niedziela, 29 lipca 2018

Od Veru (do Yostradusa) "Krwawa Noc" cz.6

  Wadera była na siebie naprawdę zła. Nie powinna jeść przed nim. Przecież to on był ranny. Przecież nie wiedziała, czy karmiono go w niewoli. Przecież…
Przecież to myślenie nie ma sensu. Faktem jest, że zachowała się samolubnie. Powinna pomyśleć o towarzyszu, a nie chamsko pochłaniać ich… Jego pierwszą ofiarę. Ona nawet nie pomogła w łowach. Jak mogła…
Jej myśli ucichły, gdy tylko wyszli na polanę. Niepokój doszczętnie ogarnął jej ciało. Tu wcale nie było bezpiecznie. Byli odsłonięci z każdej możliwej strony. Jednak to nie to ją paraliżowało. Czuła, że nie powinno ich tu być. Miejsce, w którym się znaleźli, promieniowało niemą groźbą. Jednak gdy Yos wypatrzył wielkie gniazdo, jej przerażenie osiągnęło absolutne apogeum. Wielkie jajo pokryte łuskami spowodowało, że przygotowała się do biegu. A potężny ryk z daleka przekonał ją, że miała rację. Tu wcale nie było bezpiecznie.
 Spojrzał towarzyszowi głęboko w oczy. I choć nie trwało to nawet sekundy, to ten moment wystarczył by wymienić się jedyną myślą, która kołatała się w myślach i sercach każdego wilków. Musieli uciekać. Ściągani kolejny raz. Jednak tym razem nie wiedzieli kto czy też co ich ściga i jaki ma w tym cel. Łapy oderwały się od podłoża. Rozpoczął się paniczny i chaotyczny bieg w stronę skraju lasu. Basior biegł szybciej od wadery. Nawet nie zauważył, gdy samica obrała inny kierunek. Nie była to jednak nierozważna decyzja. Każdy jej aspekt był dokładnie przemyślany. Biegła równolegle do linii lasu. Wysokie trawy skutecznie ograniczały jej widoczność. Jednak była pewna. Nie przewidziało jej się. Nie mogło. Nie może ryzykować życia swego i towarzysza dla pomyłki. To musiała być prawda.
  Wypadła na zwęglony teren i zamarła. Tyle martwej zwierzyny w jednym miejscu. Do cholery widziała jedną ranną sarne, a nie spalone stado. Na jej ciało padł wielki cień. Zaczęła myśleć taktycznie w szalenie szybkim tempie. Nie da rady uciec z dorosłym osobnikiem. Martwe młode są niebezpiecznie daleko. Nie może jednak wrócić z niczym… głośny ryk wywołał u niej jeszcze większy stres. Decyzje podjęła błyskawicznie. W jej zębach znalazł się gruba, lecz nadal młoda istota. Kończyny równomiernie uderzały w podłoże. Zrobiło się gorąco. Dosłownie. Czuła jak jej krótki ogon zaczyna się tlić. Nie miała odwagi spojrzeć nad siebie. Nie chciała wiedzieć, co za chory psychol zmienił tak faunę i florę. Znając jej szczęście to to spojrzenie mogło ją kosztować życie. Trudno było zwolnić przeciwnika, którego nie mogła sobie wyobrazić. Próbowała na każdy znany jej sposób, jednak coraz bardziej się męczyła. Każdy kolejny jej krok był coraz bardziej chwiejny. Za dużo energii przeznaczyła na nieudolne próby spowolnienia potwora. Wreszcie dotarła do lasu. Wbiegając między pierwsze drzewa otulił ją zbyt wczesny spokój. Chciała zaprzestać podążania w przód błyskawicznie. Nie korygując prędkości, zaprzestała poruszania kończynami. Wpadła wprost na drzewo. Była poobijana, a jej futro na ogonie ucierpiało. Jedynym aspektem na plus była możliwość odwdzięczenia się Yosowi. Miała dla niego pożywienie. I…
  Pomiędzy drzewami rozległ się śmiech. Znów zniewoliła Śmierć. Znów powiedziała “nie dzisiaj”.

Yos? Tak, wiem, chujnia

----
+289 PD
~Maggie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz