Za porośniętą mchem skałą leżał zardzewiały cebrzyk. Gdyby nie on, prawdopodobnie nie zorientowałabym się, że coś jest nie tak. Skąd to małe, brudne wiaderko znalazło się na terenie Cieni? Nie można zaprzeczyć temu, że ludzie nie szanowali swoich rzeczy i często porzucali je, gdzie popadnie, ale ten kubeł wyglądał bardzo podejrzanie. Podeszłam do niego i próbowałam wywnioskować coś z zapachu, ale uniemożliwiały mi to rude kłaki spadające na mój pysk. Węch też miałam taki jakiś... nie swój. Ja pierdolę.
Odgarnęłam rudawe włosy z twarzy i starałam się wyprostować, ale z każdą próbą było tylko gorzej. Moje nogi były niczym wata, niestabilna konstrukcja, która nie utrzyma wyższych segmentów. Co ja mam teraz zrobić? Udawać, że jestem normalnym człowiekiem? Co tu się, do jasnej cholery, stało? Towarzyszyło mi nie tylko przerażenie, ale też ciekawość świata ludzkiego, która uaktywniała się w najmniej odpowiednich momentach. Pieprzyć ją.
Rozprostowałam palce, a później chwyciłam znalezione wiaderko. Kto wie, do czego służy, a może mi się przydać w moim nowym życiu. Obejrzałam je ze wszystkich stron. Nie wyglądało na coś niebezpiecznego, ale mimo wszystko postanowiłam być ostrożna i nie ufać mu tak szybko.
Nieopodal kręciła się stara, pomarszczona baba i klęła jak szewc, szukając czegoś w trawie. Ona też nie wyglądała na groźną, ale uznałam, że dopóki nie opanuję przynajmniej umiejętności stania na dwóch nogach, nie powinnam zawierać nowych znajomości. Po cichutko zaczęłam się wycofywać, trzymając wiaderko w zębach, jednak nie umknęło to czujnemu oku baby. Spojrzała na mnie i wszczęła tak głośny alarm, że skuliłam się i zasłoniłam uszy dłońmi. Cennecie, co tutaj się dzieje? Chcę do domu!
– Ukradła mi cebrzyk! – baba darła się wniebogłosy, wskazując na moje wiaderko.
Szybko pojawiło się kilku rosłych mężczyzn. Jeden z nich starał się uspokoić wrzeszczącą kobietę, a reszta podbiegła do mnie, wyrwała przedmiot z ust i mocno chwyciła za nadgarstki.
Klęcząc, próbowałam wyrwać się z mocnego uścisku. Czułam, jak pomału drętwieją mi dłonie. Znalazłam w sobie ostatki sił i mocno wykręciłam głowę, wgryzając się w rękę trzymającego mnie mężczyzny. Ten syknął z bólu i rozluźnił uścisk, co wykorzystałam, wyrywając się i biegnąc przed siebie na oślep. Mimo determinacji i adrenaliny nie potrafiłam osiągnąć takiej szybkości jak w ciele lisa. O wiele dłuższe tylne nogi bardzo przeszkadzały mi w poruszaniu się na czworakach. Szybko zostałam przyciśnięta do ziemi, ręce związano mi z tyłu mocnym sznurem. Wierzgałam nogami i wyrywałam się, ale tym razem z marnym skutkiem. Podniesiono mnie i przeniesiono pod drzewo. Usiadłam, opierając się o pień i patrzyłam spode łba na mężczyzn.
Jeden z nich, śniady brunet z kilkudniowym zarostem, przykucnął przy mnie i popatrzył mi w oczy. Wyplułam na niego resztki trawy, które pozostały mi w ustach po tym, jak zostałam przewrócona i przeciorana po ziemi jak wypłowiała szmaciana lalka jakiegoś rozkapryszonego dzieciaka.
– Kim ty jesteś? – mruknął, ocierając twarz rękawem.
Kim ja jestem? Tylko lisicą, która nie wiadomo jak zamieniła się w nagą dziewczynę poruszającą się na czworakach z nabytymi zwierzęcymi zachowaniami. Nigdy się z takim czymś nie spotkaliście? Mało w życiu widzieliście, lamusy.
Nie miałam zamiaru czegokolwiek im mówić, dopóki nie odwiążą mi rąk i nie puszczą wolno. Co ja im takiego zrobiłam? Jeśli tak tutaj wita się przybyszy, to ja serdecznie dziękuję. Zacisnęłam usta. Gdybym mogła zabijać wzrokiem, prawdopodobnie brunet właśnie w tej chwili padłby martwy.
– Nie odezwiesz się? – parsknął śmiechem.
Wzruszyłam ramionami.
– Nie masz nic na swoje usprawiedliwienie?
O co ci chodzi? Jakie usprawiedliwienie? Co ja ci zrobiłam?
– Nie? W takim razie zabieramy cię do miasta.
Katarynka brzmiała podejrzanie podobnie do śpiewu moherów z pobliskiego kościoła. Całe szczęście, że grajek urwał w połowie, kiedy mnie zobaczył. Jego reakcja nie różniła się od reakcji innych ludzi. Szłam na czworakach, prowadzona przez wyrośniętych facetów, ubrana jedynie w kawałek białego materiału przewiązanego sznurkiem. Nie nazwałabym tego codziennym widokiem. Przez całą drogę do tego miejsca nie uraczyłam moich towarzyszy ani słowem. Nie dość, że mają do mnie jakiś problem, to jeszcze odebrali mi moje wiaderko. W dodatku tamta baba oskarżyła mnie o kradzież cebrzyka. Czym, do jasnej cholery, jest cebrzyk?
Szliśmy w ciszy jak jakiś pierdolony pochód do momentu, aż moim oczom ukazał się tłum ludzi, oglądający dwóch mężczyzn przechodzących na linie zawieszonej między dwoma budynkami. Na desce położonej na dwóch beczkach tańczyła para w kolorowych strojach. Tłum ludzi piszczał, krzyczał, bił brawo albo śmiał się, w zależności od tego, co przedstawiali kolorowo ubrani.
– To cyrk uliczny – szepnął do mnie brunet, tak jakbym prosiła go o jakieś wyjaśnienie. – A ty będziesz kolejną atrakcją.
– Chyba śnisz – syknęłam i zaparłam się nogami i rękami, jednak niewiele mi to dało.
– Umiesz mówić? Świetnie.
To powiedziawszy, zaciągnął mnie w jakieś ustronne miejsce. Złość ustępowała miejsca przerażeniu i chciałam, żeby to wszystko w końcu się skończyło. Byłam zbyt dumna, żeby prosić o wypuszczenie, a skoro żadna próba ucieczki nie skończyła się powodzeniem, stwierdziłam, że będę uniemożliwiać im ich plany tak, jak tylko się da.
Brunet usiadł naprzeciwko, poza zasięgiem mojej śliny i bacznie mnie obserwował, gotów do natychmiastowego zerwania się z miejsca. Po chwili podeszła do niego niska kobietka, wręczając mu jasną fikuśną sukieneczkę. Podziękował i obdarzył kobietkę takim uśmiechem, że zapewne nigdy nie posądziłaby go o bycie prawdziwym potworem.
Ubierali mnie w nią we trójkę, z czego byłam niemal dumna. Sam nie dawał sobie rady. Gryzłam, kopałam i plułam, i mimo że w końcu udało im się wcisnąć na mnie strój, nie mogli zaliczyć tego do zadań najłatwiejszych. Widziałam po ich twarzach, że byli cholernie źli, ale starali się tego nie okazywać, pewnie po to, bym nie czuła satysfakcji.
Wyprowadzono mnie na tę samą deskę, na której wcześniej tańczyła para. Rzucałam się i wierzgałam nogami, a tłum był coraz bardziej zniecierpliwiony. Nie wiem, czego oni się po mnie spodziewali. Jakaś kobieta powiedziała, że chciała zobaczyć taniec, a nie dzikusa. Ktoś za moimi plecami krzyknął, że wyglądam uroczo w tutu baletnicy. Brunet chwycił mnie za pod ramionami i lekko podniósł tak, bym utrzymała się na nogach.
– Zrób cokolwiek – szepnął mi do ucha słodkim głosikiem – cokolwiek, żeby im się to spodobało.
– Mam zrobić cokolwiek, żeby im się to spodobało?! – wykrzyczałam, a później obdarzyłam go nieszczerym, wrednym uśmiechem. – Nie.
Puścił mnie. Spadłam z deski i przeturlałam się pod nogi małej dziewczynki, która podała mi rękę. Zaskoczona, chwyciłam jej dłoń. Wstałam, opierając się o beczki i rozmasowując obolałe części ciała.
– Ja też tańczę! – powiedziała radośnie, oglądając moją sukienkę. – Potrafię wykonać arabesque, failli, rond de jambe i duużo innych. A ty co umiesz? – zapytała i nie czekając na odpowiedź, dodała: – Pokażesz mi?
Gdyby nie fakt, że w ogóle nie rozumiałam, o czym ona mówiła, zapewne zatańczyłabym razem z nią. No, i gdybym jeszcze umiała dobrze utrzymać się na dwóch nogach.
Wszyscy zamilkli, zaskoczeni pytaniem małej, ciemnowłosej dziewczynki. Nie śmiała się ze mnie, nie była oburzona, nie wytykała mnie palcami. Chciała ze mną zatańczyć, tak jakbym przed chwilą nie została zepchnięta z deski za buntowanie się i wyśmiana przez większość zgromadzenia. Ta chwila prawdopodobnie byłaby najlepszą, jaką dotychczas miałam okazję przeżyć, gdyby nie zniszczył jej niespodziewany atak jaszczurek.
cdn
tak, to wszystko jest snem i będzie o tym mowa w następnym opowiadaniu
---
uwaga matma:
1174:2=587
587×50%=293,5
587+293,5=880,5
50×5=250
880,5+250=1130,5~1131 pd + 5p (1k słów)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz