piątek, 21 września 2018

Od Bastiana (do Taemina) "Głodne gruchacze zwiastunem rychłej apokalipsy twojej lodówki" cz.4

  Mężczyzna uśmiechnął się w moim kierunku, następnie wskazał dwie szklane misy, wypełnione kolorowymi kuleczkami. Domyślałem się, że to jakiś miejscowy specjał, którego póki co nie próbowałem jeszcze, w końcu dosyć rzadko bywaliśmy w okolicach. Nigdy nie mogłeś być pewien, co wpuszczono tobie do jedzenia, jedyną drogą na zdobycie pewności było własnoręczne przygotowanie całości pod początku do końca. 
— Mochi, ciasteczka ryżowe z nadzieniem truskawkowym albo z czerwonej fasoli. Lekkostrawne, zdrowe i niezbyt słodkie. — Hm, ryż? Jedna z roślin, których nie udało wyhodować mi się w moim ogródku, mimo bliskiej obecności rzeki, więc teren był stale nawadniany i zalewany, bo swego lata wydrążyliśmy z Zolą małe tunele, do posadzenia tego cudeństwa, jednak nasze starania spełzły na niczym. Roślina się nie przyjęła, plony praktycznie wymarły przed upływem pierwszego sezonu. Byłoby dobrze spróbować w końcu, jak smakuje w roli smakołyku. Może nawet dzięki temu zdołam przekonać Zolę do jedzenia czegoś mniej słodkiego, niż te okropne listki startych owoców obleczonych w przetworzonej trzcinie kursowej. 
  Za to coś innego mnie zastanawiało nieco bardziej.
— Czerwona fasola w słodyczach? — zdziwiłem się całkowicie szczerze.
— Owszem, to bardzo popularne nadzienie wśród moich skośnookich krewniaków. Jeśli pan nie chce próbować, to pozostają w takim razie zwykle truskawki, które smakują równie dobrze, co fasola. Ewentualnie są jeszcze kandyzowane wiśnie, ale to może być zbyt słodkie. Jak pan uważa? — zapytał, stukając smukłymi palcami w ladę, do czego nie byłem przyzwyczajony. Nie do smukłych palców, a do takiej wysilonej uprzejmości. Po wiosce zazwyczaj wszyscy zwracaliśmy się do siebie jak kum do kuma, będąc raczej wspólnie na jednym padole. Wychowani razem przez lata, a plotki robiły swoje, mała mieścina, to nawet jak ktoś nowy przyjeżdżał, to zaraz wiedział, że tamta Jolka to to ślub wzięła wczoraj z ojcem ciotecznym Jagienki od tego stolarza, co robił Moranowi całe uposażenie do tej przybudówki, gdzie się suka czarna jego oszczeniała zeszłego lata. Pominąłem informacje o skonśookich krewnych, nie będąc pewien do czego chłopak się odnosi, pewnie głównie zamiejscowy jakiś.
— O, chyba że to. — Przeszedł kilka kroków w lewo, zabierając się za wyliczanie kolejnych składników innego nadzienia. —Mieszanka suszonych owoców, truskawki, jabłka, brzoskwinie. — Chyba ta opcja najbardziej przypadła mi do gustu. Prosta, sensowna i wyglądająca na coś faktycznie zdrowego, a nie tylko udające jedzenie wolne od cukru. 
— W takim razie wezmę pół torebki tej mieszanki i pół torebki tych ciasteczek z nadzieniem truskawkowym — zdecydowałem, odliczając odpowiednią ilość monet. 
— Dla pierwszego klienta dnia jest gratis. — Przez moment zamrugałem kilkukrotnie, gest podłapany od Zoleńki. — Co pan powie na ramen? Taki rosołek na pewno dobrze zrobi pana córce. — Podał mi papierową torbę z zakupami i ciepłą zupą. Zamrugałem po raz kolejny, uśmiechając się tylko w odpowiedzi. 
— Annyeong, do widzenia! — Skinąłem na pożegnanie głową, wracając do domu. 
  Kilka później przy akompaniamencie jęków radości Zoli (ciastkami zajadała się, że prawie uszy jej się trzęsły) i kaszlu (jeszcze nie do końca wyzdrowiała mimo wszystko), wróciłem do sklepiku. Z mieszanką jadalnych ziół, które dobrze wpływają na trawienie, paroma długotrwałymi smakołykami, które jakiś czas temu przygotowywała już na jesień i zimę z letnich owoców Zolka, bo w podzięce coś się sklepikarzowi należało. 
  Wszedłem cicho do środka, kiwając głową na przywitanie i kładąc na ladzie koszyk z przygotowaną paczką.
— Dziękuję. Za ciasteczka. Smakowały — wytłumaczyłem spokojnym tonem, brzmiąc nieco mechanicznie. Mój głos zbytnio nawykł do prostych informacji, wydawania lekkich poleceń i oznajmiania matkom, co się stało z ich dziećmi w czasie ciąży lub porodu, a to zawsze należało tłumaczyć jednolicie. Bezosobowo. Im bardziej się człowiek przywiązywał, tym większe zranienie się czuło, patrząc na rodziców nieszczęśliwego, martwego noworodka. 
— Kim pan jest? Skąd zna pan przepis? — spytałem, ciekawie bacząc na jegomościa. Ciekawiło mnie skąd pochodził i w jaki sposób trafił do miasta. O tym, jak wyprawił swój sklepik lub jak znalazł w nim pracę, również chciałbym posłuchać.

Taemin?
---
370 PD = 2 poziom
~Mimma

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz