niedziela, 2 grudnia 2018

Od Karo "Ludzie zawodzą, ranią, ludzie kłamią"

  Życie... Gdy się rodzimy jesteśmy skazani na śmierć. Zacząłem zabijać ludzi z nienawiści, która do niczego nie prowadziła. A ja? Nawet nie niosłem z tego przyjemności. Moje życie też się skończy. W sumie chętnie sam bym to skończył...
~*~
  Wziąłem do ręki papierosa, podpaliłem po czym, wypuściłem dym z ust. Patrzyłem przez okno jakiegoś budynku. Za mną walały się trupy... Litry lepkiej krwi kleiły się do moich butów. Szybko wsunąłem miecz do pochwy. Wyszedłem z budynku. Nagle jakiś starzec coś krzyknął. 
- Tam jest! - krzyknął ktoś inny. Chwyciłem gościa za bark. 
- Co się dzieje?! - zapytałem spokojnie.
- Koń tego starca... Przysparza nam problemów od miesięcy! Jest porywisty, nie da się go powstrzymać. Teraz jednak uciekł! - krzyknął wyrywając się człowiek.- Jeśli natknie się na jakiegoś człowieka to go stratuje! Nie damy rady, a poza tym jest szybki jak diabli!
- Zajmę się tym... - powiedziałem. 
- Nie dasz rady! Stratuje cię! - oznajmił tamten gość. Nie zważałem na niego uwagi. Pobiegłem za tym rumakiem w pogoń. Wyplułem fajkę i zgniotłem ją nogą. Był to wysoki koń, o pięknym bułanym umaszczeniu. Jego grzywa i ogon były bardzo ciemne, lecz nie czarne. Oczy ciemnobrązowe, jak u większości koni. Miał zniszczone kopyta bez podków. Strażnicy zaczęli zamykać bramę, ale koń był szybszy. Wbiegł w strażników i uciekł w las. Chwyciłem się jednej gałęzi i wdrapałem się na drzewo. Zacząłem doceniać to, że w dzieciństwie skakałem po drzewach. Wykonywałem duże ruchy, tak aby, jak najszybciej dostać się do konia. Wkrótce byliśmy na tym samym poziomie. Nie miałem nic do stracenia, więc skoczyłem na konia. Rumak zaczął się wierzgać. Chwyciłem się za jego grzywę. To trwało z piętnaście minut. Koń się uspokoił, trochę zwolnił. Mogłem odsapnąć, na chwilę... Z mojego specjalnego uniwersalnego sznureczka zrobiłem kantar. Koń nawet nie uciekał. Wiedział, że go odprowadzę, lecz moje plany były inne. Zabrałem go. Jego warunki u tego szaleńca były straszne. Usłyszałem stukot kopyt za mną. Parę ludzi podjechali na swoich koniach. 
- Zgubiłeś się? - zapytał jeden z nich.
- A ty chcesz się zgubić? - odparłem.
  Odjechali. Wreszcie ktoś zrozumiał moje teksty. Jaki mają przekaz. Parę godzin później słońce zaszło. Konia przywiązałem do dużego korzenia, który był dosyć gruby. Koń zapadł w sen, ja tak samo. Zbudziłem się otoczony przez jakiś ludzi. Szukali tego konia. Nagle uratowali mnie tamci ludzie, których spotkałem wczesniej. Wypędzili tamtych. Nie mieli zamiaru ich zabijać. Poczułem przy nich coś dziwnego. Zabrali mnie do jakiegoś baru. Tak mijały dni. Poznaliśmy się bardziej. Nic jednak nie trwa wiecznie... Pewnego ranka obudziliśmy nie tam, gdzie powinniśmy. Nie wiem, jak to głupio za brzmi, ale zostaliśmy porwani. Z tego wszystkiego przeżyłem tylko ja... Gdy zobaczyłem ich ciała coś się we mnie zebrało... złość. Szybko ściągnąłem z siebie uwiązy i strzeliłem kulą ognia w tamtych dziwnych ludzi. Pobiegłem w stronę martwych ciał. Wtedy wystrzelili we mnie grad strzał. Okryłem trupy plecami. Chciałem ich pochować normalnie. Wyciągnęli miecze i ruszyli na mnie. Użyłem mojej teleportacji. 
- Gdzie on jest?! - pytali się co chwilę.
- Hinotama! - krzyknąłem, a z moich ust wypłynął ogień.
  Zacząłem walkę, co chwilę ciąłem i dźgałem tych ludzi. Zakończyłem to. Wyszedłem z budynku i spojrzałem na konie. W moich oczach zebrały się łzy.
- Idźcie! Ich już nie ma... - szepnąłem. - Przepraszam... To ostatnia śmierć z moich rąk...
  Wsiadłem na konia, którego opanowałem parę dni wcześniej. W tym samym momencie, gdy tamte konie wybiegły.

---
272 PD
~Mima

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz