Kiedy w końcu zdjąłem z siebie to diabelskie ubranie, rozprawiłem się z nim przy pomocy pazurów oraz kłów. W rezultacie, zamiast zacnego wdzianka baletnicy w jakże znienawidzonym przeze mnie odcieniu jaskrawego różu, wejście do moich czterech ścian przyozdobione zostało przez liczne konfetti, co rusz przyczepiające się do moich łap. Całe szczęście, przebudzony niedawno wiatr stał się moim wielkim sprzymierzeńcem, gdyż cały ten bałagan zepchnął gdzieś wgłąb otaczającego moje lokum lasu, dzięki czemu miałem jeden problem mniej z głowy. Ciągle rozjuszony jednak po tej nierównej walce z ludzką garderobą, z trudem udało mi się powrócić na swoje posłanie (którym jak na razie był zwykły kamień, ale cóż - może i zderzenia z nim są bardzo bolesne, ale niczego nie żałuję), a jeszcze trudniej ponownie zapaść w drzemkę. Miałem bowiem nadzieję, że kiedy zasnę, ta koszmarna komedia w końcu dobiegnie końca. Jak wiadomo jednak, nadzieja matką głupich, a każda matka kocha swoje dzieci. Mnie musi adorować w szczególności, ponieważ kiedy po raz kolejny otworzyłem oczy, znów stałem się głównym bohaterem jednej z niezbyt lubianych przeze mnie sytuacji. Niestety, tym razem to nie był zwykły sen, a rzeczywistość. Co prawda niejeden samiec będący na moim miejscu byłby wtedy w siódmym niebie, ale nie ja. O co chodzi?
Jeszcze zanim otworzyłem oczy wiedziałem, że nie jestem w tej jaskini sam. Nie wiedziałem tego jednak z czystego przeczucia czy też dźwięków wydawanych przez układ oddechowy ów osobnika, a już tym bardziej nie doszedłem do tego wniosku, wyczuwając czyiś uważny wzrok na sobie. Obecność ów postaci zdradził bowiem jego, a raczej jej zapach, będący czymś jakby mieszanką bzu oraz piżama, co w połączeniu z charakterystycznym dla lisów zapachem dało mi pewność co do tego, czego mogę się w najbliższym czasie spodziewać. Udając więc wciąż pogrążonego w głębokim śnie, próbowałem odwlec w ten sposób nieuniknione. Niestety, po raz kolejny przekonałem się, że moja przybrana rodzicielka Nadzieja nie zapomniała o swoim ukochanym synalku Naiwniaku. Zamiast bowiem uzyskać święty spokój, nieznajoma wyszeptała wprost do mojego ucha:
- Pora wstać Misiaczku Pysiaczku, czas się trochę zabawić.
Najpewniej ton jej głosu oraz specjalne przeciąganie wyrazów miało na celu mnie pobudzić oraz w jakikolwiek sposób zmotywować do działania - niestety, dla mnie zabrzmiało to jak odgłos rzygania jednorożca, który zdecydowanie przesadził z tęczową watą cukrową. Czy te babki nie mogą w końcu pojąć, żeby wreszcie się ode mnie odczepiły? Do diabła, ile można przecież wytrzymać ciągłego nachodzenia w wiadomym celu. Błagam, gdybym ulegał za każdym razem, po dwóch latach każdy napotkany na mojej drodze Cień zwracałby się do mnie "tato" albo "dziadku", a to już niezbyt mi się podoba. Przecież jestem młody i piękny, nie mogę być nazywany dziadkiem. Czułbym się wtedy staro i niepięknie.
- To, że nie mamy w klanie wystarczającej liczby samców wcale nie oznacza, że każda samotna samica może przychodzić do mnie. - Rzuciłem bezbarwnym głosem, kiedy ta zaczęła trącać mnie łapą, abym się w końcu obudził.
Niestety ale fakt, że w ogóle się odezwałem, stał się moim gwoździem do trumny. Na nic bowiem zdały się poprzednie próby udawania pogrążonego w głębokim śnie, skoro teraz pokazałem, że tak naprawdę jestem w pełni przytomny. Na moje nieszczęście lisica nie potrzebowała żadnych kolejnych sygnałów - bez zbędnych ceregieli dosłownie położyła się na mnie, z całą pewnością przypadkowo wdzięcząc swoje dolne partie ciała tuż przed moim nosem. A to, że w tym samym czasie jej kita musnęła mój pysk, było już zupełnie niespodziewane. Ehh, ona była dokładnie taka sama jak te wszystkie chytre lisy, które do tej pory znalazły się na jej miejscu. A żeby było sprawiedliwie, rozprawię się z nią tak samo jak z jej poprzedniczkami, czyli niezbyt przyjemnie. Warto jednak najpierw dać jej szansę na zrezygnowanie z tego jakże absurdalnego pomysłu, bo nie wiem jak inni, ale ja nie mam zamiaru mieć później na głowie wściekłej samicy, której zaloty zostały zbyt szybko odtrącone. Dlatego też, nie zwracając jakiejkolwiek uwagi na wciąż leżącą na mnie lisicę, po krótkim westchnieniu pewnie wstałem z posłania. Wprawiło ją to w nie lekkie zaskoczenie, gdyż najprawdopodobniej nie spodziewała się, iż będę próbował w ogóle opuścić grotę. Świadczył też o tym jej brak reakcji na to, że po zrzuceniu jej ze swojego grzbietu, jak gdyby nigdy nic ruszyłem w stronę wyjścia, nawet nie spoglądając w jej stronę. A ona nic. W porządku, czyli nie zrozumiała tego jakże jasnego moim zdaniem przesłania. Trzeba więc ją uświadomić, co myślę o tym wszystkim.
- Nie masz czasami jakiś obowiązków w klanie, jakiegoś leczenia szczeniaka albo coś w ten deseń? - rzuciłem w jej stronę, nawet nie próbując ukryć znudzenia, po czym dodałem, nie owijając w bawełnę - Przeszkadzasz mi.
Jak się jednak spodziewałem, ta za nic miała moje słowa. Zamiast bowiem natychmiast mi odpowiedzieć, ta podeszła do mnie powolnym i w jej zamyśle uwodzicielskim krokiem, przy okazji subtelnie ocierając się o moją szyję i bok. Bosz, jakie to tępe. Już nie uparte, a po prostu tępe. Jakie ja lisy w klanie trzymam?
- Przyszłam tutaj dla ciebie, Kochaniutki. - wyszeptała wprost do mojego ucha, kitą pocierając to drugie - Jeżeli chcesz, mogę być twoim prywatnym lekarzem i zbadać cię CAŁEGO. - ostatni wyraz zaakcentowała, a mnie wydawało się nawet, jakby jęknęła.
Słysząc ten tekst już któryś raz z kolei (nie mam bladego pojęcia, czy one wszystkie są takie same, czy po prostu uczą się tych tekstów z tego samego źródła), zapaliłem mentalny zniczyk nad jej rozumem, a raczej miejscem, gdzie widziano go po raz ostatni. Kto by pomyślał, że będąc głową klanu, będzie się chciało wymordować niemalże połowę swoich podopiecznych. Szkoda tylko, że wtedy byłaby sytuacja odwrotna do obecnej - już nie samców byłoby za mało, a samic. A wtedy nie mielibyśmy zbyt dużego wyboru, ale dobra, mniejsza o to. Teraz największym moim problemem nie były te braki, a lisica wciąż znajdująca się w moim lokum i wyraźnie czekająca na coś więcej niż sam zaszczyt oddychania tym samym powietrzem co ja. Nie widząc zatem żadnego innego wyjścia, postanowiłem wziąć sprawę we własne łapy. Nie zwracając jakiejkolwiek uwagi na oburzenie nieproszonego gościa, bez uprzedzenia uwięziłem jej kark w uścisku moich szczęk, tuż po tym wyciągając niczym niesfornego szczeniaka na zewnątrz, przed jaskinie. Dopiero tam postanowiłem ją wypuścić, przy okazji zauważając, iż zapadła już noc. Ulubiona pora wszystkich Cieni.
- Dlaczego to robisz? Przecież doskonale wiem, że tego chcesz. - Wciąż próbowała przekonać mnie do tego, abym jednak jej uległ. Daremnie.
- Nie kręcą mnie samice, które zaliczają samców albo same są przez nie zaliczane. Szanuj ty się trochę. - Powiedziałem z kpiną, patrząc władczym wzrokiem na leżącą u moich łap lisicę.
- Przecież dla nas to normalne. - odpowiedziała, wstając przy tym z ziemi - Pszczółki zawsze tak robią z kwiatuszkami. Przeskakują z jednego na drugi, od czasu do czasu zostawiając w nich małą niespodziankę. Ty nie chcesz takiej niespodzianki?
Aha, rozumiem, wszystko jasne. Nie dość, że bez pozwolenia wpakowała swoje cztery litery do MOJEJ jaskini, chodziła po MOJEJ podłodze, leżała na MOIM grzbiecie oraz oddychała MOIM powietrzem, to jeszcze w bezczelny sposób chciała zarządzić MOIMI genami. Cofam to, co wcześniej powiedziałem. Ona nie jest tępa, ona jest po prostu świrnięta. Chyba pogubiła z pięć klepek podczas ostatniej rui, o dwóch poprzednich nie wspominając. Nieźle wkurzony, w świetle obecnych faktów nie miałem nawet najmniejszych oporów do tego, żeby w jakikolwiek sposób się powstrzymywać.
- Czy ja ci wyglądam na męską dziwkę, do kurwy nędzy?! - praktycznie ryknąłem, w dupie mając to, że lisica już patrzyła na mnie ze strachem. Oj, ty dopiero możesz zacząć się bać - Jak śmiesz przyłazić tu do mnie, pakować swoją dupę do mojej sypialni, a potem jak gdyby nigdy nic chcieć się pieprzyć w nadziei na to, że po urodzeniu mi potomka będziesz miała większe przywileje? Zasmucę cię zatem, ale takiej kurwy jak ty nawet kijem bym nie tknął. Poza tym, musisz mieć niezły tupet, żeby mówić o tym prosto z mostu, nie wspominając już o tym, że... - niestety, nie dane było mi dokończyć, gdyż wówczas ta mi przerwała. ONA. MI. PRZERWAŁA.
- Ależ słodziaku ty mój, jak możesz tak o mnie mówić? - powiedziała ze łzami w oczach - Nie jestem żadną...
- Milcz! - mówiłem wcześniej, iż jestem wkurzony? Zmieniam zdanie, ja jestem wkurwiony - Nie dość, że bezczelna, to jeszcze mi przerywa. Zapamiętaj sobie jedno, tępa suko - trzymaj się z daleka ode mnie i mojego domu. Jeśli jeszcze kiedykolwiek zobaczę cię tutaj, bez wahania zabije. Obedrę ze skóry, podpalę, wypatroszę i dopiero wtedy zabiję, żebyś mogła popatrzeć sobie na własne flaki przed śmiercią. Ciesz się, że nie zrobię tego dzisiaj i że nie wywalam cię z klanu, ale wierz mi, iż nie żartuję. A teraz wypierdalaj stąd, póki masz jeszcze jak.
Całe szczęście móżdżek znajdujący się w jej głowie potrafił jeszcze pracować, bowiem już bez żadnych dodatkowych komentarzy odwróciła się i uciekła gdzieś w głąb lasu, pozostawiając mnie samego sobie. Niestety, nie dane było mi długo cieszyć się tą samotnością, gdyż jej miejsce wnet zastąpił kolejny członek klanu, pojawiający się jakby znikąd. Nie mając jednak najmniejszej ochoty na kolejną rozmowę z (o ironio) następną lisicą, postanowiłem ją jak najszybciej spławić:
- Daj mi spokój, idę się zabić. - Mruknąłem, przechodząc obok lisa obojętnie, z żądzą mordu doskonale widoczną w oczach.
Ake? Wspominałaś coś kiedyś o wątku, so... ;D
---
910 PD + 5 P
~Mimma