Byłam pod wrażeniem jego opanowania, a może obojętności, kiedy na moje słowa zareagował tylko delikatnym uśmiechem. Pewnie to nie pierwszy raz, kiedy kobieta traciła przy nim głowę.
Judith zapewne już spała, kiedy dzięki Colinowi pożegnałam ostatnią moją ranę. Przez cały czas siedziałam cicho, aby przypadkiem nie palnąć kolejny raz jakiejś głupoty, której później będę żałować. Owszem, Colin jest bardzo przystojny, ale znam go kilka godzin, a przez moje zachowanie mógł sobie pomyśleć cholera wie co. Łatwa? Desperatka? Podziękuję za taką opinię na starcie.
Podniosłam się, oglądając miejsca na moim ciele, gdzie wcześniej widniały rany, po których nie zostało ani śladu. Popatrzyłam na Colina z wdzięcznością. Jeszcze pozostała kwestia tej oczywistej zapłaty. Postanowiłam ponowić pytanie z nadzieją, że dostanę jasną odpowiedź.
– Co chcesz w zamian? – zapytałam.
– Już o tym rozmawialiśmy. – Masz babo placek. Liczyłam na to, że w końcu dowiem się, o co chodziło, a znowu wyszłam na idiotkę. – Najpierw zobaczę, jak mała poradzi sobie ze swoim zadaniem, później ty zajmiesz się swoim. – Uśmiechnął się do mnie, a uśmiech ten wydał mi się fałszywy i niepokojący. Zmarszczyłam brwi. Na przodków, korzystanie z usług nieznajomego faceta, który nie określa jasno zapłaty, nie było jednym z moich najlepszych pomysłów.
Judith spała lekkim snem i zerwała się na równe nogi od razu, kiedy weszłam do pokoju. Mój niepokój udzielił się też jej, a później w nocy długo nie mogła zasnąć.
– Mam dość – syknęła, wycierając buty i kląc jak popadnie.
– Judith! – Skąd ona zna takie słowa?
Zadanie dla małej, mimo że brzmiało banalnie, nie należało do najłatwiejszych. Pomieszczeniem do posprzątania okazała się stara szopa niedaleko domu, która mimo swoich niewielkich rozmiarów, była po brzegi zawalona wszelkiego rodzaju przedmiotami – od różnych sprzętów, aż po ubrania, w tym seksowne kobiece majtki, które napewno nie należały do właściciela domu. Pomagałam dziewczynce przecierać rzeczy z kurzu, a później układać na podpisanych regałach.
– Poradzisz sobie sama? – zapytałam Judith, która wzruszyła ramionami, szukając pary do jasnego trzewika. – Idę powiedzieć Colinowi, że szopa jeszcze nie wybuchła.
Kazał mi zdawać relacje, jakby bał się o los swoich cennych rzeczy, które oddał w ręce małej dziewczynki. Otworzyłam drzwi domu, a on podniósł się z fotela.
– Wszystko w porządku?
– Jak najbardziej, szefie – powiedziałam bezwiednie. – Miałbyś może coś do picia?
– Kawa? Alkohol? – Otworzył szafkę, gdzie widniała duża kolekcja wszelkiego rodzaju trunków.
– Nie – skrzywiłam się. Czym jest kawa? – Miałam na myśli coś, co mogłabym zanieść Judith.
Skinął głową. Na chwilę zniknął mi z oczu, a później wrócił ze słoikiem pitnego miodu. Dobre i to.
Już od progu powitał mnie wrzask. Judith siedziała na regale, który chwiał się niebezpiecznie, a do jej nóg doskakiwała jaszczurka wielkości kota. Zapewne to jedna z tych, które miałyśmy okazję zobaczyć w mieście. Zwierzę nie zauważyło, że weszłam, co przyjęłam z ogromną ulgą. Chwyciłam wiszący na ścianie duży nóż i po cichutku zaczęłam się zbliżać. Zielony potwór na chwilę przestał ujadać w stronę Judith. Przystanął i rozejrzał się, jakby wyczuł zagrożenie, ale wtedy było już za późno. Nóż przebił jego głowę na wylot, a Judith skrzywiła się na dźwięk łamanej czaszki.
– Cholera – syknęłam, oglądając broń – ostry.
Zdjęłam córkę z regału, który na szczęście utrzymał się w pozycji pionowej, a ta zaczęła trajkotać jak najęta:
– Niewychowana jaszczurka wlazła do jego szopy. nawet nie wycierając łap przy wejściu! Dopiero co tu posprzątałam, nawet pięć minut nie może być tu czysto! – wypowiedziała to wszystko na jednym tchu, a później głośno odetchnęła i zamierzała kontynuować swój monolog, ale zorientowała się, że nikt jej nie słucha. Nie chciałam wyjść na niemiłą, ale ślady łap ,,jaszczurki" bardzo mnie zaciekawiły, ponieważ nie przypominały tych typowych dla tego gatunku. Wyglądały jak te, które zostawiają kotowate i psowate, z małymi pazurkami i poduszeczkami u łap. Nawet zachowanie i rozmiar jaszczurki nie były takie... jaszczurze. Spojrzałam na Judith przepraszającym wzrokiem.
– Przepraszam, ale co mówiłaś?
Odpowiedziała mi lodowatym spojrzeniem i wzruszyła ramionami. Nie przypuszczałam, że można obrazić się o taką głupotę, ale Judith faktycznie była zła i nie odzywała się do mnie do końca sprzątania w szopie (czyli długo). Pracę zakończyłyśmy późnym wieczorem, zadowolone z efektu i od razu udałyśmy się do domu, aby pójść spać. Colina nie było w chacie, ale, tak czy siak, nawet przez myśl mi nie przemknęło, aby poinformować go o ukończonej pracy.
Następnego dnia obudziłam się z przeświadczeniem, że czegoś nie zrobiłam. Colin. Wygrzebałam się z łóżka, obolała i nadal zmęczona po wczorajszej pracy, do tego ze świadomością, że przede mną jeszcze moje zadanie.
Porządek w szopie został pozytywnie oceniony. Odetchnęłam z ulgą, szczęśliwa z tego, że nasze poświęcenie i nerwy Judith nie poszły na marne.
Weszliśmy z powrotem do domu, a wtedy przypomniało mi się, że obiecałam Judith kota. Odwróciłam się do Colina, który zamykał drzwi na kłódkę. Cholera, po co? Postanowiłam to zignorować, mimo że w duszy poczułam lekki niepokój. Odchrząknęłam, aby zwrócić na siebie jego uwagę.
– Miałam jeszcze znaleźć kota dla mojej córki – powiedziałam, patrząc wymownie na kłódkę. – Czy... mogłabym wyjść?
– Nie zapomniałem o kocie – powiedział i uśmiechnął się. – Judith jest gdzieś niedaleko. Dałem jej jedzenie, żeby zwabić zwierzaka. Poradzi sobie.
– A co, jeśli te koty jej coś zrobią? Zostawiłeś moje dziecko samo?! – Chwyciłam za kłódkę i szarpnęłam, dając mu do zrozumienia, że mam zamiar wyjść i lepiej mnie przed tym nie powstrzymywać.
Delikatnie złapał mnie za ramiona, a jego dotyk działał na mnie wręcz kojąco. Puściłam kłódkę i spojrzałam na niego głupawym wzrokiem. Podszedł do mnie. Czułam na szyi jego ciepły oddech. Delikatnie przyparł mnie do zamkniętych drzwi, kładąc dłonie na moich biodrach. Jego usta delikatnie musnęły mój obojczyk, a wtedy odzyskałam świadomość i mocno go odepchnęłam. Muszę uciekać, muszę się stąd wydostać. Zboczeniec! Wiedziałam, że z nim jest coś nie tak.
– Sama zgodziłaś się na taką formę zapłaty – powiedział ostro, przytrzymując mnie przy drzwiach. – Spokojnie, pszczółki zawsze tak robią z kwiatuszkami.
– Wypuść mnie – syknęłam, wijąc się w jego objęciach, niestety bezskutecznie. Miał mocny uścisk, z którego nie dało się wyswobodzić.
Czas jakby się zatrzymał. Jego oddech ogrzewał moją szyję, jedną dłonią przytrzymywał mnie, a drugą włożył pod sukienkę. Kopnęłam go w łydkę, a ten tylko się zaśmiał. Czułam się bezbronna i taka też byłam. Pomocy. Świat zaczął wirować. Jego dotyk był wszędzie, otaczał mnie i wyzwalał ze wszystkich emocji. Nie czułam złości, nie krzyczałam, nie płakałam. Po prostu tam stałam i pozwalałam mu na wszystko. Nic nie widziałam, wszystko było jakby zamglone, rozmyte. Jedynie ten dotyk, który sprawiał, że nie mogłam się poruszyć. Już i tak wszystko jedno. Zaraz będzie po wszystkim. Ostatnim, co widziałam były wielkie, tłuste poślady miejscowego szarlatana, które powoli zbliżały się do mojej twarzy. Z tej perspektywy nie wyglądał już tak seksownie.
Obudziłam się przerażona i mocno przytuliłam się do śpiącego obok JJ-a. Popatrzył na mnie zaskoczony, ale nie zadawał zbędnych pytań. Ewidentnie te grzybki, w które rano wpadłam, musiały być nie do końca normalne.
end (w końcu)
1k słów + 5 zdań eventowych
---
1117 PD + 5 P
~Mimma
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz