Otworzył szeroko oczy na widok srebrnej figurki wilka z pięknie lśniącymi rubinami w zagłębieniach na oczodoły. Dumnie wypięta pierś i naprężone do granic możliwości łapy wykonano z tak niesamowitą starannością, że wydawały się wręcz prawdziwe, a śliczne refleksy słońca tańczyły po gładkiej powierzchni masywnego grzbietu i żłobieniach imitujących futro na ogonie.
Figurka stała wyeksponowana na jednej ze skrzynek tuż za plecami sprzedawcy. Dookoła niej rozłożono kolorowe, haftowane chusty i kilka innych, bardziej tandetnych ozdóbek z drewna albo brązu.
Sfora, oczarowany małym cudeńkiem, nie zauważył, że otworzył z zachwytu buzię. Dopiero silne szturchnięcie i krótkie przekleństwo kogoś, komu wszedł pod nogi, boleśnie sprowadziło go na ziemię. Sfora szybko zszedł ze środka uliczki i powrócił do swoich fantazji o pełnym brzuchu po sprzedaniu figurki jakiemuś amatorowi sztuki.
Ukradkiem spojrzał na sprzedawcę zajętego rozmową ze starszymi kobietami. Był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną z parą w łapie, więc Sfora mógł obawiać się nie tyle przyłapania, ile połamanych kości. Przełknął głośno ślinę.
Dzisiaj już mu się oberwało od dwa razy. Najpierw od tęgiego gołowąsa, którego matkę obrobił z kiczowatego drzeworytu za kilka miedziaków. Na szczęście zdążył tylko kopnąć go między łopatki, zanim Sfora zebrał się z ziemi, sypnął podrostkowi piachem w oczy i zniknął w tłumie przekupek. A za drugim razem pogonił go zrzędliwy staruch przy straganie z biżuterią za skromny naszyjnik z bursztynami, jednak wtedy udało mu się wyjść bez szwanku. Tylko dłoń zrobiła się czerwona od pasa.
Sfora zaczął trochę żałować, że pozwolił dumie wziąć górę i zgodził się na głupi konkurs złodziejskiego fachu. Jakby byle wygrana w zabawie o to, kto ukradnie więcej gniotów, miała coś zmienić w jego życiu. Skoro jednak się zobowiązał, wypadało dotrwać do końca. Chociażby dla satysfakcji z głupich min reszty, kiedy zaskoczy ich wszystkich umiejętnościami nabywanymi, odkąd tylko stał się bezdomny. Dzieciak z ulicy nie musiał być gorszy od dzieciaka z domu i wciąż czuł się wielce urażony, że rówieśnicy bezczelnie go wyzywali.
Zacisnął chude dłonie w pięści i nabrał powietrze w płuca dla dodania sobie otuchy. Kątem oka zerkną na sprzedawcę, aby upewnić się, że wciąż prowadzi rozmowę z klientami, po czym bezszelestnie prześlizgnął się za stragan. Przykucnął, rozglądając się nerwowo dookoła. Jakiś starszy mężczyzna oglądał malowane chochle, obok kłóciły się dwie kobiety, a po drugiej stronie uliczki płakała mała dziewczynka. Nikt nie zwrócił uwagi na Sforę. Nieco zachęcony po pierwszym powodzeniu, sięgnął po figurkę, a kiedy jego palce zetknęły się z chłodną powierzchnią, pierś napełniła się parszywą dumą oraz dziecięcą radością.
Obrócił się na pięcie, lecz zrobił to tak szybko i nieostrożnie, że nie zauważył stojącej z boku kobiety i wpadł na nią. Zaskoczona krzyknęła krótko, cofając się o krok do tyłu. Nieszczęśliwie zahaczyła czerwonym trzewikiem o leżącą na ziemi belę drewna i z impetem wpadła prosto w piach. Odruchowo złapała się obrusu na kramie obok, a razem z nią poleciał gliniany dzban. Przerażony Sfora stał jak słup soli pośrodku chaosu i wpatrywał się głupio w kobietę. Minęła chwila, zanim zorientował się, że wszystkie oczy są zwrócone w jego stronę. Również oczy kramarza.
— Ty pieprzony sukinsynie! — zawołał niskim, ochrypłym głosem i szybciej niż Sfora mógł się tego spodziewać, wybiegł zza swojego stoiska. W ostatniej chwili udało mu się zacisnąć dłoń na nadgarstku chłopca, który szczekał niemożliwie. Prawie udało mu się wskoczyć między ludzi. Tak niewiele brakło. — Kraść się zachciało, co? Złodziejom takim, jak ty obcina się łapy. Dostaniesz za swoje, głupi bachorze. — Siłą wyrwał Sforze wilczą figurkę i odstawił ją na stoisko. Na chwilę odwrócił się, żeby zawołać do niejakiego Gilberta, aby go zastąpił.
W tym czasie Sfora próbował wykorzystać chwilową nieuwagę kramarza. Gryzł, kopał, bił i warczał. Wciąż jednak nie mógł się wyrwać. Był zbyt słaby w stosunku do dobrej setki żywej wagi.
— Przestań się szarpać, farfoclu, bo pożałujesz — warknął wściekle mężczyzna, po czym pociągnął chłopca w stronę najbliższej komendy strażniczej.
Wydało się, że nie tylko on miał koszmarne nieszczęście. Na miejscu znajdowało się jeszcze kilka innych dzieciaków, z którymi założył się rano o to, kto jest najlepszy w złodziejskim fachu.
I na co mu to wszystko było?
Bastian?
----
332 PD
Owca
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz