poniedziałek, 10 września 2018

Od Bastiana (do Feliksa) "Pracownik poszukiwany!" cz.3

  Kilka pierwszych zainteresowanych zostało hardo odprawionych przez dziewczynę, która kojarzyła ich z kilku nocy w gospodzie. Grzechy przychodzących mężczyzn wymieniała na palcach, złorzecząc na wszystkie strony świata, kąśliwie wypominając nawet największe słabości. W takich chwilach przestawałem mieć wątpliwość, co do pochodzenia nowego Zoli imienia. Musiałem przyznać miejscowym gospodyniom, że "Wiedźma" pasowało jak ulał do mojej temperamentnej podopiecznej, której włosy latały na wszystkie strony świata, uciekając spod warkocza. Usta układały się w kpiący uśmiech, a głos zniżał o jedną czy dwie gamy, gdy wzrok prześwietlał wybrańca.
  Myślałem już, że faktycznie ostanę się sam jak palec, przyjemność czy tortura, której nie zaznałem przynajmniej od pięciu lat. Z trudem przypominałem sobie momenty, w których nie widziałem się z dziewczyną dłużej niż przez dwadzieścia cztery godziny. Na samym początku ustaliliśmy kilka zasad, wyraźnie przestrzeganych do tej pory. Z czasem kolejne, te już nowsze, zostawały naginane, ale pierwsze odnosiły się do warunków zostania dziewczyny tutaj na stałe. Pojawiło się wówczas ultimatum, że albo tak, albo wcale, bo co prawda siostry zakonne do odbierania dzieci się nie kwapiły, ale ja też nie chciałem później świecić oczyma za wybryki cudzej z krwi pociechy. Tyle rzeczy do zmiany, tyle rzeczy do adaptacji, a jednak wciąż pozostawał cierpki posmak na ustach, gdy byłem pewny, że w posiłku nie było niczego gorzkiego. Naturalnie doprawione, błogosławione zioła, domowe potrawy, porządne produkty z własnego ogrodu.
  Tak, dobre jedzenie to kolejna ziemska pokusa, za którą bym tęsknił przez następne dwa tygodnie.
  I właśnie w trakcie moich rozmyślań, rozległo się pojednawcze pukanie do drzwi. Podniosłem się bez ociągania, ale Zola wystrzeliła jak z procy, rzucając w kąt miotłę i zanim zdołałem się zorientować, dziewczyna już stała przy otwartych drzwiach.
— Dzień dobry, ja w sprawie ogłoszenia. — Chłopak stojący przed nami był lekko kobiecej urody, sprawiał wrażenie delikatnego, a to przypominało mi w jakiś sposób o własnym dziecku, niepasującym do płci. Zola sama powtarzała, że miałaby zdecydowanie prostsze życie, gdyby urodziła się mężczyzną, mogąc zrobić więcej, szybciej i nie będąc aż tak ocenianą przez te kury domowe, od których samych oczekiwano wyłącznie uległości.
  Nie wątpiłem, że jakakolwiek wizja małżeństwa ostatecznie Zolę zniszczy, doszczętnie strawi moje biedne dziecko, gdy przyjdzie do grania zgodnie z wytypowanymi w społeczeństwie rolami. Carisa była co prawda liderem klanu, będąc kobietą, jej zastępczyni również, ale obie były jeszcze młódkami, ledwie odrosłymi od mleka, wątpiłem, żeby wszystko nadal funkcjonowało w ten sposób, gdy zaczną własne dzieci nosić czy od piersi odstawiać.
— Ten — powiedziałem w końcu krótko, kiwając chłopakowi na powitanie głową, zanim wpuściłem go do środka. Zola stała tylko zdezorientowana, zanim rozpoczęła swoją wściekłą tyradę pełną fuknięć i burknięć.
— Not ciebie chyba poje...
— Język.
— Pojechało, pojechało chciałam powiedzieć. Że obcego, że bez referencji, że od tak na ładne oczy, to byś się, kurw...
— Język — upomniałem ją po raz kolejny, przystawiając do naszego najnowszego gościa krzesło, co by usiadł, a nie stał przy progu.
— Kurka, miałam na myśli kurka, taka wodna w dodatku. No, to byś się kurka wstydził — kontynuowała, prześwietlając nadal najwyraźniej mojego nowego pracownika wzrokiem, zanim coś widocznie kliknęło w jej głowie. — Dobra, zna Kumara, jeżeli jeszcze oddycha, to znaczy, że tożto mocny zawodnik, mogę przeżyć. Znasz się na robocie? — spytała, opierając się o stół.

Feliks?
---
322 PD
~Mimma

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz