Nie zdążyłem skumać się, gdzie jestem. Obudziłem się, i zauważyłem koło siebie to dziecko. Byłem bez koszulki a na mojej skórze, można było zobaczyć parę nakłuć. Zabrała mi trochę krwi, lecz nie czułem się źle. Jak na człowieka, który został parę razy odepchnięty przez jakąś dziwną falę. Siedziałem na podłodze. Miałem związane ręce, a na mojej szyi widniała obroża. W pomieszczeniu oprócz nas nie było nikogo. Był to mały pokój z dużym stołem. Na stole stały różne fiolki. Bawi się w alchemię? Nagle ktoś wszedł. Dwóch mężczyzn i ta kobieta. Rozmawiali coś o jakiś królikach doświadczalnych. Zajebiście. Goście wszedli do celi.
- Bierzemy - powiedział oschło jeden z nich.
Nagle trafiliśmy do jakiegoś wozu. Byliśmy przykuci do podłogi. Przyczepa dla zwierząt. Dzieciak patrzył się nieustannie w podłogę. Drapał deski pod nim. Obmyślałem plan ucieczki. Mamy tylko jedną szansę. Próbowałem uspokoić myśli. To nie było proste. W końcu wpadłem na dobry pomysł.
- Szczać mi się chce! - krzyknąłem.
Jeden z ludzi, których teraz było z pięciu. Odkluczył i poprowadził nad wiadro. Zacząłem się śmiać. Taki odruch miałem pierwszy raz w życiu.
- Co rżysz?! - zapytał krzycząc człowiek.
Nagle dostał lepe na ryj. Mężczyźni wstali. Rozluźniłem ramiona. Spojrzałem na nich, a potem na dzieciaka. Potrzedli do mnie. Jeden miał przy sobie jakiś miecz. Taki duży. Chyba z 120 cm. Na niego ruszyłem od razu. Gość zamachnął się raz, drugi raz. Kontra i szybki podbródkowy załatwił gościa. Nadal trzymał miecz, ale skończył po kopię w nos. Teraz w ręce miałem miecz. Moja ulubiona broń. Zacząłem rzeźnie. Krew, krew i flaki.
Sfora?
---
127 PD
~Mimma
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz