Ktoś mi ukradł torbę. Ktoś ukradł moją jebaną torbę, którą dopiero co kupiłam, i przez którą musiałam odmówić sobie kilku innych przyjemności. Szczęście w nieszczęściu, że nie zdążyłam nic do niej włożyć, a w te lepkie rączki pierdolonego złodziejaszka nie trafiło nic więcej. Jak mogłam nie zauważyć nikogo podejrzanego? Jak mogłam nie zorientować się, że ktoś zabiera mi najcenniejszą rzecz, jaką miałam w tej chwili przy sobie? Oddaliłam się dosłownie na minutkę, a tu – buch! Torby nie ma. Cholera, ile razy muszę się przekonywać na własnej skórze, że na tym świecie żyją tylko takie łachudry?
Podeszłam już chyba do każdego, kto znajdował się w pobliżu, jednak scenariusz rozmowy ciągle wyglądał tak samo – nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał albo nikt nic nie chciał mi powiedzieć, ponieważ to on został właśnie nowym właścicielem mojej torby.
Usiadłam na ławce, bezsilnie wznosząc oczy ku niebu. Gdybym tylko miała okazję, bez wahania odcięłabym ręce temu łajdakowi. Niech zgnije sobie z tą torbą. Ludzie w tych czasach nie mają za grosz szacunku do cudzej własności i ciężkiej pracy, która doprowadziła do pozyskania ów własności. Boże, jak to beznadziejnie brzmi, jeszcze w moich myślach.
– Zapali pani? – Podskoczyłam na dźwięk męskiego głosu, który całkowicie wytrącił mnie z rozmyślań.
Wzięłam fajkę od nieznajomego, kilka sekund później rozkoszując się momentem ulatującego z ust dymu.
– Stało się coś? – zagaił mężczyzna. – Wygląda pani na zmartwioną.
Był chyba niewiele starszy ode mnie. Raz po raz gładził swoją brązową brodę, jego wąs był misternie przystrzyżony, a sam nieznajomy wyglądał na kogoś względnie majętnego.
– Jeśli już pan pyta – mruknęłam, podając mu fajkę – to przed chwilą straciłam torbę.
Pokiwał głową, bardzo nieudolnie udając współczucie. Cholera, ludzie są beznadziejni. Mógłby sobie darować.
– Straszna sprawa – skomentował, a ja zaczęłam zastanawiać się, czy na tym świecie istnieje ktoś bardziej nieszczery. Tak, na pewno istnieje.
– Straszna czy nie, ja chyba powinnam już pójść – powiedziałam beznamiętnie i poczułam dym okalający moją twarz. Machnęłam ręką, odwróciłam się na pięcie i zaczęłam iść. Nie miałam żadnego planu, chciałam się wyluzować i nie słuchać już żadnych fałszywych wyrazów współczucia.
Nogi same pokierowały mnie do jednego z barów, w którym ostatnimi czasy dość często bywałam prawdopodobnie dlatego, że tam nikt nikim się nie interesował. Jedni upijali się, a następnie szli podbijać miasteczko, drudzy zupełnie nie przejmowali się tym, że ktoś patrzy jak korzystają z obecności swojego partnera (lub też nie-partnera, to nieistotne).
Slalomem przemykałam między ludźmi, starając się znaleźć jakiś cichy kącik i w końcu mi się udało. Niemal wcisnęłam się w ścianę, przeklinając pod nosem całe moje życie. Jakaś dziewczyna chyba też chciała spędzić ten wieczór samotnie. Zobaczywszy mnie, wycofała się lekko, jednak po chwili z powrotem ruszyła w moją stronę. Podniosłam brwi. Nie chcę towarzystwa, nie widać? Usiadła obok mnie, kładąc na stoliku kufel miodu, który uprzednio trzymała w ręce. Nie odzywałam się. Wbiłam wzrok w ścianę. Niech sobie stąd pójdzie. Chyba chciała się odezwać. Otworzyła usta, przeczesując włosy ręką, przypadkowo strącając kufel ze stołu. Podniosłam się, patrząc na moją mokrą sukienkę. Kurwa, czy ten dzień nie mógł mi chociaż trochę darować? Wszystko się we mnie skumulowało i czułam, że zaraz wybuchnę. Zacisnęłam ręce w pięści, paznokcie wbiły mi się w skórę jak w gąbkę. Opanuj się, opanuj się, powtarzałam w myślach jak mantrę. Coś do mnie mówiła? Bardzo możliwe, jednak w tym momencie był całkowicie skupiona na poskromieniu moich emocji, aby nie cisnąć w głowę nieznajomej pierwszą rzeczą, która wpadnie mi w ręce.
Venus?
---
339 PD
~Mimma
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz