piątek, 5 października 2018

Od Zoli (do Aizena) "Wybuchowe spotkanie" cz. 11

— Czy to nie ty mówiłaś, że twój ojciec jest niedaleko? Po drugiej stronie rzeki, jak dobrze pamiętam? — Spojrzał ostentacyjnie w kierunku rzeki, a mi aż ścierpła skóra na plecach. Faktycznie kłamstwo krótkie nogi miało, ale z drugiej strony w jak daleką trasę potrafiło człowieka wyprowadzić, to przecież już inna, warta zachwalenia kwestia. W niektóre trasy należało wybrać się w odpowiednim obuwiu, a to obitym podłością, a to nadzieją, że reszta świata jest głupsza i domyślnie durniejsza od ciebie.
Wszystko zawsze wychodziło na plus.
— To jest... no... — Zaczęłam się jąkać, spuszczając w końcu głowę, żeby się dalej nie pogrążać w prezentowaniu sprzecznych wersji. Czułam się jak kryminalista na komendzie, nie do końca pewny czegokolwiek, ale o wiele bardziej ogarnięty w kwestiach rabunkowych, niż ktokolwiek powinien.
Podszedł facet ponownie do stolika, ale wyciągnął tym razem z niego kartki, pióro i atrament. Po kilku minutach trzymałam już w dłoniach kopertę, wypełnioną stertą papierzysk. Byłam pewna, że to skarga i ewentualne wezwanie do zapłaty, które sprawi, że zapłaczę rzewnymi łzami, uciekając z tego wygwizdowa przed klnącym Bastianem.
Nie no, dobra, Bastian nie klął i krzyczał bardzo rzadko, prawie wcale, więc nie miałam aż tak źle.
— Okej, skończyłem. — Skinęłam głową z uznaniem, biorąc kopertę z krótkim, przestraszonym "dziękuję i przepraszam" i zwiałam w trzy pędy. Wróciłam do domu kilkanaście dni później, wciąż z nieotworzoną kopertą, nieco już zadbaną bardziej raną, którą przez drogę powrotną starałam się leczyć po macoszemu, ile mnie bastianowy umysł wyuczył do tego czasu. W domu nie zostałam całkowicie okrzyczana, a jedynie luźno poklepana po plecach i obrzucona oburzonym spojrzeniem, w chwili, gdy wręczałam kopertę Riverowi.
A kolejne dwa tygodnie później wróciłam już w poszukiwaniu doktorka, mając nadzieję, że przebywa w pobliżu tamtejszej wioski, bo na miejsce w lesie już nawet nie liczyłam. Dostałam uprzejmy opierdziel, z dużą porcją milczenia, odnośnie mojego wcześniejszego zachowania i faktu, że nie kontaktowałam się przez spory czas w czasie mojej wędrówki. Normalnie chociaż starałam się wysłać jeden list na tydzień. A tak to Bastian wysłał mnie w podróż pociągiem, do wsi tamtej kolej nie dochodziła, ale zajechałam najdalej, jak mogłam i stamtąd pieszo ruszyłam, w plecaku trzymając smaczne przekąski i zioła na przeprosiny od Bastiana. Jako wynagrodzenie za przerwany z mojej winy eksperyment.

Wątek zakończony
---- 
220 PD
Owca

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz