niedziela, 22 lipca 2018

Od Veru "Nie dzisiaj"

  Mówiła, że zawsze będzie ich chronić.
Mówiła, że nie ma się czego bać.
Mówiła, że są nieśmiertelni.
Co mówi teraz?
Milczy.
Przygląda się.
Widzi sylwetki, które obiecała chronić.
Widzi martwe ciała padające na posadzce.
Widzi, że oczekują od niej pomocy.
Zawodzi.
Nie porusza się.
Samolubna.

Łapczywie nabierała powietrze w płuca. Przypominała w tym odruchu dziecko, które wykonuje swój pierwszy oddech. Wszystkie jej mięśnie były napięte, umożliwiając szybką ucieczkę. Szeroko otwarte oczy promieniały pierwotnym strachem. Zwężone źrenice wydawały się tonąć w błękitnych tęczówkach, aby po chwili znów stać się czarną wyspą na niebieskim oceanie. Wraz z nią pojawił się grymas, który w zamierzeniu miał być uśmiechem. Jego oczekiwany blask okazał się tylko iskrą spokoju. Ta jednak zapaliła w sercu nadzieję. 
Ostatnie tchnienie czystego przerażenia przypominało jej o całej niepewności, którą w sobie od zawsze trzymała. To ona była impulsem do walki. Być może innym kojarzyła się tylko z możliwością porażki, ale dla niej była bronią. Jej białym ostrzem z rękojeścią ryzyka. I choć to irracjonalne to dawało jej to pewność, że niepewne jest czy Śmierć dorwie ją dziś, jutro czy za rok. Napędzana tą myślą powoli wyprostowała kości i rozluźniła mięśnie. Ruszyła przed siebie delikatnie skocznym krokiem. Podążała w poszukiwaniu nowego impulsu. Nowej energii do walki. Motywacji, która przesiąknie ją do szpiku kości. Kogoś lub czegoś, co pozwoli przelać na siebie całą jej uwagę.
 Bacznie przyglądała się przyrodzie, która ją otaczała. Szum wiatru uspokajał jej skołatane nerwy. Nie zauważyła, kiedy jej kroki nabrały lekkości. Łapy tylko muskały ziemię, a jej sylwetka sunęła powoli do przodu. Sierść zlewała się z chmurami, a błękitne oczy znów przeszyło przerażenie. Oto stała na brzegu stromego klifu. 
Chciała być wolna. Wolna od strachu. Wiedziała, że nie wygra, jeśli nie uwierzy. A ona wierzyła, że może go pokonać. Nabrała powietrza w płuca, a już po chwili rozległo się głośne “Nie dzisiaj”.
 Słowa odbijały się między drzewami, a ona biegła skrajem przepaści. Łapy raz po razie uderzały o ziemię, zwiększając jej prędkość. Po okolicy toczył się jej wesoły śmiech. Ten jednak został przerwany przez trzask gałęzi. Rozproszona wadera źle ustawiła prawą kończynę.
 Utrata równowagi, a po niej śmiertelny upadek? 
Nie dzisiaj. Ktoś najwyraźniej przyciągnął do siebie jej spadające ciało. 
A ona? Mogła wybuchnąć tylko większym śmiechem. Znowu pokonała śmierć.

Ktoś?

----
+223 PD
~Maggie

2 komentarze:

  1. *liże Veru*
    POLIZANE ZAKLEPANE

    OdpowiedzUsuń
  2. Co, ja już dawno zaczęłam, nie wiedziałam, że trzeba coś zaklepywać, wtf

    OdpowiedzUsuń