Śmieję się nerwowo, przyjmując od niższej dziewczyny różową bluzę. Cała ta sytuacja utwierdza mnie jedynie w przekonaniu, że koty to największe potwory, jakie istnieją na tym przeklętym świecie. Nie powstydziłabym się nawet określenia gorszych od wilków i lisów.
Czuję się nieswojo w pokoju przywódczyni. Cóż, z pewnością nie jest to miejsce takie, jakim go sobie wyobrażałam - tu wszędzie jest różowy w połączeniu z równie różowymi kocimi rzeczami, które przyprawiają mnie o gęsią skórkę. Słysząc słowo przywódca wyobrażamy sobie poważną, opanowaną i władczą osobę, której myśli w większości skupiają się na dobru własnej drużyny. Niestety, jeśli definicja owego słowa faktycznie tak brzmi, Carisa była jego antonimem. Dziewczyna miała pełno swoich dziwności, których nie wstydziła się pokazywać przed innymi... Choćby ten cholerny różowy, który otaczał mnie zewsząd. Nie mówiąc już o jej hopla na punkcie kocich potworów.
Z zatracenia się we własnych myślach chwilowo wyrywa mnie Pani Meow, która w towarzystwie cichego pomrukiwania łasi się do moich nóg, zostawiając na spodniach kupkę sierści. Wzdycham cicho, trochę głośniej, niż chciałam, na co White zabiera kota spod moich nóg.
- Nie ma za co przepraszać - odzywam się w końcu, wystawiając dłoń, żeby niepewnie pogładzić czarną kocicę po łbie. - Noszenie tych różowych ciuszków będzie dla mnie czystą przyjemnością. - Może to zabrzmiało ciut zbyt chłodno. Ups.
Czekam, aż Carisa odwróci ode mnie wzrok, skupiając się na swojej kotce, po czym szybkim ruchem zdejmuję mokrą koszulkę, odruchowo rzucając ją gdzieś na podłogę. Chwilowo nie przejmuję się tym, że dziewczyna ukradkowo zerka na moją sylwetkę prezentującą się w samej bieliźnie, w myślach powtarzając schemat: założę, przeproszę, zwieję, jutro oddam i już nigdy tu nie wrócę.
Różowa bluza jest na mnie nieco za mała, ale staram się nie zwracać na to uwagi, rzucając Carisie przepraszające spojrzenie i starając się uśmiechnąć tak teatralnie szczerze i miło, jak tylko potrafię.
- Lepiej już pójdę, herbata była wyśmienita, dzięki za bluzę, jutro ją zwrócę - mówię na jednym wdechu, co zdradza moje zdenerwowanie. Czym ja się, do cholery jasnej, w ogóle denerwuję?
Carisa mruczy pod nosem tylko ciche mhm, nie zwracając nawet na mnie większej uwagi - jest zbyt zajęta mizianiem swojego kota, który ani na sekundę nie spuszcza ze mnie swoich jasnozielonych tęczówek.
Bez większego komitetu pożegnalnego wymijam przywódczynię, na do widzenia rzucając jej jeszcze krótkie cześć... Ale najwyraźniej nie jest dane mi opuścić tego przeklętego domu. Słyszę głośny syk, koci wrzask, zduszony okrzyk Carisy, a następnie widzę, jak po moim ramieniu powoli toczy się strużka krwi. Kot spada na cztery łapy u moich stóp, zostawiając swoją właścicielkę z pustymi ramionami, a ja jestem zbyt zszokowana, żeby nawet się poruszyć.
Dlaczego ten sierściuch musi mnie tak bardzo nienawidzić...?
Wzdrygam się, powoli zaczynając czuć pieczenie, ale nie reaguję w żaden sposób, wiedząc, że to byłoby poniżej mojej godności. Zastępczyni przywódczyni zaprawiona w boju ma narzekać na ból spowodowany podrapaniem przez tą małą czarną kulę?
Przewracam oczami, zerkając na Carisę, która gromi wzrokiem swoją kocicę wylizującą swoją łapę w najlepsze. Chyba nie będzie mi dane opuścić tego domu w szybkim czasie.
- Masz jakąś apteczkę? - pytam, przerywając ciszę.
Carisa?
----
+ 306 PD
~Maggie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz