Szłam za Finnem przez niewielki odcinek drogi, ale później stwierdziłam, że szkoda moich nerwów. Każda jego cecha zaczynała mnie coraz bardziej irytować, jego sposób bycia, zamiłowanie do krzaków, a nawet styl mówienia czy poruszania się. Cały Finn był dla mnie jednym wielkim wkurwieniem. Myśląc o tym, co go czeka u Grety, stwierdziłam, że może w końcu przestanę tłumaczyć się jakimś głosem. Po prostu jestem pojebana. Nic dodać, nic ująć. Chyba.
Następny dzień tego całego gówna. Swoją drogą, interesującego gówna. Bardzo interesującego gówna, co jednak nie zmienia faktu, że to gówno.
Udałam się do Finna z samego rana, żeby jak najszybciej załatwić sprawę z Gretą. Może, jako przegenialni medycy, dokonamy przełomowego odkrycia nowej choroby? Może dokonamy cokolwiek? Może się go kurwa po prostu pozbędziemy, bo zdechnie sobie od tego wszystkiego, co Greta będzie mu robiła?
Niechętnie do niego podeszłam. Będę musiała wytrzymać z nim przez tyle czasu. Uzbrój się w cierpliwość, wdech, wydech. Jeden, dwa, trzy, cztery, no, już, nie, przesadzajmy.
– Finn – mruknęłam, zdobywając się na jeden z tych najbardziej nieszczerych uśmiechów na świecie. Chyba się nie zorientował, bo popatrzył na mnie radośnie. – Mamy sprawę do załatwienia.
– Mamy? My? Razem?
– Nie będę ci dwa razy powtarzać – syknęłam. – Rusz się, idziemy.
Nie protestował ani nie pytał, co było mi bardzo na rękę. Z tym swoim głupawym wyrazem pyska, bez słowa, posłusznie szedł za mną, a ja miałam nadzieję, że utrzymamy to przez cały czas. Pewnie myślał, że będziemy oglądać krzaki albo jakiejś inne pierdoły, który cholernie mnie nie interesowały, w przeciwieństwie do mojego kompana.
Finn?
Wiem, długość nie powala.
I wszystko inne też.
Oj tam.
---
126 PD
~Mimma
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz