zapewne już nie raz dostał taką propozycję.
   – Szukam ojca dla moich dzieci.
   – Co wy sobie kurwa myślicie? Nie, nie spłodzę połowy klanu, nie mam zamiaru się z tobą ruchać i nie jestem kurwa łatwy.
   – Ale to mi nie przeszkadza.
   J a p i e r d o l e.

Blade?
show must go on
---
874 PD + 5 P
~Mimma

Od Aizena (do Zoli) "Wybuchowe spotkanie" cz.2

— Pojebało cię?! — usłyszałem zza pleców — Jakby trzęsienie ziemi było komukolwiek potrzebne, co to do cholery jasnej było?
Kiedy się odwróciłem, zobaczyłem jak jakaś dziewczyna, by nie powiedzieć dziewczyna idzie w moją stronę, patrząc tak na nią, dałbym jej może tak z 15 lat, nie więcej.
  Obecnie znajduję się dość daleko od jakiegokolwiek większego miasta, w prawdzie jest w okolicy wioska, ale nie sądze by coś takiego miało by wzbudzić w nich niepokój. No cóż, patrząc na jej broń i obiór chyba nie muszę się wysilać by się dowiedzieć co się stało. 
- Spłoszyłem ci zwierzynę co? - spytałem, jest to pewne niemal w stu procentach, ale kto wie? 
- A żebyś chciał wiedzieć do cholery! - wykrzyknęła jeszcze bardziej zdenerwowana - Nawet nie wiesz jak długo czekałam na dogodną okazję a ty wszystko zrujnowałeś! I co to wogóle miało być?! - Im więcej mówi tym głośniejsza się staje… To będzie upierdliwe… 
- Materiały wybuchowe z trzeciej serii A-3, zmodyfikowana dawka pod siłę. - odpowiedziałem szczerze na jej pytanie, przybyłem do tego miejsca by skupić się na eksperymentach z pewnymi odmianami prochu, ta mieszanka której właśnie użyłem była zmodyfikowana, a konkretniej była połączeniem kilku innych gatunków i dodatkowych składników, chciałem uzyskać efekt zwiększenia siły ognia, co się udało, aż za dobrze muszę przyznać… Ona jednak: 1) Nie zrozumiała tego 2) Myśli że wymyśliłem to na poczekaniu by ją zbyć… Nic nie poradzę wiesz? 
- Materiały wybuchowe trzeciej serii A, co? Nie ważne! Przez ciebie uciekła moja zdobycz! - Dała sobie spokój z rozpatrywaniem bezużytecznej wiedzy i skupiła się na mojej winie. 
- No cóż, przepraszam, nie sądziłem że ktoś będzie polował, kiedy pytałem w wiosce, teren miał być wolny od wszelkich kłusowników. - Może i wioska jest daleko, ale łowcy mogli by się zapuścić tak daleko, miało nikogo nie być… no cóż - Co tak młoda dziewczyna jak ty, robi tu sama i do tego poluje? Gdzie twój ojciec, bo to pewnie z nim przyszłaś na polowanie prawda? - Patrząc na nią wydaje się raczej zaprawiona w boju, ale dalej jest trochę za młoda, powinien jej towarzyszyć jakiś dorosły.

Zola?
---
211 PD
~Mimma

poniedziałek, 10 września 2018

Od Zoli (do Aizena) "Wybuchowe spotkanie"

  Są takie momenty, kiedy człowiek siedzi sobie przycupnięty na jakimś niekonkretnym zadupiu, gdzie nazwa "Pipidowo Dolne" idealnie uosabia stan zasranej mieściny między krzakiem bzu a stertą rosnących pokrzyw. Nie żebym narzekała i tak dalej, w końcu znajdowałam się w idealnym miejscu do spróbowania czegokolwiek w kwestii polowań. Wredne sierściuchy nadal siedziały pochowane głęboko w norach, niby mogłam pułapki, ale dałabym przysiąc, że w tym roku same narwańce mi się trafiały, nieustannie niszcząc całkiem dobre klatki, zapadki czy inne mechanizmy. A na naprawę całej serii cholerstw rok w rok zdecydowanie by mnie stać nie było, nawet z bastianową pomocą, więc tylko zrezygnowana tuptałam sobie wokoło krzaków, starając się robić jak najmniej hałasu. 
  Znajdowałam się w miejscu idealnym. Błogosławionej dziczy, która była dostatecznie blisko jakiejś osady, gdzie mogłabym w razie czego przenocować, nakupić zapasową żywność, jakby wyprawa trwała dłużej niż zamierzałam, no i było gdzie szukać pomocy. Gdyby mnie w końcu dorwała jakaś wredna wersja, a od upierdliwe kuny sprzed dwóch lat nadal miałam porządną, co prawda już nieco zaleczoną, szramę na lewej nodze. Nigdy nie dorwałam tej potencjalnej, futrzanej czapki, ale dopilnuję, żeby spróbować dorwać ją kiedyś jeszcze raz. 
  Rozłożyłam się w końcu pod jakimś drzewkiem, krzakiem czy co tam rosło, ważne, że nie trujące, sprawdzając po raz kolejny giętkość cięciwy łuku. Nadal miałam drobne problemy z celowaniem, tym bardziej, że lecące strzały często wiatr znosił na bok. Nawet niewielkie podmuchy potrafiły porządnie zmienić trajektorię (moje nowe ulubione słowo, zaczerpnięte z jednej, stare bastianowej książki) lotu. 
  I wtedy niebo się mi zwaliło na głowę.
— Co do kurwy? — spytałam sama siebie, wpatrując się w łunę dymu, ognia i w sumie nie wiedziałam czego jeszcze, które unosiły się znad linii drzew, po drugiej stronie rzeki. Wybuch był wystarczająco głośny, żeby pobudzić nawet umarłych, a ja nie zdążyłam założyć nawet strzały, co by spróbować trafić uciekające ptactwo.
  No, ja pierdolę, tyle czasu koczowania tutaj, żeby jak debil stracić całą zwierzynę z oka. Poddenerwowane zwierzęta czuły niebezpieczeństwo, czające się w oddali, a co za tym idzie, jeszcze trudniej było je dorwać. Zdenerwowana ruszyłam przed siebie, skacząc po kamieniach przez rzekę, żeby podążyć za dziwnym, nieznanym dotąd zapachem, przynajmniej nie w takiej formie. 
  I w końcu doszłam na miejsce kaźni, gdzie jakiś debil najwidoczniej uprawiał wojnę z naturą. 
— Pojebało cię?! — krzyknęłam do odwróconego plecami badacza już z daleka. — Jakby trzęsienie ziemi było komukolwiek potrzebne, co to do cholery jasnej było?

Aizen?
---
239 PD = 3 poziom
~Mimma

Od Bastiana (do Taemina) "Głodne gruchacze zwiastunem rychłej apokalipsy twojej lodówki" cz.2

  Zola się rozchorowała. Zdarzało się, w końcu i ją dopadały choróbska letnie, gdy gorączka szła w parze z upałami, zapchany nos czuł się powalony ilością rozkwitłych kwiatów, rozlazłych owoców, a jednocześnie głowa bolała od świergolenia ptaków. Dostała przykazanie zostania w domu, nie ruszania się z łóżka, choćby nie wiem, co się działo, bo drugi raz gorączki już jej zbijać nie będę. Przynajmniej nie, gdy wzrośnie oda przez zwykłą dumę i młodzieńczą głupotę, bo Zola umyśliła sobie, że pójdzie jeszcze raz do tej szkapy, no, przypilnuje, jedynie stajnie pozamiata odrobinkę, tu łajno wywiezie na taczce. A potem wraca z podkrążonymi oczami, zaczerwienionymi polikami i chrypą, która brzmiała, jakby ktoś próbował żeliwo trzeć na tarce.
  W rezultacie to na mnie spadły domowe obowiązki z całego tygodnia, oczywiście w czasie, gdy sprzątaliśmy na półkach, a lista zakupów wydłużała się niezmiernie. W czasie lata niewiele było dla mnie do roboty, poszarpane od drapania twarze leczyło słońce, wysychając większość pryszczy. Pannom jakoś nie było pilno do porodów, prędzej zapowiadał się aktywny sezon wiosenno-letni, sądząc po ilości osób, które złapałem na spółowaniu w cieniu jednej z posadzonych nieco w oddaleniu od mojego domostwa wiśni.
  Nigdy więcej, do tej pory czułem dreszcz obrzydzenia na wspomnienie splecionych w gorączce, klejących się ciał, których właściciele bynajmniej nie byli zażenowani przyłapaniem na gorącym uczynku.
  Dlatego w końcu ruszyłem do miasta, chcąc zapełnić sobie czymś czas, zamierzając zacząć od porządnych zakupów. Spiżarnia świeciła pustkami, co trzy miesiące staraliśmy się dojadać wszystko do ostatniego okruszka, pozbywając się części niezachomikowanych, kwartalnych produktów. Sezonowe owoce przerabialiśmy na drzemy i powidła, warzywa odpowiednio obrabialiśmy, żeby dotrwały chociaż częściowo do zimy, ale podstawą naszej mroźnej diety było przede wszystkim mięso i jesienne pozostałości po zbiorach. A i to pod warunkiem, że w danym roku się poszczęściło oraz plony obrodziły farmerów. Nadal żałowałem, że nie poświęcaliśmy tak wielkiej uwagi konserwacji żywności. Każdego roku w samym środku zimy mężczyźni wywozili na saniach zepsutą żywność, jak najdalej od osad. W ciężkich dniach zwierzęta przenosiły się na lepsze, bardziej osłonięte od mrozu pastwiska, najlepiej w cieplejsze okolice, a na miejscu zostawały niebezpieczne osobniki. Niedźwiedzie, które szczególnie wabiło nadpsute mięso czy zaszuszone plastry mieszanek warzywno-owocowych, należały do najbardziej niebezpiecznych. Skuszone zapachem, podjudzane własnym głodem podchodziło coraz bliżej domostw, jednego roku próbując dostać się nawet do źle zamkniętej spiżarki. W rezultacie nie mogliśmy nawet zepsutych produktów wyrzucać na miejscu, a każda wyprawa z saniami sprawiała, że marnowaliśmy czas, energię i ryzykowaliśmy zgubienie się przy śnieżnej burzy.
  Odwiedziłem mniejsze i większe kramy na ryneczku, starannie wybierając warzywa, owoce i zioła, które powinniśmy zużyć przez następne dwa tygodnie. Nie do końca wiedziałem, w jaki sposób Zola przygotowywała swoje potrawy, zazwyczaj nie uczestniczyłem czynnie w gotowaniu, to i kupowanie na zapas nie miało zbytniego sensu. Córka miała jakieś tam swoje triki, zwyczaje, sprawdzacze, umożliwiające zrobienie czegoś szybciej, łatwiej, przystępniej. Sam nigdy nie miałem do tego głowy, nawet jeżeli gotowanie było sztuką pokrewną dla warzycielstwa. W końcu kierowany jakimś nagłym impulsem, już na sam koniec mojej wycieczki ruszyłem do pierwszego sklepu, który wpadł mi w oko.
  Rzadko jedliśmy coś gotowego, podanego na tacy. Zola starała się wyrabiać własny chleb, zaczyn mieliśmy regularnie skupowany od naszego ulubionego karczmarza, którego żona zawsze rozdawała fiolki za pół darmo wraz z dobrym słowem. Nadal jednak pamiętałem jedną przyjemność, na którą dziewczyna pozwalała sobie od czasu do czasu, a przy jej złym samopoczuciu przynajmniej to mogłem zrobić.
— Annyeong, dzień dobry! — Mężczyzna za ladą uśmiechnął się szeroko.
— Dzień dobry — odpowiedziałem cicho, zaczynając rozglądać się po pomieszczeniu, szukając ciekawie wyglądających smakołyków. — Potrzebuję czegoś lekkostrawnego, ale zdrowego? — rzuciłem na głos, nie będąc w sumie sam pewien, czego szukałem. — Mógłby mi pan coś polecić? — kontynuowałem, mówiąc więcej niż w przeciągu kilku ostatnich dni razem wziętych. — Dla córki, chora jest, ale słodycze lubi. Tylko coś nie za słodkiego, trzeba dbać o zęby.

Taemin?
---
381 PD
~Mimma

Od Zero Two (do Carisy) "Niespodziewane spotkanie" cz.12

- Twój trening rozpocznie się jutro w południe, u wrót lasu wojowników. - powiedziała Zero Two. Przywódczyni była dziwna, jakby próbowała z siebie coś wydusić, ale nie potrafiła, tego jakoś ubrać w słowa. Przyglądała jej się uważnie, po czym usiadła na schodach i dalej na nią patrzyła. Ta jednak wciąż próbowała, ale nic nie powiedziała. Co jakiś czas westchnęła, ale nic poza tym. Zero Two wywróciła oczami, aby na nowo zabrać głos. - Bądź tam, inaczej z taką marną przywódczynią daleko nie zajedzie nikt. Jeszcze kilka ataków i cię obala. Widać, iż chcesz zachować swoje stanowisko, więc musisz zacząć się bronić i walczyć, nawet jeśli nie chcesz. - powiedziała i się przeciągnęła. - Jeśli zajdzie taka potrzeba zabije cię i samą przejmę twoje stanowisko. - dodała Zero Two. Zauważyła w jej oczach strach i przerażenie. Chyba, nawet sparaliżował ją strach. Uśmiechnęła się i prychnęła jednocześnie, a tuż po chwili dodała. - Teraz spadaj do swojej kotki i zjaw się punktualnie. - prychnęła zirytowana już tym.
  Zero Two wstała ze schodów i ruszyła dalej, w głąb domu. Usłyszała, jedynie jak drzwi się zamykają, wzruszyła ramionami. Zajęła się przygotowaniem posiłku, musiała odpocząć przed jutrzejszym treningiem z przywódczynią. Czyżby teraz robiła za jej trenerkę? Wcześniej obrończynię, a może kogoś innego. Oh, przecież Zero Two nie będzie, wiecznie przy niej. Jeśli ktoś ją zaatakuje, musi się umieć bronić. No musi, inaczej to wszystko pójdzie na nic, a ona zostanie obalona... Czemu akurat Zero Two się tym, aż tak przejmuje. To takie bez sensu.
  Odgarnęła włosy i poprawiła opaskę, po czym zaczęła dalej przygotowywać jedzenie. Jej kiełki, nieco stały się ostrzejsze. Choć miała opaskę. Tak głód, tak to on. Zdecydowanie.
Różowo włosa dziewczyna nałożyła sobie na talerz pełnokrwisty stek oraz, napój z domieszką krwi, jak i coś na ochłodę. Wzięła sztućce, aby następnie zacząć jeść. Doskwierał jej głód, ale samotność już nie. Spokój i cisza, były rajem. Zawsze mogła być gotowa do ataku. Raczej nikt jej nie zaskoczy, nie ma opcji. Nawet jeśli, to rozerwie ich na strzępy.
  Dziewczyna oblizała wargi i wypiła nieco napoju. Posiłek skończyła, tak jak skończyła. Bez pośpiechu i spokojnie. Posprzątała po sobie, aby następnie udać się, wziąć odświeżająca kąpiel i sobie poleżeć i może coś porysować bądź popisać.
  Zero Two musiała mieć jakieś zajęcie, gdyż przecież co innego miałaby robić. Odłożyła wszystko na bok, aby wślizgnąć się pod kołdrę. Przekręciła się na bok i naciągnęła ja na siebie, że tylko głowa zza kołdry wystawała. Ziewnęła, po czym zamknęła oczy i udała się do krainy snów.
~*~
  Obudziła się wraz ze wschodem słońca. Poleżała sobie trochę, po czym wstała. Wykonała swoją rutynę, a gdy podeszła do szafy, aby się ubrać. Wzięła takie ubrania, aby jej ruchy były płynne i żeby byłoby jej na tyle, wygodnie. Związała włosy w kucyk i sprawdziła, czy opaska jest na miejscu. Była. Zero Two mogła odetchnąć z ulga.
  Do podręcznej torby, spakowała kilka butelek z wodą, dwa ręczniki, różne pałki do treningu oraz dwa kije wzięła. Wyszła i poszła na tyły swojego domu, aby przejść uliczka, potem skręcić i przejść przez płot na pole, a potem prosto droga do lasu. Szła dalej, aż dotarła do oazy. Odłożyła torbę, gdyż musiała się rozgrzać. Każdy mięsień, by potem nie narobić sobie problemów z nimi. Skakała z nogi na nogę, to rozciąganie. Skończyła rozgrzewkę, gdy poczuła suchość w przełyku. Podeszła do torby i wyjęła jedną butelkę, by się napić. Wzięła zaledwie dwa może trzy łyki. Gdy ponownie odłożyła już zakręconą butelkę do torby, sięgnęła po kij. Usłyszała za sobą kroki i wykonała szybki ruch, po czym kij był tuż kilka milimetrów przed twarzą Carisy. Podała jej drugi kijek i zaczęły trening. Choć go ruch Carisa za zła postawa czy też ruch dostawała to w ramię, udo, tyłek bądź głowę. Zero Two była delikatna, ale chciała, aby dziewczyna załapała i zaczęła się bronić. Nie mocą, tylko swoimi umiejętnościami.
- Carisa, czas zaczynać. Spróbuj ze mną wygrać.

Carisa? Lizu Lizu
--
323 PD
~Mimma

Od Bastiana (do Feliksa) "Pracownik poszukiwany!" cz.3

  Kilka pierwszych zainteresowanych zostało hardo odprawionych przez dziewczynę, która kojarzyła ich z kilku nocy w gospodzie. Grzechy przychodzących mężczyzn wymieniała na palcach, złorzecząc na wszystkie strony świata, kąśliwie wypominając nawet największe słabości. W takich chwilach przestawałem mieć wątpliwość, co do pochodzenia nowego Zoli imienia. Musiałem przyznać miejscowym gospodyniom, że "Wiedźma" pasowało jak ulał do mojej temperamentnej podopiecznej, której włosy latały na wszystkie strony świata, uciekając spod warkocza. Usta układały się w kpiący uśmiech, a głos zniżał o jedną czy dwie gamy, gdy wzrok prześwietlał wybrańca.
  Myślałem już, że faktycznie ostanę się sam jak palec, przyjemność czy tortura, której nie zaznałem przynajmniej od pięciu lat. Z trudem przypominałem sobie momenty, w których nie widziałem się z dziewczyną dłużej niż przez dwadzieścia cztery godziny. Na samym początku ustaliliśmy kilka zasad, wyraźnie przestrzeganych do tej pory. Z czasem kolejne, te już nowsze, zostawały naginane, ale pierwsze odnosiły się do warunków zostania dziewczyny tutaj na stałe. Pojawiło się wówczas ultimatum, że albo tak, albo wcale, bo co prawda siostry zakonne do odbierania dzieci się nie kwapiły, ale ja też nie chciałem później świecić oczyma za wybryki cudzej z krwi pociechy. Tyle rzeczy do zmiany, tyle rzeczy do adaptacji, a jednak wciąż pozostawał cierpki posmak na ustach, gdy byłem pewny, że w posiłku nie było niczego gorzkiego. Naturalnie doprawione, błogosławione zioła, domowe potrawy, porządne produkty z własnego ogrodu.
  Tak, dobre jedzenie to kolejna ziemska pokusa, za którą bym tęsknił przez następne dwa tygodnie.
  I właśnie w trakcie moich rozmyślań, rozległo się pojednawcze pukanie do drzwi. Podniosłem się bez ociągania, ale Zola wystrzeliła jak z procy, rzucając w kąt miotłę i zanim zdołałem się zorientować, dziewczyna już stała przy otwartych drzwiach.
— Dzień dobry, ja w sprawie ogłoszenia. — Chłopak stojący przed nami był lekko kobiecej urody, sprawiał wrażenie delikatnego, a to przypominało mi w jakiś sposób o własnym dziecku, niepasującym do płci. Zola sama powtarzała, że miałaby zdecydowanie prostsze życie, gdyby urodziła się mężczyzną, mogąc zrobić więcej, szybciej i nie będąc aż tak ocenianą przez te kury domowe, od których samych oczekiwano wyłącznie uległości.
  Nie wątpiłem, że jakakolwiek wizja małżeństwa ostatecznie Zolę zniszczy, doszczętnie strawi moje biedne dziecko, gdy przyjdzie do grania zgodnie z wytypowanymi w społeczeństwie rolami. Carisa była co prawda liderem klanu, będąc kobietą, jej zastępczyni również, ale obie były jeszcze młódkami, ledwie odrosłymi od mleka, wątpiłem, żeby wszystko nadal funkcjonowało w ten sposób, gdy zaczną własne dzieci nosić czy od piersi odstawiać.
— Ten — powiedziałem w końcu krótko, kiwając chłopakowi na powitanie głową, zanim wpuściłem go do środka. Zola stała tylko zdezorientowana, zanim rozpoczęła swoją wściekłą tyradę pełną fuknięć i burknięć.
— Not ciebie chyba poje...
— Język.
— Pojechało, pojechało chciałam powiedzieć. Że obcego, że bez referencji, że od tak na ładne oczy, to byś się, kurw...
— Język — upomniałem ją po raz kolejny, przystawiając do naszego najnowszego gościa krzesło, co by usiadł, a nie stał przy progu.
— Kurka, miałam na myśli kurka, taka wodna w dodatku. No, to byś się kurka wstydził — kontynuowała, prześwietlając nadal najwyraźniej mojego nowego pracownika wzrokiem, zanim coś widocznie kliknęło w jej głowie. — Dobra, zna Kumara, jeżeli jeszcze oddycha, to znaczy, że tożto mocny zawodnik, mogę przeżyć. Znasz się na robocie? — spytała, opierając się o stół.

Feliks?
---
322 PD
~Mimma

Od Zoli (do Karo) "Letni temperament" cz.3

  Czy byłam dzika? Nie. Czy byłam wściekła? Tak.
  Przede wszystkim potrafię rozpoznać, kiedy ktoś proponuje mi grę w lewe karty, tym bardziej, gdy mam do czynienia z niezwykle słabej jakości znacznikami na talii. Ja się nie dałam i dać nie zamierzałam w żaden szwindel karciany wciągnąć, wyraźnie zaznaczając, że z szulerami się nie bawię. I w sumie to jakoś cierpkie komentarze same zaczęły wypływać z moich ust pod adresem mężczyzn, coś na temat zasad gry w otwarte karty, jeżeli zamierzają naciągnąć jakichś pijanych gości. Gospodarz tego nie tolerował, zwykli starzy gracze już dawno by ich pogonili z hukiem, aż uciekaliby ścigani gradem żeliwnych kufli, ale to wciąż była młoda noc, a znajomych twarzy próżno szukałam w tłumie.
  I potem wylądowałam na podłodze. Wystrzeliłam zębiskami, podnosząc się szybko do pozycji stojącej, chcąc już wołać karczmarza, że tutaj sobie na za dużo pozwalali, burdy wszczynali i w ogóle ała, Jeremy, broń mnie! Ratunkiem od mojego niedawnego obiektu westchnień bym nie wzgardziła, ale zdążyłam jedynie mrugnąć, aż jakiś nadpobudliwy osobnik dołączył się do bitki. Westchnęłam w duchu, widząc błysk miecza, praktycznie robiąc krok do tyłu. No i teraz jak nic skończę z zakazem przychodzenia tutaj, Bastian dowie się z samego rana, że przygnałam jakiś lichych fagasów z nadmiernym zapędem na ratowanie dam w opałach.
  Miarka się przebrała, gdy w chwili dezorientacji znalazłam się na chłodnym dworze. Rozejrzałam się wokoło, zastanawiając się, do jakiego cyrku w końcu trafiłam, zanim zacisnęłam paszczęki, wyrywając dłoń.
— Co ty robisz? — parsknęłam agresywnie, unosząc ramiona i starając się wyprostować. Może i wyglądałam na o wiele starszą, głównie przez agresywny makijaż i styl ubioru charakterystyczny raczej dla dwudziestoletnich mężczyzn, niż lichych piętnastolatek, ale mój wzrost czynił ze mnie co najwyżej napuszonego kundla.
— No i chuj, zresztą, nogi mam sprawne, jak trzeba będzie to zwieję, aż się będzie za mną kurzyć — pomyślałam, przewracając oczyma.
— Ratuje ci tę ładniutką twarzyczkę, więc możesz mi podziękować. — Zamrugałam raz. Zamrugałam drugi. A potem wystrzeliłam lekko napuszona, bardziej już tonem ostrzegawczym.
— Nie mam za co ci dziękować — oznajmiłam hardo, bo o nic nie prosiłam, nie wołałam o pomoc, a z dzieciństwa doskonale wiedziałam, że było kilka sposobów odwdzięczania się za niechciane przysługi. Ile się za młodu naoglądałam, to do tej pory nie liczę, ale kilka konkretnych utkwiło mi w pamięci, zwłaszcza, gdy wspominało się o ładnych twarzach.
— Okey... To zostawię cię tu na pastwę losu, aby cię jednak obili. — No, kurwa moja pierdolona mać, żebyś ty akurat teraz zdołał powiedzieć coś w miarę sensownego. Przyjrzałam się mężczyźnie, który wyglądał na nieco bardziej trzeźwego niż moja niedoszła kompania z baru, chociaż i tak nie wynagradzał nieobecności Jeremy`ego. Westchnęłam w duchu, trudno się mówi. Bierz, co dają, zobaczymy, co z tego wyniknie i tak się w końcu nudziłam, prawda?
— Ehhh... — Grajmy dalej durną małolatę. Jestem durną małolatą, ale przynajmniej mogłam poudawać sama ze sobą, że nie zamierzam pójść z obcym facetem, który grozi, że zostawi mnie samą na rychłe pobicie. Cudownie, już tekst o kotkach w piwnicy brzmiałby wiarygodniej. — No dobra, ale tylko dlatego, że chcę.
— Ja jebie... — Prychnęłam pod nosem, słysząc ten komentarz, uniosłam wyżej głowę, nie pochylając jej ani na moment, dopóki nie doszliśmy do kolejnej gospody. Usiedliśmy ponownie, tym razem już nie przy barze, a przy jednym z bardziej oddalonych stolików.
— Dobra, to gadaj, ktoś ty za jeden i skąd u ciebie taki zwyczaj nagłego dbania o cnotę okolicznych dziewic? — spytałam, przyglądając się z rozbawieniem, jak na twarzy mężczyzny pojawił się kolejny grymas. A może chłopaka? Nie wydawał się aż tak wiele starszy ode mnie, ledwie pewnie odstał od matczynej spódnicy.
— Zawsze szukasz kłopotów? — zapytał kąśliwie, mrużąc nieco oczy, a ja poczułam się szczerze oburzona tak bezprecedensowym pytaniem.
— Tylko w każdy czwartek i środę, w piątki chodzę na lekkiego brydża, tam dopiero dzieją się awantury z piekła rodem. We wtorki robię sobie wolne, taka buźka sama się o siebie nie zadba, a w poniedziałki udaję, że to normalne, że jestem ciągnięta z jednego baru do drugiego przez nieznajomego mężczyznę — odparowałam, zbierając przez moment w myśli. — A dla udowodnienia, że jestem silną i niezależną kobietą, a przy okazji nie dam się zatruć niczym z twojej ręki, to nawet ci w dowód uznania postawię drinka. — Podniosłam się, ruszając do lady i krzycząc od razu z zamówieniem. — Hej, jest jakiś drink ze znaczeniem "Odpierdol się"? — Dwie minuty później, wróciłam do stolika z idealnie skomponowanym drinkiem, ścigana śmiechem barmana. Dla siebie wzięłam tylko czystą wodę, nie chcąc zbytnio mieszać z poprzednim alkoholem. A i w tej sytuacji umysł przydałby mi się trzeźwy. Postawiłam przed mężczyzną szklankę, uśmiechając się szeroko.
— Dobra, to będąc przy pierwszym kieliszku, jak masz na imię? — spytałam, obracając w dłoniach własny kufel. 

Karo?
---
486 PD
~Mimma

niedziela, 9 września 2018

Nie ważne jaki ktoś jest. Ważne, żeby mu pomóc.


Scott Harvey
Nie posiada ksywek
Mężczyzna | Martwy (w dniu śmierci 20,5 roku) | Człowiek | Aseksualny |  Wojownicy | Handlarz
Ścieżka Medyka
Poziom 1 705/1000 PD (705 PD) | 10 punktów
Kontakt: Tommy#6995 [Discord]
Art by AkiZero1510


Granice istnieją tylko w naszych umysłach.

Altheia Niema
Znana też jako Alia
Samica | 6 lat | Lis | Cienie | Wojownik
Ścieżka Wojownika
Poziom 2 729/1500 PD (1729 PD) | 10 punktów
Kontakt: Pandemonium. [Howrse]
Art by Krrrokozjabrra


Nie potrzeba oczu, by widzieć świat.

Einar Ślepy
Nie posiada ksywek
Samiec | 7 lat | Lis | Cieni | Wojownik
Ścieżka Wojownika
Postać NPC
Art by Giulialibard


Od Zolany "Wędrówki poparte nudą" [Q1w]

  Lato było bolesne. Za gorąco, zbyt duszno, w dodatku choroby pojawiały się jak grzyby po deszczu, roznoszone razem z pyłem i kurzem miejskich ulic, zagnieżdżając się w płucach i sprawiając, że Zola chciała po prostu uciec. Uciec do swojej dziczy, zaczaić się na jakąś upolowaną zwierzynę czy chociażby pognać siną w dal dzięki wałachowi sąsiada, ale koń sam nie wyrabiał przez upalną pogodę. Zresztą, nawet polować się nie dało, bo zwierzęta chowały się tchórzliwie po norach, szukając cienia. Spora ilość wodopojów wyschła, pożółkła trawa nieprzyjemnie skrzypiała pod nogami, to i podejście do zwierzyny graniczyło z cudem, jeżeli zależało komukolwiek na zrobieniu tego w ciszy.
  Zostawało w końcu zrobić rzecz, do której Zola zabierała się od dawna. Jej trening na wojownika stał w miejscu, bardziej dziewczynę zajmowała lektura pożyczonej od kogoś książki, aniżeli stanie w palącym słońcu, w dodatku w pełnym rynsztunku bojowym. Zawsze należała do osób bardziej pragmatycznych, dlatego w końcu przełamała się, podliczając czy zrobiła wszystkie obowiązki domowe.
  Cała bastianowa chata zamieciona, ciepły obiad z zimnym deserem czekał w spiżarce, gotowy już do spożycia, a sam właściciel powinien wrócić za kilka godzin głodny, zmęczony i zbyt zaabsorbowany nowym przepisem na miksturę, żeby przejąć się nieobecnością przybranej córki. Idealna sytuacja, dlatego dziewczyna odwiesiła sprany fartuch na stojak, chwyciła za poręczny plecak, dodatkowo dopinany do pasa, co by się nie ślizgał i nie uciekał z ciała za bardzo. Rozpisała prostą kartkę, wyjaśniając, że poszła szukać pracy i nie wie kiedy wróci, a potem dziarskim krokiem przed siebie.
  Cel jej podróży nie był aż tak daleko, w czasie polowań niejednokrotnie przemierzała wiele większe odległości, ledwie pół dnia zeszło jej może, więc w końcu uszczęśliwiona zapukała w drzwi lidera Wojowników, starając się jako-tako prezentować. Upomniała samą siebie, żeby nie burczeć za mocno, bo o ile w przydrożnej karczmie mogła robić za gówniarską atrakcję, o tyle ta osoba z łatwością mogłaby skręcić jej kark. I pewnie nikt by nawet nie zaprotestował, więc w myśl: "Zola, trzymaj gębę na kłódkę", tuż po otworzeniu drzwi wypaliła:
— Cześć, Zola jestem, wojownik z wojowników i te sprawy, nie ma może czegoś do roboty?

---
208 PD
~Mimma