Taemin powoli przechadzał się wybrukowanymi ulicami miasteczka, dzierżąc w dłoni pleciony, wiklinowy koszyk, którego przeważnie używał kiedy wybierał się na targ po jakieś zakupy. Taki był też cel jego wędrówki, bo właśnie dzisiaj jego lodówka całkowicie opustoszała i nie było nawet podstawowych składników, z których można było zrobić śniadanie i zaspokoić głód. Zupełnie nie wiedział, jak doszło do tak karygodnego zaniedbania i całkowicie mu się nie to nie podobało. Jego zachowanie sprzed kilku dni było chyba przyczyną dzisiejszej sytuacji, bo zamiast pójść na zakupy jak na rozsądnego człowieka przystało, to lenił się cały ranek, południe i wieczór, karmiąc gołębie sąsiada. "Przynajmniej ptaszki się najadły..." -pomyślał z rozgoryczeniem, kupując maślaną bułeczkę od starszej pani, której kramik dość często odwiedzał za sprawą jej wręcz wyśmienitych wypieków.
Uśmiechnął się na pożegnanie do życzliwej starowinki i ruszył dalej, zaglądając do różnych straganów stojących wzdłuż traktu biegnącego przez calutkie miasto. Pojawiał się to tu, to tam, zagadywał sprzedawców i kupował najróżniejsze rzeczy, które miały za zadanie zapełnić jego aktualnie nieco opustoszałą spiżarkę. W wyniku jego wizyty wzbogacił się między innymi o pyszne chrupiące bagietki, żółty serek, mięso, mleko, papier ryżowy, płatki owsiane, drożdże, niepłukany ryż i dużo innych, równie pożywnych produktów. Zupełnie zadowolony już Taemin, wracał do domu z co prawda cięższym koszykiem, ale za to lżejszym portfelem i pełnym żołądkiem. Naprawdę nie mógł się oprzeć tym słodkim ciągutkom, które można było dostać obok warzywniaka... Nadal czuł ten smak karmelowej krówki na języku.
Kiedy w końcu doszedł do swojego domku, odetchnął z ulgą i zaczął rozpakowywać zakupy. Nawiasem mówiąc, przeglądanie smakowitości które przed momentem zdobył, definitywnie było jednym z jego ulubionych zajęć. On jako kucharz musiał lubić narzędzie swojej pracy, czyli jakieś warzywka i inne takie, które służyły do wyczarowania różnych pyszności dla klientów, którzy chętnie odwiedzali należącą do Taemina małą kawiarenkę. Chłopak cieszył się, że ma z czego żyć i na dodatek lubił swoją pracę. W końcu często zdarzało się, że ludzie mieli przez rodziców z góry narzucony kierunek wykształcenia, co ani trochę nie przypadło mu do gustu, wręcz odpychała go perspektywa zostania lekarzem i krojenia rzab tylko dlatego, że ojciec chciał mieć syna na medycynie...
Dwudziestokilkuletni Azjata niemal zszedł na zawał, kiedy zobaczył że zostało mu już naprawdę mało czasu do otwarcia jego lokalu, a on zamiast przygotować wszystko na przyjęcie klientów, to rozmyśla nad istotą krojenia tak niewinnego stworzenia jak żaba. Westchnął ciężko i założył swój firmowy fartuszek, po czym na łeb, na szyję, pobiegł do budynku sąsiadującego z jego przytulnym, niewielkim lokum. Spokojnie przetarł stoły w altance i wszedł do środka, żeby to samo zrobić z każdym blatem we wnętrzu kawiarni. Zamiótł jeszcze podłogę, uchylił okna i usiadł na krzesełku za ladą, czekając na jakiegoś klienta, który miałby ochotę na lemoniadę, albo ryżowe ciasteczka, które były specjalnością Taemina. Nie musiał długo czekać, żeby w pomieszczeniu rozległ się radosny dźwięk dzwoneczka, oznajmiającego przybycie pierwszego zainteresowanego.
- Annyeong, dzień dobry! - uśmiechnął się szeroko, stając na nogi.
Ktoś?
---
290 PD
~Mimma
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz