niedziela, 30 grudnia 2018

Od Stephana (do Aniego) "Niecodzienne spotkanie" cz.4

  Stephan długo milczał. Jego wątpliwości musiały być dostrzegalne gołym okiem. Mimo zapewnień chłopaka uderzyły go wizje, które prześladowały go niemal całe życie – strumień okropności. Listy gończe. Szubienica. Błysk słońca w wytrzeszczonych oczach. Zwierzęce wrzaski zebranego na egzekucji tłumu. Przez chwilę zapomniał, że młodzieniec wciąż tu siedzi. Został tylko dławiący, rozdzierający strach, że przyszłość będzie podobna do obrazów, które widział w swojej głowie.
  – Wszystko w porządku? – Ponownie usłyszał ten głos, wyraźny i ciepły jak jesienne popołudnie.
  Ocknął się wreszcie z dziwnego odrętwienia i spojrzał w jasne, przerażająco spokojne oczy medyka. Zdawać by się mogło, że jego skóra jaśnieje w cieniach mrocznego lasu, a w źrenicach błyszczy budzące zaufanie ciepło.
  Stephan uśmiechnął się tylko blado w odpowiedzi.
  Mimo usilnych starań nie chciało mu się wierzyć w szczere intencje nieznajomego.
  – Ani Asakura. – Zdawać by się mogło, że na jego smukłej twarzyczce odmalował się szyderczy uśmiech. Kpiąca cisza.
  Czy mam urojenia?
  Skrytobójca wyciągnął dłoń niepewnie, bez przekonania, dając sobie chwilę na namysł.
  – Garland Choires.
  Wymiana uścisków. Stephan zlodowaciał na moment. Przeraziła go świadomość, że spod szczelin łagodnej, budzącej zaufanie maski wyziera ukryta przebiegłość.
  Zdecydowanie mam urojenia.
  Stephan w najmniejszym stopniu nie mógł być pewien zastałej sytuacji. Pościg wciąż mógł trwać. Do tej pory przypominało to wszystko dziwaczną farsę, poszło zdecydowanie za łatwo. O ile łatwym była cała noc na końskim grzbiecie, pokonywanie stromych zboczy, galopowanie po kamienistych stokach, brodzenie przez wartkie strumienie – był w stanie to znieść, ale świadomości, że prawdopodobnie to jeszcze nie koniec i tylko kwestią czasu jest podjęcie tropu przez gończe psy, już znieść nie potrafił.
  Czy ten drań gra na zwłokę? 
  Skrytobójca podniósł się ociężale z ziemi. Rozerwana przez strzałę noga odezwała się wściekłym bólem. Zmrużył na moment powieki, by uspokoić wirujące chaotycznie myśli.
  – Dziękuję ci za pomoc – wymamrotał tępo. - Mimo to muszę wracać do... Gdzie właściwie jesteśmy? Mam wrażenie, że całkowicie straciłem orientację.
  Chłopak wskazał ruchem głowy gościniec niewyraźnie kreślący się za linią kilku drzew i krzewów. Droga miała zwodniczy urok, idealnie równa, prowadząca prosto na rozdroża przy dopływie rzeki Devry, a mimo to dręczyło go wrażenie, że każdy, kto na nią wjedzie, obserwowany będzie przez niewidzialnych świadków.
  – Jeśli ruszymy tym szlakiem, powinniśmy być jutro o zmroku w mieście Hervos. Najbliżej nam do niego. Zresztą tam właśnie zmierzam z towarami. Możesz się zabrać ze mną, razem podróż szybciej mija, prawda? I jest, oczywiście, znacznie przyjemniejsza.
  A potem wydasz mnie straży. Jasne.
  – Najpierw to ja muszę znaleźć mojego konia. – Rozejrzał się nerwowo, sięgnął po jakąś w miarę prostą gałąź i ruszył wolnym, ale zdecydowanym krokiem przed siebie, opierając się ciężko na grubym badylu.
  – Przeszukałem okolicę, gdy spałeś. Musiał uciec bardzo daleko...
  Stephan zgrzytnął zębami, zmełł w ustach przekleństwo.
  On mnie wyda. 
  Westchnął ciężko. Ta krowa porwała ze sobą torby z jego truciznami, nożami i strzałkami. Świetnie. Jak dobrze, że chociaż pieniądze i puginały zawsze trzymał przy sobie. 
  – Podwiozę cię do miasta. Z tą nogą sam daleko nie zajdziesz.
  – Niech będzie.
  Ani bez słowa zwinął obozowisko, spakował juki i podszedł do wozu. Zaprzągł dwa podstarzałe siwki, po czym zasiadł na koźle, wskazując Stephanowi miejsce obok, oczywiście, uśmiechając się przy tym irytująco promiennie.
  Cholera, powinienem go zabić. Wyda mnie. Wie, jak wyglądam, zaraz będą mnie szukać z listami gończymi po wszystkich miastach.
  Moją twarz będą podziwiać tysiące.
  Cholera! Ale nie w ten sposób.
  Po tym przypomniał sobie siłę chłopaka, gdy ten podawał mu jakieś cholerstwo na spanie. Z czego wynikała ta dziwaczna różnica sił? Z upływu krwi Stephana? To też, ale żeby aż w tak wielkim stopniu?
  Upewnił się, że jego broń wciąż wisi u pasa.
  Wisiała.
  – Gotowy? – Ani wyciągnął dłoń, by pomóc wejść mężczyźnie. Tak jak Stephan się spodziewał, zrobił to z niesamowitą jak na te posturę krzepą.
  Chwilę potem wóz ruszył szerokim gościńcem w kierunku Hervos.

Ani? Wybacz, że tyle to trwało i tak krótko </3
---
314 PD
~Mimma

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz