Karczma Pod Wyuzdaną Służebnicą nigdy nie pękała w szwach, ale tego wieczora słabo oświetlone wnętrze prezentowało się wyjątkowo mizernie. Z braku czegoś, co przykułoby uwagę potencjalnego gościa - jakiegoś pojedynku na kufle czy pięści, burzliwej dyskusji, płomiennej awantury - wszystko zdawało się być jakoś bardziej obskurne niż zwykle - grubo ciosane ławy jakoś bardziej toporne, niechlujnie przetarte powierzchnie jakoś bardziej zaniedbane, ciężkie, składające się z nut zapachowych głównie w postaci starego potu, moczu i rozwodnionego owocowego sikacza, a dla mniej przywiązanych do własnego żywota powolnego zabójcy destylowanego w piwnicy dwa budynki dalej, powietrze jakoś bardziej zatęchłe. Nawet stali bywalcy, co prawda płacący w drugim, może trzecim terminie, lecz pod ciężarem swej pijackiej przyzwoitości podyktowanej pięścią karczmiennego obijacza gęb spłacający długi z zaskakującą regularnością, zalegli bezwładnie pod stołami w kałużach własnych wymiocin i nie zapowiadało się, by w najbliższej przyszłości zamierzali stamtąd wypełznąć.
W takich okolicznościach Lucien, bez zajęcia i bez wyrzutów sumienia, zasiadł wygodnie pod jedną z drewnianych beli podtrzymujących strop i począł rozkładać karty. Co prawda w pobliżu nie znajdował się żaden kompan do gry. Lysa całym sercem i siłą mięśni oddała się szorowaniu wymiętoszoną, poszarzałą szmatą wyszczerbionego kufla, zatracając się w tym nerwowym, agresywnym wręcz pocieraniu bez reszty. O przeciwległą ścianę oparł się mężczyzna i, otoczywszy się aurą nieprzystępności, dłubał sobie właśnie w uchu. Halvar, brat właścicielki. Wcześniej wspomniany strażnik wszelako pojętego porządku, choć wyraźnie większą wagę przykładał do ładu możliwego do osiągnięcia za pomocą solidnego kopa niż miotły. Spośród nielicznych gości, z wyłączeniem tych, dla których zabawa w upadlanie już dawno się skończyła, wszyscy jak jeden mąż ponaciągali, co tylko mieli na głowy i urządziwszy sobie jakieś nieoficjalne zawody w hodowaniu najbardziej spektakularnego garba, zajęli się swoimi sprawami. Co by jednak nie mówić, towarzystwo było znośne. Niezbyt zajmujące, nie wzbudzające sympatii, nie generujące nawet najtańszej rozrywki, ale znośne. Nikt nie wpadł na pomysł, by dosiąść się do Luciena, poczęstować mętnym napitkiem, opowiedzieć historię swojego życia... Mężczyzna nie mógł być bardziej usatysfakcjonowany.
Nie zareagował, kiedy frontowe drzwi skrzypnęły. I tak najpierw podejdzie do lady, o ile nie obróci się na pięcie i co sił w nogach nie ucieknie przed tą atmosferą nędzy i rozpaczy. Całkowicie pochłonięty bawieniem się pomalowanymi kartonikami Lucien stracił na dłuższą chwilę poczucie czasu i przestrzeni. Z jego małego transu wyrwał go dopiero obcy głos:
- Można się dołączyć?
W tej chwili Lucien zdecydowanie mógłby być bardziej usatysfakcjonowany.
Ktoś?
---
233 PD
~Mimma
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz