poniedziałek, 31 grudnia 2018

Od Adrianny "Pod maską wciąż twarz ta sama"

   Delikatnie zapukałam do drzwi Fabiana. Chłopak już wiele razy proponował mi, abyśmy zamieszkali razem, ale ja nie potrafiłam się na to zgodzić, mimo że długo rozważałam tę propozycję. Gdybym dzieliła z nim jedno mieszkanie, miałabym wrażenie, że stoję przed nim obnażona. Fabian od dawna wie o mnie więcej niż ktokolwiek inny i jestem pewna, że mu ufam, ale o niektórych rzeczach nie chcę powiedzieć nawet jemu. Z pełną świadomością stoję przed nim naga, ale osłaniam się ręką, szmatką, czymkolwiek. Nie potrafię pokazać mu siebie w całości, nikomu nigdy nie potrafiłam. Może myśli, że widział mnie w pełnej okazałości, jednak jakiś fragment pozostał zakryty. Jakieś niewypowiedziane słowo, skrywana emocja, która tłukła się od środka. Nie zwracał uwagi na zakryte miejsce, cieszył wzrok tym, co już widzi. Dobrze, że tak jest. Dobrze, że nie próbuje zabrać mi mojej szmatki, odsunąć rękę, za wszelką cenę zobaczyć to, co ukrywam. Nie chcę się przed nim otwierać stuprocentowo.
   Otworzył drzwi i wystarczyło jedno spojrzenie, by wiedział, że nie jestem w nastroju. Odsunął się, robiąc mi przejście. Opadłam na fotel – mebel, który okupuję od mojej pierwszej wizyty w tym mieszkaniu i dopóki ja jestem w środku, Fabian nie ma do niego żadnych praw. Siedzieliśmy w ciszy, nie wypowiadając zbędnych słów, czego ściany tego mieszkania nie miały okazji zobaczyć zbyt wiele razy.
   Ludzie wylegli na ulice w kolorowych maskach i kapturach, chociaż na jeden dzień mogli stać się kimś innym. W tym święcie było coś niezwykłego. Wrogowie rozmawiali ze sobą nieświadomi tego, że gdyby zdjęli przebranie, prawdopodobnie skoczyliby sobie do gardeł. Następnego dnia znów będą sobie dogryzać i obgadywać nawzajem. Od jakiegoś czasu nie obchodzę tego święta, nie próbuję się przebierać. Zawsze spędzam je z Fabianem sam na sam i niezmiennie mam wtedy kiepski humor. Nigdy nie mówiliśmy sobie, dlaczego w Faomae pozostajemy w domu, ale oboje doskonale wiemy, że mamy ten sam powód.
    – Jesteś zła...
 – Nie – mruknęłam i wzruszyłam ramionami zanim skończył.
    – ... że nie żyjemy jak normalni ludzie?
   – Nie wiem – powiedziałam beznamiętnie, unikając jego wzroku. – Po prostu... To ma swoje dobre strony. Przesiewa ludzi i zostawia nielicznych, tych godnych zaufania. Wiesz, że cię uwielbiam, prawda?
    – Potrafisz być strasznie słodka, jak się nie drzesz i nie wykłócasz. – Uśmiechnął się rozczulająco i przytulił mnie, siadając na oparciu mojego fotela.
    Wtuliłam się w jego tors i uświadomiłam sobie, jak rzadko go doceniam. Jest wspaniałym człowiekiem i przyjacielem i powinien wiedzieć o tym, jak dużo dla mnie znaczy. Często mnie komplementuje mimo moich wszystkich niedoskonałości. Jemu jakoś łatwiej przychodzi określenie swoich emocji i uczuć i wypowiedzenie ich na głos.
   – Wyjdziemy do ludzi?
   – Co?
 – Możemy iść do jakiejś karczmy i nie zwracać uwagi na innych.
   Nie chciałam nigdzie wychodzić, lecz tym razem nie zaprotestowałam, co oznaczałoby zakończenie tematu. Nieznacznie kiwnęłam głową i wzruszyłam ramionami. Niech ma ten swój dzień dobroci dla zwierząt.
 Szliśmy bez żadnego przebrania, spotykając się z pełnymi zaskoczenia spojrzeniami ludzi. To dziwne, że oni traktowali ten kostium tak strasznie na poważnie i wyznawali zasadę, że jeśli go nie masz, lepiej nie wychodź z domu. I tak większość ludzi kłamie, udaje i próbuje ukryć swoją fałszywość i dwulicowość, więc po co im jeszcze maski? A co do dobrych duszków – dla mnie to wszystko było jedną wielką bujdą. Nie istnieją żadne dobre duszki, a jeśli się mylę, to na pewno nie są takie dobre.
    – Uważasz, że to wszystko ma sens? – zapytałam na widok grupki uczestników obchodów modlących się o wparcie, urodzaj, szczęście i inne łaski.
    – Wszystko ma jakiś sens – stwierdził.
    – To nie ma.
    – To, że ty tak uważasz nie znaczy, że tak jest.
    – Ludzie są teraz skorzy do uwierzenia we wszystko, byle tylko dać sobie nadzieję na lepsze życie.
    – Mówisz o duchach?
    – Między innymi.
    – Przecież nie robią nic złego.
 – Wiem, po prostu uważam, że to beznadziejne. Chodź – rzuciłam, kiedy ten zatrzymał się i popatrzył na mnie z politowaniem.
    – Zawsze wszystko krytykujesz.
    – Nie jestem taka zacofana jak oni.
 Ludzie w karczmie częstowali nas spojrzeniami spode łba, a ja nie pozostawałam im dłużna. Fabian odebrał mi całą zabawę, zamieniając się ze mną miejscami, abym siedziała do nich wszystkich tyłem i nie drażniła nich bardziej, niż drażnię samym pojawieniem się tutaj.
  – Próbujecie się wyróżnić? – zagadnął podpity zakapturzony młodzik. – Idźcie pomodlić się za wasze szczęście czy coś takiego – czknięcie – i załóżcie coś, bo tam dalej już o was gadają – kolejne czknięcie.
   – Przyzwyczaiłam się. – Poklepałam go po ramieniu. – Poza tym, jesteśmy przebrani. Oboje.
    Zmrużył oczy, przypatrując nam się przez chwilę. Może pomyślał, że jego oczy robią mu figla, a może nie chciał dalej kontynuować tej rozmowy, w każdym razie zatoczył się, rzucając na odchodne krótkie: a, to przepraszam.
 – Biedny – powiedział Fabian, odprowadzając młodego wzrokiem – pewnie teraz zastanawia się czy to z tobą, czy z nim było coś nie tak.
   – Czujesz się przebrany? – zapytałam beznamiętnie, pustym wzrokiem patrząc w przestrzeń. Nie odpowiedział.

co z tego że już zima, bez kontynuacji, pisane tak o
---
393 PD
~Mimma

niedziela, 30 grudnia 2018

Od Thomasa (do Yasoriego) "Ziółka i chlebek"

  Był to poranek - zwyczajnie słońce zaświeciło, budząc mnie. Otworzyłem swoje oczy, przecierając twarz rękoma. Miałem iść wtedy na targ szukać potrzebnych składników do moich lekarstw, ponieważ bałem się wchodzić na tereny wilków, gdzie jest najwięcej ziół. 
  Wstałem z łóżka, potykając się o stołek, który wieczorem postawiłem obok tego mebla. Podszedłem do blatu w kuchni. Byłem trochę głodny, więc wziąłem pajdkę chlebka i zjadłem. Była nieświeża. Dawno nie wychodziłem z domu, więc nie miałem zbyt dużo jedzonka. Szybko założyłem na siebie jakieś szmaty i wyszedłem. 
  Szedłem powolutku, kopiąc kamienie napotkane na drodze. Włożyłem ręce w kieszenie i spoglądałem na drzewa. Niedługo z nich wszystkich powinny pospadać liście. Zawiało chłodem - oczywiście, jak na jesień to musi być trochę zimniej. 
  Gdy już doszedłem do targu, zauważyłem, że był duży tłok. Szybko wypatrzyłem stragan z ziołami. Podchodząc do niego, wpadłem na dość młodego chłopaka. Chyba się wtedy na mnie wkurzył, ponieważ syknął "weź uważaj" i spierdolił w krzaki. Był dość ładny jak na moje gusta. Spojrzałem się na sprzedającego, popytałem o parę ziół i innych pierdół. Kupiłem niektóre, po drodze biorąc jeszcze chleb za grosze. 
  Spojrzałem się w niebo. Było przejrzyste, promienie słoneczne ślicznie oświetlały mi drogę, jednak znów się zagapiłem i wpadłem na kogoś. I nie był to nikt inny jak ten sam chłopak, który kilka minut temu się ze mną zderzył. Popatrzyłem na niego. Miał na twarzy jakiś syf, no nie wiem, wyglądało na piaskopodobne coś. Wpatrywałem się najwidoczniej trochę długo, bo po chwili szepnął "jesteś gejem czy co?" i odszedł. To było dziwne - pomyślałem.

Yasori?
---
152 PD
~Mimma

Wesołych świąt!

Nareszcie doczekaliśmy się dnia, na który z pewnością czekała duża część członków (i nie tylko) tego bloga. Pewnie wiecie, że administracja The World of Fiction zawsze przygotowuje jakieś niespodzianki dla was i dzisiaj nie będzie inaczej. Na samym początku pragnę życzyć wam wesołych, spędzonych z całą rodziną (także tą blogową) święt, wspaniałych prezentów, miłego czytania opowiadań Finna, weny i pomysłów, co na blogach jest bardzo ważne, i oczywiście czasu spędzonego z nami, bo taki jest najlepszy.

wyobraźcie sobie Teklę jako jednego z tych kotów

A teraz weź mnie za rękę i jebnij się nią w twarz.


Thomas Eddison
Nie posiada ksywek
Mężczyzna | 20,5 roku | Człowiek | Homoseksualny | Wojownicy | Handlarz
Ścieżka Medyka
Poziom 1 152/1000 PD (152 PD) | 25 punktów
Kontakt: Tommy#6995 [Discord]
Art by AkiZero1510


Od Stephana (do Aniego) "Niecodzienne spotkanie" cz.4

  Stephan długo milczał. Jego wątpliwości musiały być dostrzegalne gołym okiem. Mimo zapewnień chłopaka uderzyły go wizje, które prześladowały go niemal całe życie – strumień okropności. Listy gończe. Szubienica. Błysk słońca w wytrzeszczonych oczach. Zwierzęce wrzaski zebranego na egzekucji tłumu. Przez chwilę zapomniał, że młodzieniec wciąż tu siedzi. Został tylko dławiący, rozdzierający strach, że przyszłość będzie podobna do obrazów, które widział w swojej głowie.
  – Wszystko w porządku? – Ponownie usłyszał ten głos, wyraźny i ciepły jak jesienne popołudnie.
  Ocknął się wreszcie z dziwnego odrętwienia i spojrzał w jasne, przerażająco spokojne oczy medyka. Zdawać by się mogło, że jego skóra jaśnieje w cieniach mrocznego lasu, a w źrenicach błyszczy budzące zaufanie ciepło.
  Stephan uśmiechnął się tylko blado w odpowiedzi.
  Mimo usilnych starań nie chciało mu się wierzyć w szczere intencje nieznajomego.
  – Ani Asakura. – Zdawać by się mogło, że na jego smukłej twarzyczce odmalował się szyderczy uśmiech. Kpiąca cisza.
  Czy mam urojenia?
  Skrytobójca wyciągnął dłoń niepewnie, bez przekonania, dając sobie chwilę na namysł.
  – Garland Choires.
  Wymiana uścisków. Stephan zlodowaciał na moment. Przeraziła go świadomość, że spod szczelin łagodnej, budzącej zaufanie maski wyziera ukryta przebiegłość.
  Zdecydowanie mam urojenia.
  Stephan w najmniejszym stopniu nie mógł być pewien zastałej sytuacji. Pościg wciąż mógł trwać. Do tej pory przypominało to wszystko dziwaczną farsę, poszło zdecydowanie za łatwo. O ile łatwym była cała noc na końskim grzbiecie, pokonywanie stromych zboczy, galopowanie po kamienistych stokach, brodzenie przez wartkie strumienie – był w stanie to znieść, ale świadomości, że prawdopodobnie to jeszcze nie koniec i tylko kwestią czasu jest podjęcie tropu przez gończe psy, już znieść nie potrafił.
  Czy ten drań gra na zwłokę? 
  Skrytobójca podniósł się ociężale z ziemi. Rozerwana przez strzałę noga odezwała się wściekłym bólem. Zmrużył na moment powieki, by uspokoić wirujące chaotycznie myśli.
  – Dziękuję ci za pomoc – wymamrotał tępo. - Mimo to muszę wracać do... Gdzie właściwie jesteśmy? Mam wrażenie, że całkowicie straciłem orientację.
  Chłopak wskazał ruchem głowy gościniec niewyraźnie kreślący się za linią kilku drzew i krzewów. Droga miała zwodniczy urok, idealnie równa, prowadząca prosto na rozdroża przy dopływie rzeki Devry, a mimo to dręczyło go wrażenie, że każdy, kto na nią wjedzie, obserwowany będzie przez niewidzialnych świadków.
  – Jeśli ruszymy tym szlakiem, powinniśmy być jutro o zmroku w mieście Hervos. Najbliżej nam do niego. Zresztą tam właśnie zmierzam z towarami. Możesz się zabrać ze mną, razem podróż szybciej mija, prawda? I jest, oczywiście, znacznie przyjemniejsza.
  A potem wydasz mnie straży. Jasne.
  – Najpierw to ja muszę znaleźć mojego konia. – Rozejrzał się nerwowo, sięgnął po jakąś w miarę prostą gałąź i ruszył wolnym, ale zdecydowanym krokiem przed siebie, opierając się ciężko na grubym badylu.
  – Przeszukałem okolicę, gdy spałeś. Musiał uciec bardzo daleko...
  Stephan zgrzytnął zębami, zmełł w ustach przekleństwo.
  On mnie wyda. 
  Westchnął ciężko. Ta krowa porwała ze sobą torby z jego truciznami, nożami i strzałkami. Świetnie. Jak dobrze, że chociaż pieniądze i puginały zawsze trzymał przy sobie. 
  – Podwiozę cię do miasta. Z tą nogą sam daleko nie zajdziesz.
  – Niech będzie.
  Ani bez słowa zwinął obozowisko, spakował juki i podszedł do wozu. Zaprzągł dwa podstarzałe siwki, po czym zasiadł na koźle, wskazując Stephanowi miejsce obok, oczywiście, uśmiechając się przy tym irytująco promiennie.
  Cholera, powinienem go zabić. Wyda mnie. Wie, jak wyglądam, zaraz będą mnie szukać z listami gończymi po wszystkich miastach.
  Moją twarz będą podziwiać tysiące.
  Cholera! Ale nie w ten sposób.
  Po tym przypomniał sobie siłę chłopaka, gdy ten podawał mu jakieś cholerstwo na spanie. Z czego wynikała ta dziwaczna różnica sił? Z upływu krwi Stephana? To też, ale żeby aż w tak wielkim stopniu?
  Upewnił się, że jego broń wciąż wisi u pasa.
  Wisiała.
  – Gotowy? – Ani wyciągnął dłoń, by pomóc wejść mężczyźnie. Tak jak Stephan się spodziewał, zrobił to z niesamowitą jak na te posturę krzepą.
  Chwilę potem wóz ruszył szerokim gościńcem w kierunku Hervos.

Ani? Wybacz, że tyle to trwało i tak krótko </3
---
314 PD
~Mimma

sobota, 29 grudnia 2018

Od Karo (do Morrigan) "...wtedy słyszę czyiś śpiew" cz.3

  No tak... Nikt mnie nie zostawi. Dostałem solidnego ciosa w ryj, a później usłyszałem masę przeprosin, super. Potem się obudziłem i na pewno nie byłem u siebie. Czułem się conajmniej dziwnie. Wstałem i koło małego łóżka zobaczyłem kubek z zieloną herbatą (kolejna Carisa). Herbata była świeżo zaparzona, chwyciłem kubek i wziąłem łyka. Smak mięty rozpłynął mi się w ustach. Dźwignąłem się na nogi i udałem się w stronę jedynych drzwi w pomieszczeniu. Otworzyłem je i ujrzałem dziewczynę, nieco niższą ode mnie. Niebieskooka spojrzała na mnie nieśmiało i odwróciła wzrok. Zaciągnąłem zapach kadzidła i usiadłem na krześle naprzeciw dziewczyny.
  - Eeee... Hej? - powiedziałem. - Karo Yakuza - dodałem, wyciągając rękę w celu przywitania.
  - Morrigan Morgan - powiedziała uśmiechając się lekko. - Jak się czujesz?
  - Dobrze, chyba - odpowiedziałem. - Mam u ciebie dług, może cię gdzieś zabiorę?
  - C-co, nie, nie trzeba - zaprzeczyła. 
  Ja nie mogłem tego tak zostawić. Umówiłem się z dziewczyną na dwudziestą. Poszedłem po nią z super kwiatkami, a ta czekała przed swoim domem. Dziewczyna niepewnie poszła za mną. Przez całą drogę milczeliśmy, aż zaszliśmy do restauracji. Duża sala z wieloma stołami. Usiadliśmy na przeciwko siebie. Kelner przyniósł butelkę wina. Nalałem nam lampkę alkoholu i zamówiliśmy coś do jedzenia. Zaczęliśmy rozmowę, która trwała conajmniej czterdzieści pięć minut, zanim przyszło jedzenie. Dziewczyna wzięła sushi, a ja Ramen. Później domówiliśmy deser.

Morrigan?
---
107 PD
~Mimma

300 postów!

  Dzisiaj udało nam się wbić kolejną dużą dla nas liczbę, mianowicie trzysta postów. Dla jednych to mało, a dla innych dużo, dla mnie i myślę, że całej administracji, liczy się to w jaki sposób to zrobiliśmy. Nowa wersja The World of Fiction istnieje od lipca 2018 roku, a w tym czasie zaliczyliśmy wiele wzlotów, jak i upadków, bo każdy je ma. Przez ten czas świetnie się razem bawiliśmy i pomimo dram, które się pojawiły, uważam, że jesteśmy zgraną drużyną i mam nadzieję, że pociągniemy długo w takim składzie. Cieszę się, że mogę prowadzić TWoF i być częścią tak wspaniałej społeczności.
  Administracja TWoF postanowiła dać wam 500 PD jako nagrodę za wszystkie te opowiadania, które z nami pisaliście. Jak obiecałam na discordzie - osoba, która napisała ostatnie opowiadanie i tym samym wbiła okrągłe trzysta postów, otrzymuje 30 P i jest to Morrigan Morgan, znana jako żona Karo.
  Życzymy weny i chęci (niektórym brakuje, spójrzcie w zakładkę "aktywność" :/ ale i tak was kocham), oraz oczywiście miłych chwil spędzonych z nami.

TWoF to taka kochająca się społeczność

Administracja

Od Morrigan (do Karo) "...wtedy słyszę czyjś śpiew" cz.2

  Siedziałam nad brzegiem stawu w miejskim parku. Wpatrując się w gwiazdy nuciłam różne melodie, a ciche dźwięki przeobraziły się w śpiew. Opowiadałam o miłości, o okrucieństwach tego świata, a wszystkiemu towarzyszył akompaniament gitary. Po raz pierwszy w moim życiu publicznie wykonywałam utwory Sheerana. Czy publicznie - nie do końca, gdyż nikt mnie nie słuchał. Tej nocy również byłam skazana na bycie samotną, aczkolwiek na tym opierało się całe moje życie.
  Na ciemnym niebie świeciły miliony jasnych punkcików. Nie przestając grać przyglądałam się im, i zaśpiewałam dobrze znaną mi piosenkę.
  - It's just another night
And I'm staring at the moon
I saw a shooting star
And thought of you
I sang a lullaby
By the waterside and knew
If you were here,
I'd sing to you
You're on the other side
As the skyline splits in two
I'm miles away from seeing you
I can see the stars
From America
I wonder, do you see them, too?
  So open your eyes and see
The way our horizons meet
And all of the lights will lead
Into the night with me
And I know these scars will bleed
But both of our hearts believe
All of these stars will guide us home
  I can hear your heart
On the radio beat
They're playing 'Chasing Cars'
And I thought of us
Back to the time,
You were lying next to me
I looked across and fell in love
So I took your hand
Back through lands and streets I knew
Everything led back to you
So can you see the stars?
Over Amsterdam
You're the song my heart is
Beating to
  So open your eyes and see
The way our horizons meet
And all of the lights will lead
Into the night with me
And I know these scars will bleed
But both of our hearts believe
All of these stars will guide us home
  And, oh, I know
And oh, I know, oh
I can see the stars
From America.

  Skończyłam śpiewać, i usłyszałam za sobą trzask łamanych gałęzi i suchych liści. Odwróciłam się, i ujrzałam leżącego chłopaka o karmazynowych oczach. Podbiegłam do niego i uklęknęłam tuż obok niego. Wzięłam jego głowę na kolana i ogarnęłam mu włosy z twarzy.
  - Obudź się, no proszę... - jęknęłam cicho.

Karo?
---
228 PD
~Mimma

Od Morrigan "Listy, herbata i nocne życie"

  Tej nocy obudziłam się później niż zwykle. Bezsenność dokuczała mi od lat, więc nie zdziwiłam się nagłym przebudzeniem, dopóki nie spojrzałam na zegar. Było wpół do drugiej. Zwykle budziłam się około północy, więc to musiał być znak. Wielu ludzi by to zlekceważyło, jednak u mnie brak snu była traktowana jak choroba, którą trzeba było stale monitorować. Wiedziałam iż już nie zasnę, wstałam więc z łóżka i zaparzyłam sobie wiśniowej herbaty. To zawsze w niej topiłam wszystkie swoje smutki i żale. Każda noc w tym domu miała słodką woń dorodnych owoców i papieru. Większość tych bezsennych nocy spędzałam na pisaniu listów, które nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego. Z szuflady stolika nocnego wyjęłam pióro i ozdobny papier listowy. Wzięłam łyk ciepłego napoju i zabrałam się do tworzenia. Przez dłuższą chwilę zastanawiałam się, do kogo dzisiaj skierować moje słowa. W głowie miałam mętlik, lecz padło na czasy liceum. Usilnie próbowałam sobie przypomnieć kogoś, kogo miło z tych czasów wspominałam. Nagle dostałam olśnienia. Edward... Chłopak z wielkim sercem i bogatym wnętrzem, stale dążący do swych marzeń. W tamtych czasach nie miałam zbyt wielu przyjaciół, a tak właściwie to ani jednego. Miałam zupełnie inne zainteresowania niż wszyscy. Co interesowało moich rówieśników? Wieczne bijatyki, śledztwa, czasem medycyna lub muzyka... Ta ostatnia tylko w kilku wyodrębnionych przypadkach. A jakie było moje hobby? Uwielbiałam chodzić na spacery, słuchać muzyki która doprowadzała mnie do płaczu, grać na gitarze, pisać owe listy których nie wysyłałam. Jednego dnia natknęłam się na rudowłosego chłopaka, który dzielił ze mną poglądy na różne tematy. Zaczęło się od niewinnych rozmów, poprzez spacery przez polany, aż do pewnego momentu. Któregoś razu podczas jednej z naszych przechadzek Edward powiedział jedno zdanie, które na zawsze pozostanie w moim sercu: "To koniec". Po tych dwóch bolesnych słowach puścił moją dłoń i oddalił się szybko. Stałam tak sama na środku ścieżki roniąc srebrzyste łzy. Czułam, jak powoli z mojej ręki ulatnia się ciepło które mi dawał. W jednej chwili straciłam sens mojego życia. Już nigdy więcej nie pojawił się na żadnym wykładzie, ani nie widziałam go w mieście. Już wiedziałam, do kogo dzisiejszej nocy się zwrócę. Przytknęłam stalówkę do papieru, a słowa same układały się w zdania i przelewały na pergamin.

  Cześć Ed,
  Dawno się nie widzieliśmy, prawda? Nawet nie wiesz jak tęskno mi do Ciebie. Myślę właśnie o tym co przeżyliśmy. Niedawno doszła mnie wiadomość, że spełniłeś swoje marzenia. Chciałam Ci pogratulować, iż jesteś taki wytrwały w dążeniu do spełniania wyznaczonych sobie celów. U mnie jest z tym gorzej. Szczerze mówiąc, to przestaję mieć kontrolę nad swoim życiem. Kiedy zakończyłam studia rzuciłam wszystko i kupiłam sobie mieszkanko w centrum. Dzięki wielkiemu spadkowi po rodzicach nie muszę pracować, więc mam całe wolne dnie na przemyślanie swojego życia.
  Przypomniałam sobie teraz, jak pomagałam Ci zdobyć serce pewnej słodkiej dziewczyny, dla której już w pierwszym semestrze straciłeś głowę. Zaczęło Ci się z nią układać, lecz kiedy zniknąłeś - ona również. Przez długi czas okłamywałam sama siebie, że to zbieg okoliczności. Teraz wszystko do mnie dociera, że zabrałeś ze sobą właśnie ją - uroczą Cherry, a ja stałam się dla Ciebie niewidoczna. Nigdy nie postrzegałam jej jako swojej rywalki, dopóki z nią nie zniknąłeś. Nie mam Ci tego za złe, gdyż wiem że nie jestem nikogo ani niczego warta. Zawsze starałam się wybić Ci z głowy alkohol i używki, jednak nie chciałeś słuchać. Ona zaś tak na Ciebie wpłynęła, iż przestałeś przychodzić upity o trzeciej nad ranem do domu, ani nic nie brałeś. Staram się cieszyć Twoim szczęściem, i jak na razie idzie mi to całkiem nieźle. Nie chcę, abyś źle mnie zrozumiał: nie jestem zazdrosna, zła czy też zawiedziona. Nie czułam do Ciebie więcej niż pokazywałam, chociaż nadal pamiętam jak próbowałeś mnie pocałować.
  Sama nie wiem co mam myśleć. Pamiętaj, że na Ciebie czekam i przyjmę Cię do siebie z otwartymi ramionami. Powiedz coś, cokolwiek, a wrócę. Pragnę znów zobaczyć Twój uśmiech, bez względu na wszystko. Teraz zaprzeczę własnym słowom.
Zawsze będę Cię kochać,
Morrigan

  Włożyłam list w kopertę i ułożyłam go na samym czubku sterty innych słów, które nie zostaną wysłane. Poczułam jak łamie się od środka na myśl o Teddym. Jednocześnie tęsknota dręczyła moją duszę, nie dając myśleć o niczym innym. Jedna łza po drugiej spłynęły po mojej twarzy wprost na poduszkę. Ciche szlochanie zamieniło się w płacz połączony z krzykiem rozrywającego mnie bólu. Płakałam dobrych kilkanaście minut, aż całe emocje wypłynęły razem ze srebrzystymi kroplami na zewnątrz. Leżałam tak na łóżku bez sił. Nie byłam w stanie ruszyć żadną kończyną, wspomnienia odebrały mi wszystko. Czy raczej on... Chciałam przestać o tym myśleć, jednak nic innego nie mogło zagłuszyć jego imienia. Po chwili wyrównał się mój oddech i zaczęłam nabierać energii. Po kilku minutach swoistej regeneracji nabrałam ochoty na nocny spacer. Zawsze takie wyprawy dawały mi wenę na nowe utwory jak i pozwalały oczyścić myśli. Podeszłam do szafy i wyciągnęłam z niej mój ulubiony komplet ubrań: rurki typu jeans, obcisłą bluzkę w białe paski, rozpinaną bluzę i tego trampki, a wszystko w czarnym kolorze. Szybko wciągnęłam na siebie ciuchy, i zrobiłam sobie dość nietypową fryzurę: tak zwane upięcie w romantycznym stylu, czyli zebrane u góry włosy a reszta rozpuszczona. Naciągnęłam kaptur na głowę i wyszłam z domu. Na dworze było kilka stopni, jednak nie przeszkadzało mi to. Twardo szłam chodnikiem w świetle kilku latarni. Żółta poświata błąkała się po burej kostce i ciemnozielonym trawniku, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Na ulicy nie było nikogo, bo kto wychodziłby na podwórze o tej godzinie? Z daleka słyszałam tylko odgłosy kończących się zabaw w pobliskich gospodach. Jutro nie szłam do pracy, mogłam więc przechadzać się po osiedlu nawet do rana, jednak szybko zrezygnowałam z tego pomysłu. Niedługo zaczną wracać do domu ludzie, którzy pod tak dużym wpływem alkoholu będą w stanie zrobić wiele rzeczy. Zapatrzona w ziemię szłam powoli, dopóki ktoś nie pociągnął mnie za rękę w boczną uliczkę. Napastnik zakrył mi dłonią usta i unieruchomił ręce. Nie miałam pojęcia co robić. Próbowałam się wyrwać, jednak silne dłonie trzymały mnie mocno przy ścianie. Poczułam jak w rękę wbija mi się igła. Po minucie zrobiło mi się przyjemnie, a ciało samo opadło w ramiona atakującego.

***

  Obudziłam się przywiązana, nie mogąc się ruszyć. Do sali wszedł nieznany mi mężczyzna.

Ktoś? Takie średnie opko na początek
---
616 PD
~MImma

piątek, 28 grudnia 2018

Od Karo (do Morrigan) "...wtedy słyszę czyiś śpiew"

  Dzień wyjątkowo ładny. Pomijając to, że wiatr napierdalał jak huragan to było fajnie. 
  - Masz te informacje?! - zapytał taki łysy.
  - Może, ale najpierw hajs - odpowiedziałem.
  Odkąd zostałem szpiegiem to takie rzeczy robiłem. Włożyłem papierosa to ust i odpaliłem go moimi super zapałkami. Położyłem na biurku łysego notes z tajnymi rzeczami. Łysy aka Simon Farbiarz (lub farciarz, jak kto woli, ja go nazywam łysy) był wysoki na 250 cm, a w barach miał jakieś 150 cm. Miał głowę wielkości dyni. Rzucił mi worek z pieniędzmi i zakaslał.
  - Polecam się na przyszłość! - powiedziałem wychodząc.
  Z szelmowskim uśmieszkiem i workiem hajsu udałem się do baru. Poprosiłem o kufel pitnego miodu z rumem. To był bar "Pod Wkurzonym Rzabiarzem", do którego lubiłem chodzić w piątki. Spojrzałem się na mężczyznę za blatem, a on na mnie. Jakiś chory był chyba. Po wypiciu napoju, postanowiłem wyjść z lokalu i udać się na spacer. I tak se szedłem, lecz wtedy słyszę czyiś śpiew. Postanowiłem pójść za głosem i ujrzałem dziewczynę. Spojrzałem na nia, a mój mózg odmówił mi posłuszeństwa. Poczułem się sennie, moje powieki zaczęły się sklejać. Czemu kiedy spotykam ładną dziewczynę padam na ryj? Fuck my life. Serio, ja tego nie robię specjalnie. Przez głowę przeleciała mi jedna myśl. Czy w końcu jakaś dziewczyna mnie zostawi na pastwę losu.

Morrigan?
---
106 PD
~Mimma

Od Finna (do Margo) "Krzaki, śledztwa i brak normalności" cz.10

  Czarny wilk przemierzał jaskinię, gdy zauważył dużą postać. Nie miał pojęcia kim ona mogła być, ale na pewno nie była to Margo, ona też była w słabej formie, ale wyglądem nie przypominała niedźwiedzia, co można było zobaczyć u tej postaci. Stwór powoli zbliżał się do przestraszonego basiora, a po chwili Finn dostrzegł też drugi cień, trochę mniejszy. Usiadł na ziemi i czekał, aż będzie mógł zobaczyć coś więcej niż ciemność. Każdy normalny wilk uciekałby z jaskini jak najszybciej, bo to miejsce nie było najprzyjemniejszym, ale... czy Finn należy do tej grupy?
  Jaskinia była ciemna i ponura, a do tego wyjątkowo duża, wilkowi wydawało się, że nie ma końca. Jego miejsce zamieszkania wyglądało zupełnie inaczej, znajdowały się tam nawet ozdoby w postaci przyniesionych przez Finna gałęzi krzaków!
  Po krótkiej chwili oczom basiora ukazały się dwa wilki, w tym Margo. Chyba to były wadery, co do tej większej miał wątpliwości. 
  - Finn… - mruknęła znajoma. Wilk rozejrzał się, odwrócił tyłem do wader i pobiegł przed siebie. Usłyszał wołanie, ale nie miał zamiaru się zatrzymać, niech trochę go pogonią, na dobre im to wyjdzie.
  Po długim biegu czarny wilk się zatrzymał. Sam nie wiedział gdzie jest, a ta jaskinia była wyjątkowo duża. A co jeśli nie znajdzie wyjścia? W tym momencie Finn myślał o czymś więcej niż o braku krzaków. Zawrócił i próbował znaleźć drogę powrotną, co, jak możecie się domyślić, nie było proste dla kogoś takiego jak Finniusz. 
  - Gdzie jesteście? - pytał coraz głośniej - Margo, stara wilko? - nikt nie odpowiadał, co za pech. Może teraz one chcą dać Frytkowi nauczkę? Niee, nie są aż takimi niewydarzonymi krzakami, by to robić.
  Zmęczony wędrówką wilk usiadł na ziemi i zaczął mruczeć pod nosem coś, co na pewno nie wyrażało zadowolenia. Usłyszał swoje imię, na początku cicho. Z czasem wołanie stało się głośniejsze. Czarny basior wstał i zaczął się rozglądać.
  - Krzaki! - krzyknął, by dać waderom znać, że on tu jest. Przez chwilę bał się, że to będzie ktoś inny, ale gdy ujrzał znajome twarze, uspokoił się. 
  - Finn, następnym razem nie będziemy cię gonić - powiedziała Margo, wyglądała na złą, co można było wywnioskować też przez ton głosu, jakim mówiła. Basior kiwnął głową.
  - Cześć, jestem Finn - spojrzał na drugą waderę. Najwyraźniej nie miała zamiaru odpowiadać, więc Margo sama udzieliła mu odpowiedzi, wyjawiając imię medyczki.
  Finn trochę bał się Grety, była specyficzna, stara i dziwna, a do tego taka tajemnicza. Margo też nie należała do najnormalniejszych, ale z nią dało się pooglądać krzaki, a ze starszą waderą - jak domyślał się Finn, nie. Wilki w podeszłym wieku nie lubią krzaków, nie rozumieją ich i nie chcą zrozumieć.

Margo?
---
213 PD
~Mimma

Nie jestem pierwszą lepszą i dowiesz się tego w bliskim czasie.


Morrigan Morgan
Nie posiada ksywek
Kobieta | 20,5 roku | Człowiek | Heteroseksualna | Wojownicy | Muzyk
Ścieżka Wojownika
Poziom 2 586/1500 PD (1586 PD) [Boost +20%] | 55 punktów
Kontakt: Catton [Howrse], Via#3645 [Discord]
Art by Amethylia


środa, 26 grudnia 2018

Altheia i Soria odchodzą!

  Z przykrością muszę oznajmić, że nasze szeregi opuszczają kolejne postaci, są to Altheia oraz Soria. Wszyscy mamy nadzieję, że wrócicie do nas, gdy tylko znajdziecie na to czas i chęci. Obie zostają na blogu jako NPC.


Administracja

wtorek, 25 grudnia 2018

Wolę tułać się w tej mgle, niż siedzieć i nie próbować żyć.


Yasori Greyjoy
Nie posiada ksywek
Mężczyzna | 15,5 roku | Człowiek | Biseksualny | Wojownicy | Bezrobotny
Ścieżka Wojownika
Poziom 1 500/1000 PD (500 PD) [Boost +20%] | 25 punktów
Kontakt: Karo#4921 [Discord]
Art by Aoi Ogata


poniedziałek, 24 grudnia 2018

Od Carisy (do Karo) "Klan Rzab" cz.6

  Co tu się właśnie stało? Ciemnowłosa była odprowadzana do domu przez wojownika z jej klanu, co w końcu było bardzo miłe, ale dziewczyna nie czuła się z tym zbyt dobrze. Jako przywódczyni Wojowników mogłaby sama przejść kilkanaście metrów, bo wcale nie miała tak daleko do mieszkania.
  Gdy byli już pod domem, Carisa podziękowała nowemu znajomemu i weszła do domu, zostawiając go przed drzwiami. Od razu podreptała do swojego pokoju i wycieńczona padła na łóżko. Jak zwykle, niewiele później znalazła się tam też czarna kotka, która najwyraźniej czymś się martwiła. Carisa już miała zasnąć, gdy Pani Meow zaczęła wydawać z siebie głośne pomruki, jednak nie były to odgłosy zadowolenia. Dziewczyna niechętnie wstała i zaczęła kierować się w stronę kuchni, kotka pobiegła za nią, nie przestając miauczeć. Ciemnowłosa spojrzała w miskę kotki. Pełna. Więc co tu było problemem? Schyliła się, by pogłaskać czarną kotkę. Podniosła ją i poszła do sypialni, spojrzała na zegarek i położyła kotkę w specjalnym koszyku, w którym zazwyczaj spała. Wzięła swój koc i ją nim okryła, mając nadzieję, że ten mały diabeł w końcu zaśnie. Pogłaskała kotkę i sama się położyła. Jak można się domyślić, Pani Meow nie chciała dać Carisie spokoju, wyskoczyła z koszyka i zaczęła miauczeć jeszcze głośniej, niż za pierwszym razem. Na początku dziewczyna starała się to ignorować, ale ciężko spać, gdy kot biega po całym domu, bawi się czym popadnie i jest przy tym bardzo głośny. Jakby tego nie było za mało, jeszcze ktoś postanowił przeszkodzić Carisie. Można było usłyszeć z daleka krzyki i wiwaty ludzi, a dziewczyna nie miała pojęcia co się dzieje. Nie wiedziała o żadnej uroczystości, spotkaniu, czy czymś podobnym, więc o co chodzi? 
  - Co to ma być i kto to robi? - zapytała samą siebie. Popatrzyła na Panią Meow, bawiącą się niedaleko łóżka i wyjrzała przez okno. Pogoda była okropna, wszędzie ten śnieg, który nadal padał, a w dodatku było bardzo zimno. Kto w ogóle wymyślił taką porę roku? 
  Spanie przy czymś takim było wręcz niemożliwe. Carisa w końcu nie wytrzymała, zarzuciła na siebie płaszcz, ubrała ciepłe buty i już chciała wyjść, gdy przypomniała sobie o tym, że na dworze jest bardzo ciemno. Znów sparaliżował ją strach, który uniemożliwiał jej wyjście z domu nawet na chwilę. Dziewczyna westchnęła z myślą "dlaczego ja?".
  Carisa nie wiedziała co się w zasadzie dzieje i dlaczego to spotyka akurat ją. Czy Pani Meow nie mogła wybrać sobie innej godziny na takie zabawy? 

Kaaaro? Niby miałam pomysł, ale zniknął.
---
298 PD
~Mimma

niedziela, 23 grudnia 2018

Od Luciena "Pod Wyuzdaną Służebnicą"

  Karczma Pod Wyuzdaną Służebnicą nigdy nie pękała w szwach, ale tego wieczora słabo oświetlone wnętrze prezentowało się wyjątkowo mizernie. Z braku czegoś, co przykułoby uwagę potencjalnego gościa - jakiegoś pojedynku na kufle czy pięści, burzliwej dyskusji, płomiennej awantury - wszystko zdawało się być jakoś bardziej obskurne niż zwykle - grubo ciosane ławy jakoś bardziej toporne, niechlujnie przetarte powierzchnie jakoś bardziej zaniedbane, ciężkie, składające się z nut zapachowych głównie w postaci starego potu, moczu i rozwodnionego owocowego sikacza, a dla mniej przywiązanych do własnego żywota powolnego zabójcy destylowanego w piwnicy dwa budynki dalej, powietrze jakoś bardziej zatęchłe. Nawet stali bywalcy, co prawda płacący w drugim, może trzecim terminie, lecz pod ciężarem swej pijackiej przyzwoitości podyktowanej pięścią karczmiennego obijacza gęb spłacający długi z zaskakującą regularnością, zalegli bezwładnie pod stołami w kałużach własnych wymiocin i nie zapowiadało się, by w najbliższej przyszłości zamierzali stamtąd wypełznąć.
  W takich okolicznościach Lucien, bez zajęcia i bez wyrzutów sumienia, zasiadł wygodnie pod jedną z drewnianych beli podtrzymujących strop i począł rozkładać karty. Co prawda w pobliżu nie znajdował się żaden kompan do gry. Lysa całym sercem i siłą mięśni oddała się szorowaniu wymiętoszoną, poszarzałą szmatą wyszczerbionego kufla, zatracając się w tym nerwowym, agresywnym wręcz pocieraniu bez reszty. O przeciwległą ścianę oparł się mężczyzna i, otoczywszy się aurą nieprzystępności, dłubał sobie właśnie w uchu. Halvar, brat właścicielki. Wcześniej wspomniany strażnik wszelako pojętego porządku, choć wyraźnie większą wagę przykładał do ładu możliwego do osiągnięcia za pomocą solidnego kopa niż miotły. Spośród nielicznych gości, z wyłączeniem tych, dla których zabawa w upadlanie już dawno się skończyła, wszyscy jak jeden mąż ponaciągali, co tylko mieli na głowy i urządziwszy sobie jakieś nieoficjalne zawody w hodowaniu najbardziej spektakularnego garba, zajęli się swoimi sprawami. Co by jednak nie mówić, towarzystwo było znośne. Niezbyt zajmujące, nie wzbudzające sympatii, nie generujące nawet najtańszej rozrywki, ale znośne. Nikt nie wpadł na pomysł, by dosiąść się do Luciena, poczęstować mętnym napitkiem, opowiedzieć historię swojego życia... Mężczyzna nie mógł być bardziej usatysfakcjonowany.
  Nie zareagował, kiedy frontowe drzwi skrzypnęły. I tak najpierw podejdzie do lady, o ile nie obróci się na pięcie i co sił w nogach nie ucieknie przed tą atmosferą nędzy i rozpaczy. Całkowicie pochłonięty bawieniem się pomalowanymi kartonikami Lucien stracił na dłuższą chwilę poczucie czasu i przestrzeni. Z jego małego transu wyrwał go dopiero obcy głos:
  - Można się dołączyć?
  W tej chwili Lucien zdecydowanie mógłby być bardziej usatysfakcjonowany.

Ktoś?
---
233 PD
~Mimma

Okazja czyni złodzieja, a ja mam mnóstwo okazji.


Lucien
Nie posiada ksywek
Mężczyzna | 26,5 roku | Człowiek | Homoseksualny | Wojownicy | Pracownik karczmy
Ścieżka Wojownika
Poziom 2 877/1500 PD (1877 PD) [Boost +20%] | 45 punktów
Kontakt: Kerouac [Howrse]
Art by psdelux


sobota, 22 grudnia 2018

Od Karo "Wszystko jedno"

  Nagle cios! Pierwszy, drugi, koniec! Spojrzałem na mojego "manekina", którym było drzewo. Od dawna chciałem nauczyć się walczyć halabardą, a teraz, gdy skończyłem zabijać ludzi za pieniądze, miałem dużo czasu. Zacząłem dużo ćwiczyć, i nie tylko walkę, ale też ciche poruszanie się, w czym pomagał mi mój nowy przyjaciel, czyli koń. Nazwałem go Rhaegar, a pomagał mi on tak, że miał świetny słuch, jeśli mnie usłyszał to odwracał się od razu. Uczyłem się tego, bo chciałem zostać szpiegiem, coś bardziej legalnego, jeśli można to tak nazwać. 
  Padłem na ziemię z uśmiechem na twarzy, a do mnie podbiegł koń. Podniosłem się i poszedłem do swojego domu ubrać się. Zarzuciłem na siebie płaszcz i wyskoczyłem z domu przez okno, prosto na Rhaegara. Szturchnąłem go piętą i koń ruszył. Jechałem jakieś piętnaście minut, gdy usłyszałem jakieś szelesty w krzakach (to pewnie Finn). Wydałem z siebie ciche "kurka wodna" i zszedłem z konia. 
  - Ktoś tu jest?! - zapytałem.
  - Nie! - usłyszałem z krzaków.
  Nagle z krzaków wyskoczył czarny wilk, który niewiadomo jak obwiązał mnie liną i zaczął prowadzić. W sumie to nie wiem gdzie, bo po drodze się zgubił i zostawił obowiązanego na pastwę losu... Moje życie jest do dupy. I tak czekałem parę godzin... Wreszcie ktoś zaczął podchodzić, jakaś ludzka już sylwetka, albo sylwetka zjaranego wilka, który chodzi na dwóch łapach. Ehhh... Wszystko jedno.

Ktoś?
---
110 PD
~Mimma

niedziela, 16 grudnia 2018

Od Karo (do Venus) "Patrząc w gwiazdy" cz.3

  - Venus Crow - dziewczyna wystawiła rękę w celu przywitania się. Podałem rękę i wyszedłem z budynku. Dziewczyna zdziwiona ruszyła za mną.
  - Gdzie idziesz?! - zapytała się.
  - Odniosłem cię do lekarza i to wszystko - odparłem, nie odwracając się. Venus cały czas podążała za mną. Właśnie wtedy przyszedł mi do głowy najgłupszy pomysł na świecie. Miała u mnie dług, więc musiała go spłacić. Dziewoja ta była trochę urocza, jej przemoczone włosy podrygiwały co krok. Na ustach jej widniał głupawy uśmiech, który trochę odrażał. Wszedłem do jednego z barów i zamówiłem pitny miód. To mój ostatni przystanek do tego by mój tajny plan zadziałał. Polegał on na... wyjebaniu się tak, żeby dziewczyna mogła mnie uratować, a potem się odczepić i pójść w cholerę. Dotknąłem butem baru i odepchnąłem się, a mój taboret zadygotał i zaczął lecieć w tył. Towarzyszył mi przy tym mój gangsterski uśmiech i nagle padłem rozbijając sobie głowę. Tak... jebnąłem za mocno. Tego nie przewidziałem i nie miałem planu B. W sumie to nawet planu A nie miałem. Jedyne co pamiętałem to gryzącą się w wargi Venus i dwóch gości nawalających mnie po ryju, sprawdzając, czy żyję. Skutki tego wydarzenia były inne niż myślałem, bo do całej sprawy dołączył się jeszcze miejscowy menel, nawalony w trzy dupy jakimś słabym browarem. Gość był agresywny i zaczął mnie kopać. Nagle przywalił tak w okolice przepony. Straciłem oddech, dziewczyna wyciągnęła jakiś scyzoryk ze swojej kieszeni i rozcięła moją koszulkę. Zaczęła się akcja - reanimacja.

Venus? Sorry, że tak długo :(
---
120 PD
~dumna Mimma

sobota, 15 grudnia 2018

Od Silvera (do Finna) "Miłość do krzaków" cz. 8

  Biały basior prędko zasnął w swym legowisku i spał aż do południa, przez co członkowie jego obozu narobili niezłego rabanu. Zaczynając od zaległych patroli na bójce między młodymi uczniami kończąc Silver już po godzinie czuł się, jakby był na nogach cały dzień. Ponadto nie minęła mu złość na Finna. Co on sobie myślał, oddalając się tak daleko od obozu? 
  Mimo wszystko jednak w głębi duszy cieszył się, że na złamaniu czy tam skręceniu nogi się skończyło. Wredny wilczur odczuwał nawet w pewnym sensie satysfakcję, że czarny basior dostał nauczkę i najpewniej przez najbliższy czas nie będzie mógł się ruszać z obozu. 
  Gdy sprawy obozowe zostały mniej więcej ogarnięte, przywódca ruszył do jamy Isabelle, gdzie tej nocy spał Finn. Już przy wejściu odurzył go mocny zapach ziół przechowywanych przez waderę i pewien znany mu słodki akcent przebijający aromat leżącej w pobliżu szałwii. Przez krótką chwilę zastanawiał się, czemu tak miło mu się kojarzy, skoro z natury nie znosi leczniczej zielonki, gdy nagle poczuł delikatne otarcie chudego ciała i jego umięśniony tułów. Stała mieszkanka jaskini właśnie wróciła z polowania, niosąc w pysku dwa nieco wychudzone króliki. Przeszła bezszelestnie obok władcy Łowców i podeszła do śpiącego Finna, przed którym położyła obie zdobycze.
- A ty nic nie jesz? - zapytał Silver, ignorując to, że wadera od czasu wejścia traktowała go tak, jakby był jedynie podmuchem jesiennego wiatru.
- To on musi dużo jeść, bo noga mu się nie zrośnie. - odrzekła tylko, jakby to było coś oczywistego.
- Ty też musisz się pożywić, od wczoraj nie miałaś niczego w pysku.  - na te równie spokojne i o dziwo ciche stwierdzenie wilczyca nie odpowiadała przez dłuższą chwilę.
- Pójdę coś upolować wieczorem. 
- Zgoda.
 Po tej wymianie zdań zapadła krępująca cisza, przerywana spokojnym oddechem Finna. Po chwili Silver wkurzył się na to, że jego przyjaciółka nie kontynuowała konwersacji, więc podszedł i trącił czarnego wilka łapą.
- Wstawaj, śpisz dłużej niż niedźwiedź w czasie zimy! - burknął na pobudkę.
- Siemka Silverze królu, idziemy oglądać krza... to znaczy polować? - zapytał Finn radosnym i beztroskim tonem, jednak gdy prawie wymówił słowo "krzak", mina mu ścierpła.
- Nie możemy Finn, z twoją nogą nie jest za dobrze.
- Całe szczęście, że mój ogon nie ucierpiał, wtedy to byłoby po mnie. - odrzekł.
- Z całą pewnością. - rzekł, po czym zwrócił się do Isabelle: - Długo będzie w takim stanie?
- Przynajmniej do zimy, poza tym teraz jest ślisko i znów mógłby sobie nadwyrężyć łapę. - odparła cicho, a z gardła Finna wydobył się żałosny szloch.
- I jak ja mam znaleźć wilczych przyjaciół jak nie mogę stąd wyjść?

Kotóź?

----
+206 PD
~Maggie

niedziela, 9 grudnia 2018

Od Ake (do Blade'a) "To chyba jakiś żart" cz.7

   – Nawet nie próbuj żartować – syknęłam. Nogi całkowicie odmówiły mi posłuszeństwa. Usiadłam, chwiejąc się raz w jedną, raz w drugą stronę. Pomału to wszystko zaczęło do mnie docierać. Cholera jasna, JJ był jedynym lisem, którego szczerze kochałam, a bez niego nie miałam już nikogo. Po co on tam polazł? Już dawno miałam okazję, aby przekonać się o tym, że temu typowi odjęło rozum, ale żeby było aż tak źle? I jeszcze te kłamstwa. Cennecie, mieliśmy zrobić Blade'owi jeden śmieszny żarcik, a skończyło się na zamieszaniu w to przywódcy Łowców i przodkowie wiedzą kogo jeszcze. Kuźwa, wydziedziczę go od razu po uratowaniu jego wielkiej dupy.
   – Więc jak, kochanie? Pójdziesz ze mną, czy postanowiłaś jednak zaczekać, aż w końcu i jego truchło znajdzie się na granicy i wtedy będziesz się zastanawiać?
   – Możesz się uspokoić? Zachowujesz się jak bachor, który podłapał coś, co go niezwykle bawi i katuje tym wszystkich dookoła.
   – Masz rację, trochę mnie to bawi.
   – Chyba nie powinno.
   – Tu też, niestety, masz rację.
   Spojrzałam na Soyę, która ukradkiem przysłuchiwała się naszej rozmowie. Cholera, oby i ona sobie czegoś nie ubzdurała. Nie wiem, do czego jest zdolna, jeśli usłyszała te ,,kochania" i ,,słoneczka", jednak skoro udało jej się spłodzić coś takiego jak JJ, to mogłam się spodziewać wszystkiego. Ja pierdolę, nie znam własnej matki.
    – Chodźmy stąd już – mruknęłam. Podniosłam się powoli. Mroczki przed oczami i lekkie zawroty głowy zmusiły mnie do przymknięcia powiek. Chwilę stałam w bezruchu, aż świat przestał wirować. Zdecydowanym krokiem wyszłam z nory, patrząc pytająco na Blade'a, który został w tyle.
    – Twoja matka, czy kto to tam jest, zasługuje chyba na jakieś wyjaśnienia.
    – Nie znam jej tej lisicy. Możemy iść.
   Gdyby nie powaga sytuacji, chyba zaczęłabym się śmiać. Świetna rodzinka, nie ma co. Jeden łazi po terenach wilków cholera wie po co, jego siostra nie ma nic przeciwko, aby ponabijać się trochę z głowy klanu, ponadto twierdzi, że nie zna lisicy mieszkającej razem z nią w jednej norze. Model idealnej rodziny.
   Stresowałam się podwójnie i mimo że starałam się tego po sobie nie pokazywać, średnio mi to wszystko wychodziło. Cholera, miałam nigdy więcej nie spotkać się z przywódcą twarzą w twarz. Ten przezabawny żarcik miał być do tego pierwszą i ostatnią okazją. Podczas gdy ja niemal wychodziłam z siebie, Blade sprawiał wrażenie, jakby to wszystko go nie interesowało. Miałam głupią nadzieję, że o tym nie pamięta, albo przynajmniej nie uważa mnie za jakoś bardzo świrniętą. W każdym razie, czułam się trochę niezręcznie. Bardzo niezręcznie. Cholera, jeszcze nigdy w życiu tak się nie czułam. No, może raz jak wyznałam miłość jakiemuś przypadkowemu szczeniakowi, narażając się tym na śmiech ze strony rówieśników i mojej miłości. To też było strasznie niezręcznie, ale mimo wszystko byłam mała i i nie jedyna, która nieszczęśliwie zakochała się w jakiś nieznajomym.
    Blade, odkąd wyruszyliśmy w drogę, nie odezwał się do mnie ani słowem. Może jednak uważa mnie za świra, za kogoś niewartego rozmowy? Nie znałam go, słyszałam jedynie różne opowieści dotyczące jego zachowania, ale nie wiedziałam, co jest prawdą, a co nie. Niektórzy mówili, że to ponury mruk, inni uważali to za kłamstwo, a każdy z nich zapewne nie zamienił z nim ani słowa. Mam spędzić w jego towarzystwie cały dzień. Pomocy.
    – Jak ja mam się tam zachowywać? – zapytałam w końcu, czując potrzebę przerwania tej ciszy. – No wiesz, chodzi mi o to jego kłamstwo.
     –  Jeśli powiem ci, że mamy wyprowadzić Silvera z błędu, to mnie posłuchasz, czy może już przyzwyczaiłaś się do bycia moją partnerką?
     – Chcę tylko odzyskać brata. – Chwila milczenia. Chyba wiedział, co zaraz powiem. – Nie wiem, czy dobrze myślę – zaczęłam niepewnie, na jego pysk wkradł się pobłażliwy uśmiech – ale jeśli wyda się, że to wszystko było kłamstwem, jeszcze bardziej go pogrążymy.

Blade?
---
451 PD
~mima

Wielka aktualizacja

Podczas Wielkiej Aktualizacji z pokornie uchylonymi głowami i łzami w oczach żegnamy sześć wspaniałych postaci, które silnie przyczyniły się do rozwoju The World of Fiction. Dzielimy z nimi cudowne wspomnienia, których nie sposób zapomnień, aż żal nam serca ściska. Nie ma jednak tego złego, wszyscy bohaterowie stają się NPC, więc żywimy ostatnią nadzieję, że autorzy jeszcze zdecydują się do nich powrócić.

sobota, 8 grudnia 2018

Od Yumeko (do Althei'i) "Sekret doliny" cz.9

  - Woda i tak będzie miała ponownie kolor - rzekła do siebie lisica. Zbliżyła się, aby pochylić pyszczek i się napić z niej. Nie śpieszyłoj jej się, aby iść zapolować. Nie czuła zbytniego głodu. Chciała spać dalej. Gdy w miarę możliwości pragnienie ustąpiło, samica wyszła z jaskini. Gdy tylko wyczuła krew, wybrała się tam, by zobaczyć skąd dobiega ten zapach.
  Przedzierała się przez krzaki i drzewa, by dojść do jelenia. Nieopodal była tamtejsza dwójka. Zbliżyła się z lekka wolniej niż zazwyczaj do zwierzyny, po czym trąciła noskiem martwego osobnika. Yume wzięła, wygrzebała sobie trochę mięska. Przecież ona nie lubi zbytnio polować. Tak właśnie woli podbierać zwierzynę innym.
  Gdy zjadła nieco porcji, poczuła na nowo senność. Czuła wibracje, dziwne takie jakby zaraz znikąd miało się coś niepokojącego tutaj zjawić.
  Yume nie chciała już czekać, więc ruszyła z wolna, opierając się o drzewa, czuła ciepło. Dopiero później usłyszała nawoływanie. Nie udało jej się nawet spojrzeć, gdyż padła jak długa na ziemię. Jej ślepia zamknęła się w jednej chwili.
  Czuła otaczający zewsząd ogień, czuła spaleniznę i dym, jej nozdrza były podrażnione, czuła to tak wyraźnie. Słyszała krzyki, nawoływania... Jednakże nie uniosła pyska, nie odezwała się, nie mogła... Jej oczy, właśnie, co z nimi, otwarte czy zamknięte były... Nie pamięta.
  Jej głos, właśnie, co z nim... Nie pamięta.
  Czuła ogień, ale ją nie parzył, czuła ciepło. Takie jakby otulające, słyszała, a może widziała..
NIE!
  Ona to czuła, tak właśnie czuła wszystko. Tupot, zabawę, swoją rodzinę, miłość, ciepło, coś, czego teraz nie doświadczy.
Czemu? - Nie zna odpowiedzi.
***
  Obudziła się, ktoś bądź coś ją ciągnęło. Tak samo jak Einara oraz jego siostrę. To coś było silne, samica nie mogła się ruszyć. Nie czuła własnego ciała. Sprawdziła czy została otruta, czy jakieś ma zarodniki w ciele, to jednak nic z tych rzeczy.
  - Ogień - udało jej się jedynie, jedno słowo wypowiedzieć. Wtem stanęła w ogniu, a zwierzę zaczęło wydawać dziwne dźwięki. Tuż po tym całe miejsce stało w ogniu. Słyszała na nowo krzyki, ale po chwili wszystko ucichło.
  Czyżby zostali porwani? Nie wie.
  Co im zrobili? Nie wie.
  Gdzie są? Nie wie.
  Są pytania, tylko bez odpowiedzi.
  Lisica ocknęła się, była w pełni wypoczęta. Obok niej była skrzydlata lisica, a dalej jej brat. Yume milczała, słyszała rozmowę, a po chwili jedno z tej dwójki zniknęło. Płomyki zaczęły tańczyć wokoło niej, a ona sama na nowo zamknęła swe powieki.

Altheia?
---
194 PD
~Mimma

Wielka aktualizacja

Cześć i czołem, szanowni bracia, siostry z Klanu Cieni, Klanu Łowców oraz Klanu Wojowników!


Pragniemy poinformować, że związku z niedawno powstałym i na całe szczęście już zażegnanym kryzysem The World of Fiction, grono administracyjne zdecydowało się przeprowadzić wielką aktualizację w szeregach pisarzy, którzy należą do bloga. 
Dlatego prosimy, aby od dnia dzisiejszego, tj. 23.11.2018, do dnia 08.12.2018 pozostawić pod tym postem pisemny ślad w postaci komentarza z imionami swoich postaci oraz informacją, która potwierdza, że autor ma zamiar pozostać na blogu lub z informacją odnośnie chęci opuszczenia naszych zastępów. 
Postaci osób, które nie zgłoszą się pod postem wcale, po upływie określonego czasu zostaną usunięte z zakładek i uznane za martwe lub za NPC zależnie od opcji wpisanej w formularzu. 
Wpis nie obowiązuje jedynie postaci osób, które zgłosiły nieobecność.


Dziękujemy za uwagę
Administracja

niedziela, 2 grudnia 2018

Od Karo "Ludzie zawodzą, ranią, ludzie kłamią"

  Życie... Gdy się rodzimy jesteśmy skazani na śmierć. Zacząłem zabijać ludzi z nienawiści, która do niczego nie prowadziła. A ja? Nawet nie niosłem z tego przyjemności. Moje życie też się skończy. W sumie chętnie sam bym to skończył...
~*~
  Wziąłem do ręki papierosa, podpaliłem po czym, wypuściłem dym z ust. Patrzyłem przez okno jakiegoś budynku. Za mną walały się trupy... Litry lepkiej krwi kleiły się do moich butów. Szybko wsunąłem miecz do pochwy. Wyszedłem z budynku. Nagle jakiś starzec coś krzyknął. 
- Tam jest! - krzyknął ktoś inny. Chwyciłem gościa za bark. 
- Co się dzieje?! - zapytałem spokojnie.
- Koń tego starca... Przysparza nam problemów od miesięcy! Jest porywisty, nie da się go powstrzymać. Teraz jednak uciekł! - krzyknął wyrywając się człowiek.- Jeśli natknie się na jakiegoś człowieka to go stratuje! Nie damy rady, a poza tym jest szybki jak diabli!
- Zajmę się tym... - powiedziałem. 
- Nie dasz rady! Stratuje cię! - oznajmił tamten gość. Nie zważałem na niego uwagi. Pobiegłem za tym rumakiem w pogoń. Wyplułem fajkę i zgniotłem ją nogą. Był to wysoki koń, o pięknym bułanym umaszczeniu. Jego grzywa i ogon były bardzo ciemne, lecz nie czarne. Oczy ciemnobrązowe, jak u większości koni. Miał zniszczone kopyta bez podków. Strażnicy zaczęli zamykać bramę, ale koń był szybszy. Wbiegł w strażników i uciekł w las. Chwyciłem się jednej gałęzi i wdrapałem się na drzewo. Zacząłem doceniać to, że w dzieciństwie skakałem po drzewach. Wykonywałem duże ruchy, tak aby, jak najszybciej dostać się do konia. Wkrótce byliśmy na tym samym poziomie. Nie miałem nic do stracenia, więc skoczyłem na konia. Rumak zaczął się wierzgać. Chwyciłem się za jego grzywę. To trwało z piętnaście minut. Koń się uspokoił, trochę zwolnił. Mogłem odsapnąć, na chwilę... Z mojego specjalnego uniwersalnego sznureczka zrobiłem kantar. Koń nawet nie uciekał. Wiedział, że go odprowadzę, lecz moje plany były inne. Zabrałem go. Jego warunki u tego szaleńca były straszne. Usłyszałem stukot kopyt za mną. Parę ludzi podjechali na swoich koniach. 
- Zgubiłeś się? - zapytał jeden z nich.
- A ty chcesz się zgubić? - odparłem.
  Odjechali. Wreszcie ktoś zrozumiał moje teksty. Jaki mają przekaz. Parę godzin później słońce zaszło. Konia przywiązałem do dużego korzenia, który był dosyć gruby. Koń zapadł w sen, ja tak samo. Zbudziłem się otoczony przez jakiś ludzi. Szukali tego konia. Nagle uratowali mnie tamci ludzie, których spotkałem wczesniej. Wypędzili tamtych. Nie mieli zamiaru ich zabijać. Poczułem przy nich coś dziwnego. Zabrali mnie do jakiegoś baru. Tak mijały dni. Poznaliśmy się bardziej. Nic jednak nie trwa wiecznie... Pewnego ranka obudziliśmy nie tam, gdzie powinniśmy. Nie wiem, jak to głupio za brzmi, ale zostaliśmy porwani. Z tego wszystkiego przeżyłem tylko ja... Gdy zobaczyłem ich ciała coś się we mnie zebrało... złość. Szybko ściągnąłem z siebie uwiązy i strzeliłem kulą ognia w tamtych dziwnych ludzi. Pobiegłem w stronę martwych ciał. Wtedy wystrzelili we mnie grad strzał. Okryłem trupy plecami. Chciałem ich pochować normalnie. Wyciągnęli miecze i ruszyli na mnie. Użyłem mojej teleportacji. 
- Gdzie on jest?! - pytali się co chwilę.
- Hinotama! - krzyknąłem, a z moich ust wypłynął ogień.
  Zacząłem walkę, co chwilę ciąłem i dźgałem tych ludzi. Zakończyłem to. Wyszedłem z budynku i spojrzałem na konie. W moich oczach zebrały się łzy.
- Idźcie! Ich już nie ma... - szepnąłem. - Przepraszam... To ostatnia śmierć z moich rąk...
  Wsiadłem na konia, którego opanowałem parę dni wcześniej. W tym samym momencie, gdy tamte konie wybiegły.

---
272 PD
~Mima