Powoli szedłem przed siebie. Nie zważałem na tego dzieciaka. Spacerowałem ulicami miasta próbując zapomnieć dzieciaka, który w pewnym stopniu mnie zaintrygował. Chodziłem do czasu, gdy słońce zaczęło wschodzić. Udałem się do najbliższej karczmy i wynająłem jednoosobowy pokój. Była jakaś piąta, a ja poszedłem spać. Obudził mnie trzask jakby ktoś wypierdalał szyby z okien. Nie były to głupie dzieciaki albo nachlani burżuje, którzy robili sobie żarty tylko gołąb. Jak te gołębie mnie namierzają to ja nie wiem, ale nie o tym. Wziąłem gołąbka z parapetu i odczytałem list, który niósł. W skrócie mam zabić babkę z jakiegoś tam bogatego rodu. Hajsu sporo więc dlaczego nie miałbym tego zrobić. Była siódma nad ranem, a ja wyszedłem z karczmy z wpół martwym gołębiem w ręce. Słodki był dlatego postanowiłem go sobie zatrzymać. Nazwałem go Gołąb, ponieważ nie miałem pomysłu. Po drodze wstąpiłem do sklepiku po torbę na Gołębia, ponieważ się nie ruszał. Wszystkie potrzebne informacje były zapisane w liście. O godzinie dziewiątej kobieta wychodzi na jakieś tam spotkanie. Właśnie wtedy mogę zrobić zamach. Plan ucieczki także miałem. Nie daleko miejsca zabójstwa jest handlarz. Handluje końmi, a więc szybko mogę uciec na koniu a w dodatku będę miał drugie zwierzę i Gołąb nie będzie samotny. Przeczekałem te dwie godziny w kawiarni z kawą. W sumie to nie jedną kawą. Przy siódmej było już trochę słabo więc zapiłem to wodą i ruszyłem wykonywać mój marny zawód. Włożyłem płaszcz zakupiony na bazarku za ostatnie oszczędności i ruszyłem. Po drodze zmierzyłem wzrokiem kasztanowego konia czystej krwi arabskiej. Dwie ulice dalej wreszcie zauważyłem mój cel. Przed nogami przebiegła mi rzaba, która była mała i w sumie nic nie wnosi do mojego życia, ale była! Nagle usłyszałem dźwięk, który nic nie przypomina. A więc usłyszałem dźwięk chłopca, który łapie się za pręty wystające z budynku. Kobieta wraz z czterema gośćmi odwróciła się w moją stronę. Dwóch poleciało na mnie a reszta na dzieciaka, który zaczął uciekać. Wyciągnąłem miecz i szybkim ruchem przybliżyłem się do jednego z gości. Gość ten nazwijmy go Zenek, a tego drugiego Józek, a więc Zenek odepchnął mnie i to mocno. Wyciągnął szablę i powoli się przybliżał. Cały czas czekałem jakby mnie sparaliżowało. Zenek wreszcie był na tyle blisko, że mógł mnie rozwalić jednym ruchem ręki. Spróbował to zrobić, lecz nie dał rady, gdyż ja zrobiłem unik, po czym chwyciłem mu rękę i ją wygiąłem tak jak nie powinno być. Po tym wbiłem mu jedną z grubszych igieł w kark. Mężczyzna zgiął się wpół, po czym zakończył swój żywot. Oblizałem wargi, po czym ruszyłem na drugiego. Z uśmiechem rzucił się na mnie. Napierał, lecz nie dałem za wygraną. Dostał szybko w ryj, po czym się poskładał. Tak szybko to nikogo nigdy nie pokonałem. Tak na wszelki szybko podciąłem mu gardło. Słabi ci ochroniarze kiedyś to byli. Nie rozwalisz ich za cholerę. A dzisiaj niby mają po dwa metry, ale bić się nie umieją. Zostało jeszcze dwóch. I wiem, że tamci polazli za dzieciakiem, ale ja nie chodzę na skróty. Wreszcie ich znalazłem. Rozglądli się szukając tego chłopca. Śmiesznie to wyglądało jak taki dzieciak ich wykiwał. Chwyciłem za miecz. Zagwizdałem, aby mnie wreszcie mnie zauważyli. Odwrócili się a ja zacząłem ich zabijać. Walka była dłuższa. W skrócie na początku jednego przeciąłem na pół. Z drugim było więcej problemów. Miecz w sercu załatwił sprawę. Chłopak nagle wyszedł poobijany ze swojej kryjówki. Zrobiło mi się go trochę żal. Nie, Karo on cię okradł.
- Karo Yakuza - przedstawiłem się. - A teraz pozwól, że tylko kogoś zabije.
Owca wiem... Lanie wody, ale chyba moje najdłuższe opko na blogu XDD
---
289 PD = 3 poziom
~Mimma
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz