niedziela, 4 listopada 2018

Od Szczura (do Stephana)
"Jeden wart drugiego
choć obaj pazerni
jak jeden tak drugi
śliskiej pracy wierni" cz. 2

Stara wieża zegarowa, której cień był widoczny nawet z obrzeży miasta, zagrzmiała potężnymi dzwonami, kiedy wybiła północ. Południowy wiatr przyniósł jej gorączkowy śpiew wraz z orzeźwiającym zapachem nadciągającej burzy. Jeszcze nie było widać pierwszych smug błyskawic, ale wzburzone ciśnienie i gęsto skłębione chmury na sklepieniu nieba odstraszyły nawet szczury. Całymi stadami pochowały się w kanałach. Nisko nad ziemią wilgoć po wieczornym deszczu rozczepiła biały firmament niewyraźnej mgły. Jej chciwe szpony rozganiało jedynie złote światło świec ulicznych latarni.
Wszystko to spowijała cisza, jakiej dawno nie miał okazji słyszeć. Tylko czasem przerywały ją rozmowy wracających po zmroku pijanych mężów, ale tej nocy Szczur był w wyjątkowo dobrym humorze, więc postanowił go sobie nie psuć szczegółami. Z perspektywy ptaka cały świat wydawał się beztroski i cudowny. Nie miał ochoty wracać do rzeczywistości. Wciągnął przyjemnie pachnące powietrze w płuca i odetchnął. Niestety wszystko szlag trafił szybciej, niż się spodziewał. Z niezadowoleniem przyjrzał się zamętowi w dole ulicy.
Wściekłe ujadanie jednego z psów gończych rozbudziło uwagę strażników patrolujących teren dookoła posiadłości Jorlona Bagscolla. Zaalarmowani zbiegli się przed bramą frontową i tylko dwóch pozostało na swoich stanowiskach. Jeden w zachodniej części ogrodu, przeczesując małą alejkę z lampą naftową w dłoni, a drugi – w południowej. Na smyczy prowadził psa, który podjudzony zamieszaniem, ledwo pozwalał się utrzymać u nogi. Wykrzykiwane rozkazy niosły się echem przez uliczki, aż w kilku oknach niedawno wyremontowanych kamienic zajaśniały blade światła świec. Parę cieni w kształcie ludzkich sylwetek zamigotało za zasłonami.
Szczur z niechęcią strząsnął drobne kropelki wody ze skórzanych rękawiczek, mocniej wcisnął kaptur na czoło. Nie miał, co dłużej zwlekać z robotą, zwłaszcza że Ezar od tygodnia snuł się po Czarnym Łabędziu w wyjątkowo parszywym nastroju. Ostatnio wywalił na bruk swojego najlepszego krupiera z powodu błahostki. Podobno poszło o błąd z zaledwie dziesięcioma miedziakami. Szczur wolał nie ryzykować, bo dla niego potknięcie mogłoby się zakończyć dużo gorzej.
Odczekał odpowiedniego momentu i odepchnął się od gzymsu kamienicy, na którym przykucnął. Cicho zeskoczył na parapet poniżej, a stamtąd prawie bezgłośnie jednym susem przedostał się na lampę uliczną. Zadrżała niebezpiecznie pod ciężarem Szczura, ale nic więcej nie nastąpiło, więc sprawnie ześlizgnął się po niej na mokry bruk.
Nagle dostarczona dawka światła bijąca od świecy spowodowała niemiłe mrowienie na skórze pod ubraniem. Zignorował to uczucie, chociaż pomimo upływu lat, nadal nie potrafił się do niego przyzwyczaić. Za każdym razem było tak samo irytujące i nieprzyjemne, choć krzywdy nie czyniło. Mrowienie uparcie trwało, dopóki nie przemknął niepostrzeżenie na drugi koniec ulicy i nie zanurzył się całkowicie w cieniu. Z ulgą przyjął świeżą dawkę energii magicznej, która w ułamku sekundy rozniosła się po żyłach i zapulsowała żwawo w krwi. W cieniu czuł się o wiele lepiej nie tylko dlatego, że dysponował większą ilością magii, ale, że robił to, co potrafił najlepiej. Znikał.
Zgrabnie wspiął się po murze, po czym przeskoczył na drugą stronę, lądując za równo przyciętymi krzewami berberysu. Szybko czmychnął do części południowej ogrodu, gdzie kręcił się wartownik z psem. Zwierzę wciąż niemiłosiernie szarpało łańcuch, a mężczyzna tak obrzydliwie wyklinał pod niebiosa, że aż uszy mogłyby zwiędnąć.
Korzystając z nieuwagi strażnika, podbiegł do ściany willi i bez chwili wahania rozpoczął wspinaczkę. W oknach już dawno nie paliły się światła, a zasłony były ciasno zaciągnięte, mimo to starał się omijać parapety na wszelki wypadek, gdyby nie wszystkich mieszkańców zmorzył sen. Wolał ryzykować przykuciem uwagi najmniej jak to możliwe – dla reputacji, dla satysfakcji, dla celu. Niezauważony wdrapał się na pierwsze piętro do drugiego okna od lewej, za którym, według planu otrzymanego od Ezara, powinien znajdować się gabinet Bagscolla. Jeszcze raz zerknął na wartownika z psem, aby się upewnić, że nikt go nie odkryje. Wciąż byli zajęci sobą i hałasem dochodzącym od frontu posiadłości. Szczur wyciągnął dłoń.
Na początku formowanie przedmiotów z cienia przynosiło mu ogromne trudności. Długo musiał skupiać się na właściwościach, jakie chciał osiągnąć i nie pozwolić, aby byle szmer go rozproszył. W wyobraźni określał wagę, teksturę, temperaturę, smak, zapach, sposób działania i tak do skutku. Po dziesiątkach prób tworzenia rzeczy małych jak igły, wytrychy albo zastawa, wreszcie przestały wychodzić pokrzywione. A po latach używania noc w noc tej samej mocy, wystarczyło zaledwie parę sekund, aby teraz uformował z cienia łom. Użył go do podważenia ramy.
Bezszelestnie wszedł do środka i zasunął za sobą okno. Zostawił drobną szparę jako ostatnią drogę ucieczki.
Pomieszczenie w kształcie prostokąta było niewielkie i w przeciwieństwie do zewnętrza willi, urządzone z wyjątkowo dobrym smakiem. Klasycznie, powściągliwie, ale przytulnie. Ściany wyłożono tapetą w ciepłym odcieniu beżu, a podłogę ciemnobrązowymi panelami. Uwadze Szczura nie umknęło kilka srebrnych świeczników, jednak nie przygotował się na wynoszenie większych łupów od biżuterii i z żalem musiał odwrócić wzrok. Pod oknem ustawiono masywne, nowe biurko z pachnącego jeszcze sosną drewna. Szczur obejrzał je w pierwszej kolejności. W szufladach znalazł kilka niewysłanych listów miłosnych, rachunki za obrazy i rzeźby, sakiewkę ze srebrnymi monetami i fiolkę z lekarstwem nasennym, ale nic, co dałoby mu chociaż odrobinę satysfakcji.
Po lewej stronie biurka stały regały z ciemnego drewna wypełnione po brzegi książkami. Było ich tak wiele, że niektóre z nich leżały ułożone w stosikach na podłodze i zbierały kurz od kilku ładnych tygodni. Szczur rozejrzał się dookoła, sprawdzając, co bardziej interesujące tytuły, lecz i tutaj poszukiwania spełzły na niczym, choć uśmiechnął się rozbawiony, gdy dostrzegł wciśnięty pomiędzy dzieła historyczne erotyk. Obejrzał kominek umieszczony przy ścianie naprzeciw regałów. Stojąca na nim błękitna szkatuła z malowanymi wzorami kwiatów zapełniła kieszeń Szczura drogo wyglądającą kolią z szafirami.
Zapewne szanowny Bagscoll interesował się ponownym mariażem. Gdyby Szczura to bardziej obchodziło, składałby w duchu kondolencje dla nieszczęśnicy, o której względy się starał. Nigdy nie ośmielił nazwać się człowiekiem o dobrym guście, lecz nawet on miał ochotę rzygać na sam widok tej posiadłości, a co miałaby powiedzieć osoba, która zostałaby zmuszona spędzić tu całe życie.
Na koniec zerknął za przedstawiający dwójkę uśmiechniętych chłopców obraz wiszący obok drzwi, lecz tam również nic nie znalazł. Zawiedziony skrzywił się nieładnie. Lubił swoją pracę, ale spędzanie w niej więcej czasu niż to konieczne, nie brzmiało jak miła perspektywa. Znacznie bardziej cieszył się na myśl wyrzucania przez okno zalęgniętych w jego domu szczurów.
Zanim zdecydował się opuścić gabinet, zahaczył spojrzeniem o odlaną z brązu małą figurkę pulchnego aniołka ze skrzypcami. Znał parę ludzi, którzy polecieliby na taki chłam, jednak zapewne nawet od nich nie zdołałby wyciągnąć więcej niż kilka miedziaków.
Podszedł do drzwi i wyjrzał przez dziurkę od klucza. Na zewnątrz stał nieco pijany przez zmęczenie wartownik. Opierał się o złoconą balustradę naprzeciwko wejścia do gabinetu i dzielnie walczył ze snem. Głowa ciążyła mu bardzo, co chwila opadała bezwiednie na pierś, chwiała się, a potem strażnik przytomniał na kilka sekund i od nowa zapadał w półsen. Już niedługo będzie miał okazję porządnie wypocząć. Szczur wyciągnął z kieszeni kilka strzałek usypiających i wsunął je pomiędzy palec mały a serdeczny, żeby móc swobodnie działać wytrychami. Cichy chrzęst otwieranego zamka przykuł uwagę strażnika. Zaalarmowany poderwał się z miejsca, rozejrzał dookoła, ale gdy nie zauważył niczego podejrzanego, pokręcił głową, wracając do poprzedniej pozycji. Nastąpiła idealna okazja. Szczur ostatni raz zerknął w stronę figurki aniołka. Zawahał się, ale odgonił myśli i pociągnął za klamkę.
W ułamku sekundy dopadł do strażnika. Nim ten zdążył zareagować, Szczur przycisnął mu dłoń do ust, a drugą otoczył dookoła piersi i ostrożnie wciągnął do gabinetu. Wbił jedną ze strzałek w bok szyi wartownika. Odczekał, aż ofiara przestała się szamotać, obrabował ją ze skórzanej saszetki przypiętej do paska munduru i wyszedł na korytarz, cicho zamykając za sobą drzwi. Podczas następnej zmiany powinien czuć się jak nowo narodzony, może dokuczą mu tylko drobne bóle głowy.
Powoli i bezszelestnie wszedł po schodach na wyższą kondygnację budynku, gdzie spodziewał się sypialni Bagscolla. Tu również korytarz wyglądał, jakby przedarł się tabun gęsi znoszących złote jaja. Ilość ozdóbek była przytłaczająca, ale z drugiej strony Szczur miał okazję wzbogacić się o kolejne błyskotki, więc przestał narzekać. Po drodze dostrzegł w ciemnościach ciemną kałużę na podłodze, która swoje źródło miała za progiem bawialni. Zmarszczył brwi, gdy w nozdrza uderzył go nieprzyjemny zapach krwi.
Ktoś musiał go uprzedzić. Niedobrze.
Przyparł plecami do ściany. Wytężył słuch i uważnie obserwował otoczenie. Przedostał się na drugi koniec korytarza do ciężkich, mahoniowych drzwi z pozłacaną klamką w kształcie morskiej fali. Przesadzona ilość szczegółów kuła w oczy nawet takie bezguście jak Szczur. Aż zbrzydło mu jej dotknięcie, ale przemógł w sobie niechęć i schylił się, żeby zajrzeć do środka przez dziurkę od klucza.
Wewnątrz kręcił się niższy od niego co najmniej o głowę mężczyzna z chustą zasłaniającą pół twarzy. W ręku trzymał gruby plik dokumentów, prawdopodobnie były to te same, których poszukiwał Szczur. Wymruczał coś do siebie pod nosem, gdy zbliżył się do okna i zaczął przeglądać papiery. Tej nocy panowały egipskie ciemności, chmury zaszły całe sklepienie nieba, światło ulicznych latarni również tu nie sięgało przez mgłę. Jak ten człowiek był w stanie cokolwiek odczytać w takich warunkach, pozostawało dla Szczura zagadką, ale jednego był pewien – gryzoniom nie przeszkadzały żadne warunki.
Sięgnął do pasa po sztylet i nie zwlekając dłużej, przeniknął do środka jako jeden z cieni. Uwielbiał to uczucie błogiej bezgraniczności, kiedy nic, co materialne albo niematerialne nie mogło mu uczynić krzywdy, a świat pozwalał mu się okrywać w całości. Był panem samemu sobie, jedynie światło paliło skórę, jednak w tej chwili przewagę miał nieokiełznany mrok. Niezauważalnie zbliżył się do mężczyzny. Cień się rozstąpił, a on przybrał swoją naturalną formę.
— Doprawdy cudownie, kolego — rzekłszy kpiąco, przycisnął ostrze do szyi nieznajomego, nim ten zdążył zareagować. — Niezmiernie się cieszę, że je dla mnie znalazłeś.
Mężczyzna znieruchomiał najwyraźniej zaskoczony nagłym pojawieniem się Szczura, lecz po chwili jego mięśnie się rozluźniły i pierś nieco opadła. Potem bez pośpiechu zaczął równo składać wszystkie dokumenty. Z wręcz nabożną czcią z powrotem wsuwał je do skórzanej teczki, jakby miał do czynienia z co najmniej starożytnym artefaktem. Oddychał cicho, miarowo, udając ślepego na ostrze przyciśnięte do szyi. Zbity z tropu Szczur zmrużył powieki. Nie podobało mu się swobodne zachowanie tego człowieka. Ze spokojnymi osobami zawsze trudniej prowadziło się dyskusje i trudniej manipulowało na własną korzyść.
Upłynęło kilka minut, które dłużyły się niemiłosiernie w przytłaczającej ciszy, ale cierpliwie czekał, aż nieznajomy skończył przewiązywać teczkę czerwoną wstążką z aksamitu. Nie powstydził się jeszcze dwa razy poprawić idealnie wykonaną kokardę i wreszcie zabrał głos:
— Strasznie tu dziś tłoczno. — Przerwał, żeby cicho odchrząknąć. — Przyznam, że nie spodziewałem się dodatkowych gości.
— Czyli nie mam, co liczyć na lampkę wina?
— Jestem tu przejazdem. Spytaj gospodarza, czy cię uraczy. — Na tyle, ile mógł, skinął brodą w stronę wplątanego w pościel Bagscolla. Szczur podążył wzrokiem we wskazanym kierunku, jednak dla ostrzeżenia mocniej przycisnął ostrze do skóry nieznajomego. Lubił ryzykować, ale tylko wtedy, gdy miał pewność, że ryzyko mu się opłaci.
— Widać, że dyskrecja nie jest twoją mocną stroną. — Westchnął teatralnie na widok nienaturalnie rozłożonego na materacu Bagscolla i skopanej w szarpaninie pościeli. — Ta kałuża krwi w korytarzu też nie świadczy dobrze o twoich umiejętnościach. Zbyt nieostrożnie, kolego.
— Natomiast ty, kolego, zbyt szybko się rozpraszasz. Nawet nie zauważyłeś, kiedy sięgnąłem po broń — odparł mężczyzna i w tym momencie Szczur poczuł, jak cudze ostrze napiera na jego żebra. Mimowolnie parsknął śmiechem. Poluzował uścisk, ale jeszcze się nie odsunął. Zapowiadała się niezwykle interesująca rozmowa. Może i dobrze, że trafił na kogoś spokojnego.
— Zatem obydwaj jesteśmy w kropce.
— To zależy od perspektywy — odparł nieznajomy, a Szczur zgodził się z nim w myślach. Jeden wart drugiego, tacy sami krętacze, zatem głupstwem byłoby sądzić, że któryś z nich nie dysponował planem awaryjnym. Nawet najgłupsi kryli asy w rękawach. Niestety jeszcze nie pora, aby po nie sięgać.
Odsunął się wreszcie od mężczyzny, chowając sztylet w pochwie przypiętej skórzanym pasem do uda. Przez chwilę mierzył go wzrokiem, lecz potem niedbale rozejrzał się po pomieszczeniu i skupił całą uwagę na małej, pudrowej szkatułce wepchniętej między książki w kącie regału. Wymruczał coś do siebie, kiedy wrzucał do kieszeni kilka złotych monet i kolejną kolię, tym razem ze szmaragdami.
— Wiedziałeś, że Bagscoll zamierza ponownie się żenić? — zaczął plotkarskim tonem, naśladując często spotykane na balach trzpiotki. — Trochę szkoda dziewczyny, ale z drugiej strony dostaje ładną biżuterię. — Pod małą, haftowaną chusteczką na spodzie szkatułki znalazł jeszcze srebrne kolczyki z diamentami na oko wielkości ćwiartki karata. W następnej kolejności przejrzał parę książek z niebanalnymi obwolutami, po czym bezgłośnie odłożył je na miejsce. Odwrócił się, napotykając zniecierpliwione spojrzenie nieznajomego jegomościa. Skryty za maską zawadiacki uśmiech wpełzł na usta Szczura. — Rozumiem, że nie lubisz tracić czasu. Szkoda. — Wzruszył niedbale ramionami. W przeciwieństwie do niego, Szczur jak najbardziej lubił zwlekać. — Dogadajmy się. — Sięgnął po umieszczoną na najwyższej półce figurkę w kształcie wyjącego wilka. Badziew, ale ze złota, a lepiej jest mieć, niż nie mieć. — Oddasz dokumenty, a ja pozwolę ci stąd niezauważenie wyjść i nigdy więcej się nie spotkamy.
— Przykro mi, nie układam się ze złodziejami — odparł ironicznie mężczyzna, po czym oparł się o parapet obok stolika nocnego i wcisnął teczkę z dokumentami pod pachę. Elegancko zarzucił nogę na nogę jak panna na salonach. Brakowało jeszcze, żeby z gracją odgarnął złoty włos i roztoczył wokół siebie zapach drogich perfum.
— Ranisz mnie, kolego — rzekł Szczur z kłamanym zawodem w głosie. — Jestem biznesmenem. — Wsunął do kieszonki na piersi złote sprzążki od butów Bagscolla. Zamierzał zabrać jeszcze leżącą pod stolikiem nocnym spinkę do krawata, ale znieruchomiał na widok dwóch lśniących pierścieni w wysuniętej szufladzie.
Przelotnie zerknął na mężczyznę. Musiał wyczuć intencje Szczura, bo uparcie gromił go wzrokiem jak wściekły jeż. Przez chwilę miał wrażenie, że spod powiek nieznajomego wystrzelą błyskawice, lecz postanowił to zignorować. Napawając się cudownym uczuciem satysfakcji, sięgnął dłonią po pierścienie. Specjalnie przeciągał moment ich pochwycenia, a przy tym uśmiechał się parszywie i trochę żałował, że maska skrywała jego twarz. Z przyjemnością sprawdzał cierpliwość tego człowieka. Był bardzo ciekaw, ile jeszcze da radę wytrzymać.
Zgarnął sygnety i na oczach nieznajomego zakręcił nimi zgrabnie w palcach, wcale nie kryjąc, że cieszy się z patrzenia na niedolę ludzi. Przyjrzał się dokładnie kamieniom – bardziej na pokaz niż potrzebę, wymruczał coś pod nosem odnośnie kwoty, za jaką je opchnie. Teatralnym gestem wsunął je do kieszeni na piersi.
Zmierzyli się wzrokiem, jasno rzucając jeden drugiemu wyzwanie. Szczur nie lubił przegrywać, ale coś w głowie podpowiadało mu, że nawet jeśli przegra, będzie miał niesamowitą rozrywkę. Grę przerwały jednak dźwięki z zewnątrz.
Jednocześnie skierowali głowy w stronę drzwi, gdy do ich uszu dotarły odgłosy zbliżających się kroków. Były ciężkie, głośne, towarzyszyły przyciszonym szeptom oraz miarowemu brzęczeniu broni u pasa. Szczur spiął się i kątem oka zerknął na nieznajomego. On odwzajemnił jego spojrzenie, po czym uniósł trzy palce u dłoni. Było trzech.
— Sir Bagscoll? — rozbrzmiał wysoki, chłopięcy głos. Odpowiedziała mu głucha cisza, więc kontynuował. — Wszystko w porządku? Słyszeliśmy jakieś rozmowy.
Szczur sięgnął po sztylet.
— Sir? — Tym razem odezwał się ktoś o niskim i tubalnym głosie, a po chwili powietrze przecięły dźwięczne syki wyciąganych z pochwy mieczy.
— Umiesz walczyć? — zagadnął szeptem Szczur. W odpowiedzi otrzymał pełne wyższości spojrzenie. Mógłby nawet przysiąc, że mężczyzna urósł o kilka centymetrów od tej pychy. Spodziewał się jeszcze, że nad głową zawiruje mu eteryczna korona, ale nic takiego nie nastąpiło. — Świetnie! — odparł zadowolony, po czym położył dłoń na ramieniu mężczyzny. Klamka cicho pstryknęła i podłoga w progu zaskrzypiała pod ciężarem jednego ze strażników. — Pójdziesz przodem, a ja ci to potrzymam — dodał nadzwyczaj sympatycznym tonem i gwałtownie pchnął mężczyznę w stronę drzwi, jednocześnie wyrywając mu z dłoni teczkę z dokumentami. Zdezorientowany włamywacz wtoczył się na równie zdezorientowanych strażników, a Szczur po cichu czmychnął obok nich i dziko zadowolony rzucił się biegiem po schodach. Usłyszał jeszcze za plecami klątwy rzucane w jego stronę.
Bezczelnie roześmiał się pod nosem.
Na schodach prowadzących z parteru na pierwsze piętro wybiegło mu naprzeciw trzech zaalarmowanych zamieszaniem strażników. Broń brzęczała ślicznie pomiędzy krzykami i rumorem butów uderzanych o drewniane panele. Ktoś wzywał pana Bagscolla, ktoś inny wołał jego synów, a ktoś jeszcze wzywał imię Boga.
Przykro mi. Tu są tylko diabły.
Szczur gwałtownie przeskoczył przez balustradę i lekko wylądował na dokładnie wypolerowanych, czarnych i białych kafelkach. Zgarnął z najbliżej strojącej komody parę nieschowanych sztućców ze srebra. W pośpiechu wepchnął je pod płaszcz. Zły nawyk stał się instynktem, którego nie dało się wyplenić nawet strachem. Poza tym drwienie z ludzi należało do jego hobby.
Wślizgnął się do kuchni i doskoczył do tylnych drzwi, lecz nim zdążył sięgnąć klamki, ktoś pociągnął go za kołnierz do tyłu. Szarpnął się, wyrywając z uścisku i odwrócił. W ostatniej chwili zablokował sztyletem cios miecza, a w uszach zadzwonił mu głośny wrzask dwóch tańczących ostrzy. Naparł mocniej na miecz, postąpił krok naprzód i ugiął nogę, a drugą podciął strażnika, uprzednio odchyliwszy tułów do tyłu. Zgrabnie przesunął się na bok, gdy strażnikiem wstrząsnął szok i stracił na moment równowagę. Bez wahania wykorzystał jego tymczasową słabość. Strażnika pociągnął za włosy do przodu i rąbnął mu kolanem prosto w żebra.
Skrzywił się na dźwięk obrzydliwego chrupnięcia wpisanego w akompaniament bolesnego jęku. Jego priorytetami było wejście, kradzież i wyjście. Walczyć wprost nie znosił i robił to z ogromną niechęcią.
Zachwiał się, gdy ktoś zacisnął zgrubiałe palce na jego przedramieniu i szarpnął w tył. Przez szok upuścił swój sztylet na ziemię. Czyjeś ramię owinęło się wokół jego szyi, wyciskając z gardła głośne charknięcie. Powietrze uciekło z płuc, szum w uszach zmógł się gwałtownie i zagłuszył wszystko dookoła, a oczy zaszły potwornymi mroczkami. Wkrótce się rozeszły, ale gorzko tego pożałował. Od razu uderzył go widok zamaskowanej twarzy mężczyzny, którego spotkał w sypialni Bagscolla. Był to jedynie ułamek sekundy, bo zaraz zniknęła w kolejnych mroczkach i cieniu. Dostrzegł jednak okrutną satysfakcję wymalowaną w oczach. Ze złości zazgrzytał zębami. Cholera wyrwała mu dokumenty.
Szarpnął się w końcu i wymierzył łokciem cios pod żebra strażnika. Usłyszał głośne sapnięcie. W tym samym czasie wrócił Szczurowi wzrok. Chwycił za duszące go ramię i z nieudawanym trudem oderwał je od szyi. Wywinął się, lecz nie puścił strażnika, a palce drugiej ręki zacisnął na jego barku i boleśnie wykręcił ramię do tyłu. Wykorzystał całą siłę, aby uderzyć człowiekiem o ścianę. Póki był nieprzytomny, Szczur poderwał się do biegu i wyskoczył na zewnątrz posiadłości, uprzednio chwyciwszy swój sztylet w dłoń.
Złodziejaszek dokumentów jeszcze nie zdążył uciec. Szarpał się z dwoma innymi strażnikami, więc Szczur nie omieszkał nie wykorzystać sytuacji. Przemknął prędko obok i wyrwał mu spod pachy teczkę, a potem rzucił się w stronę muru. Nie spojrzał za siebie, ponieważ nawet dla niego nie opłacało się tracić czas na drwiny. Sprawnie wszedł na samą górę, lecz doznał ogromnego rozczarowania, gdy jego ciało zderzyło się z zaklęciem obronnym, a niemiły dreszcz przebiegł przez mięśnie od stóp do głów. Musieli rozciągnąć barierę w trakcie całego zamieszania. Przesunął palcami po barierze magicznej z nadzieją, że uda mu się znaleźć słabe ogniwo, lecz wszystkie eteryczne włókna były splecione solidnie i dokładnie. Przeklął pod nosem, z wściekłości uderzył pięścią o zaklęcie. Tak blisko.
Nagle usłyszał głośne syczenie za plecami. Nie zdążył się odwrócić, a w ułamku sekundy obok niego chciwe łapska rozcapierzyła jasna błyskawica. Jej pęd odrzucił Szczura w bok i zdezorientowany spadł na trawnik, wypuszczając z dłoni plik dokumentów. Syknął z boleści, jego oczy piekły i łzawiły od silnej dawki światła, a po skórze toczyły się szalone mrówki. Zacisnął mocno szczęki, podparłszy się na drżącym ramieniu.
— Znowu zalęgło się robactwo — usłyszał głos przytłumiony przez szum krwi w uszach. Brzmiał znajomo, ale nie potrafił określić, do kogo należy, więc czekał, aż wróci do niego wzrok, lecz jasne plamki żwawo tańczyły mu pod powiekami i nie zamierzały znikać. Poruszył się niespokojnie. Zmusił ciało do odzyskania rezonu i wreszcie wszystko odzyskał. Dostrzegł zmierzającego w jego stronę mężczyznę o urodzie uderzająco podobnej do Jorlona Bagscolla. Ten jednak był szczuplejszy, wyższy i poruszał się z charakterystyczną kocią zwinnością żołnierza doświadczonego w boju. Szczur domyślił się, że to jeden z synów.
Wyciągnął dłoń w stronę leżącej nieopodal teczki, lecz wtedy coś śmignęło tuż obok i zgarnęło ją, nim zdążył choćby musnąć jej wierzch opuszką palca. Zaklął siarczyście.
Jest i drugi skurwysyn Bagscolla. Nie krył zdziwienia. Według informacji Ezara obydwaj mieli przebywać poza granicami miasta. — Kolejni zasadzili się na dokumenty ojca. — Starszy syn, wysoki i krępawy człowiek, był znany w całej stolicy ze swoich umiejętności zakrzywiania czasu. Spowalnianie, przyspieszanie, zatrzymywanie, czego tylko dusza zapragnie, a inni nawet się nie zorientują, że padli ofiarą zaklęcia tego partacza. Tylko on dostrzegał jego skutki jako jedyny odporny na swoje czary. Ezar ostrzegał Szczura przed Ryzekiem.
Młodszy natomiast, Eijeh, robił za chodzącą chmurę burzową. Wroga smażył jak kawał steku swoimi błyskawicami. Jeden nieostrożny ruch, a dorywał się do skóry i przerabiał ją na stosik suchych wiór. Szczur sam nie miał pewności, który z nich był gorszy. Obydwaj posiadali reputację gorszą od większości złodziei i zabójców z jego otoczenia.
Eijeh Bagscoll odwrócił wzrok od starszego brata i zmarszczył brwi, wpatrując się w Szczura. Po jego dłoniach przebiegły smukłe wiązki elektryczności. Przeczuwając, co się święci, poderwał się na nogi i skoczył w cień, stając się z nim jednością, póki światło błyskawic nie odcięło mu drogi ucieczki. Zaledwie moment później miejsce, gdzie leżał, zapłonęło ogniem błyskawicy.
Odszukał skrytego w jednej z wnęk budynku mężczyzny z chustą i przycupnął tuż za nim.
— Śmiem zauważyć, że frasunek wystąpił niezwykle katorżniczy i niechybnie będziemy mieć przejebane — szepnął w ramach powitania, przyprawiając kolegę po fachu o lekkie wzdrygnięcie.
— Cieszę się, że masz dobry humor nawet w takich sytuacjach — odparł cierpko mężczyzna. — Gdzie teczka?
— W łapach starszego Bagscolla.
— I kto tu ma problemy z dyskrecją?
— Najwidoczniej Eijeh, to on strzela błyskawicami, jakby się najadł szaleju.
Mężczyzna uciszył go ruchem dłoni.
— Nakierujmy jego błyskawice na barierę — powiedział po dłuższej chwili milczenia, a niezbyt przekonany do tego planu Szczur uniósł brwi i czekał na dalsze wytłumaczenia. Nie dostał ich. Z cichym westchnięciem wyciągnął z kieszeni badziewną figurkę aniołka ze skrzypcami i przyjrzał się odlanej z brązu twarzy. Podrzucił ją w dłoni, by zważyć ciężar i ostatni raz spojrzeć w posrebrzane oczka.
Nie mógł się powstrzymać przed jej zabraniem.
Jeśli nie dasz mi pieniędzy, to może chociaż przydasz się w inny sposób, pomyślał przelotnie, gdy podrywał się do biegu i znowu rozpływał w cieniu. Nie czekał na żadne wskazówki od mężczyzny. I tak by nie posłuchał.
Wrócił do braci Bagscoll, wybierając jak najbardziej bezpieczną odległość. Wynurzył się z cienia, a pierwszy zauważył go Eijeh. Drobne błyskawice zatańczyły na lewym ramieniu i wodospadami spłynęły do palców. Szczur biegł w jego stronę, w myślach liczył metry, które ich dzieliły. Krew szumiała, cień krzyczał, światło paliło, noc klęła za księżycem. Niespodziewanie przed Szczurem pojawił się Ryzek w pozycji gotowej do podcięcia nóg. Szczur w ostatniej chwili zauważył tego przeklętego człowieka, odbił się od ziemi do skoku, lecz źle przełożył ciężar i po wylądowaniu padł w trawę. Przekoziołkował w bok, a brzydka figurka aniołka wylądowała za daleko, aby zdążył ją chwycić. Nienawidził, gdy fart go opuszczał. Opierał się na nim przez połowę życia, a kiedy jest najbardziej potrzebny, to nagle znika.
Oczy Eijeha zalśniły obrzydliwą satysfakcją na chwilę przed tym, jak wyciągnął dłoń, po której szaleńczo skakały małe wiązki elektryczności. Strach miał zapach przypalonej skóry i smak popiołu sklejonego krwią. Szczur nie zamknął oczu. To byłaby skaza na godności.
Mężczyzna w chuście był ostatnim ratunkiem. Szczur nie zauważył, kiedy pojawił się przed braćmi Bagscoll z brązową figurką w dłoni. Rzucił nią prosto w głowę Eijeha. Aniołek roztrzaskał się w drobny mak. Malutkie skrzypce odleciały w siną dal, a skołowany Bagscoll opadł na ziemię, wyrzucając skumulowaną energię w górę.
Błyskawice starły się z barierą ochronną. Coś zakotłowało, coś zasyczało, coś wybuchło i coś zawyło. Magia rozbiła się jak tłuczone szkło, a temu towarzyszył gęsty dym zniszczonej energii. Zdezorientowany Szczur wypatrzył w kłębach mężczyznę, który odwzajemnił jego spojrzenie i skinął mu krótko głową. Bez zwłoki obydwaj rzucili się przed siebie w ciemne ulice bogatej dzielnicy. Światła w oknach kamienic zapalały się jedno po drugim i coraz więcej gapiów wyglądało w stronę posiadłości Jorlona Bagscolla, a nikt nie patrzył na dwóch włamywaczy przemierzających brukowane chodniki. Tylko jakiś bezdomny starzec dostrzegł ruch w cieniu za budynkiem, ale uznał, że to wiatr.

~*~

Podczas biegu Szczur stracił mężczyznę w chuście z oczu. Napotkał go ponownie, gdy dotarł do ulic zamieszkiwanych głównie przez średnią klasę mieszczan. Przysiadł na balustradzie jednego z balkonów i cierpliwie zaczekał, aż nieznajomy go dogoni. Gdy dzieliło ich zaledwie kilka metrów, zeskoczył na żwir, wznosząc tumany ulicznego pyłu. Szczur miał ochotę bluzgać, kląć i wyzywać na kolejny zaciągnięty dług, tym razem wartości całego jego życia, ale z zewnątrz zachował zimną twarz. Niech sobie nie myśli, że zostanie bohaterem za ocalenie skóry zwykłemu złodziejowi.
Mężczyzna zatrzymał się, a Szczur bez słowa sięgnął do kieszeni po jeden z sygnetów, na których widok nieznajomy tak bardzo się ślinił. Obrócił ozdóbkę w palcach, jakby przez chwilę się nad czymś zastanawiał, lecz potem zdecydowanym krokiem podszedł do mężczyzny i wysunął w jego stronę dłoń, oferując pierścień i sojusz zarazem.
— Na czas wykonania zlecenia. Podzielimy się nagrodą po połowie — odezwał się.
Jeśli w tę aferę zamieszani byli Ryzek i Eijeh Bagscoll, to samobójstwem można nazwać igranie z nimi w pojedynkę. A Szczur miał jeszcze zbyt wiele pieniędzy do zdobycia, żeby odbierać sobie życie.

Wściekły jeżu?
Wszystkie reakcje Stephana zostały ustalone z jego autorką.

----
2454 PD + 20 P
Owca

Rozwaliłam ten bank

3 komentarze:

  1. A gdzie "Wściekły jeżu?" :( 😠

    OdpowiedzUsuń
  2. o choinka, musiałam o nim zapomnieć! już poprawione, Phtevanie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Phtevan dozgonnie wdzięczny.

      https://www.wykop.pl/cdn/c3201142/comment_nXNxT0JLiSZwHw6M1l8kGxU8TpylpVVI.jpg

      Usuń