czwartek, 30 sierpnia 2018

[E] Od Crystal (do Karo) "Krwawy pacjent" cz. 2

Cholera.
Niemal potknęłam się o trupa.
Mężczyzna. Młody, dałabym mu na oko jakieś 20 lat. Leżał na plecach w kałuży błota zmieszanego z krwią. Niedobrze. I to bardzo.
Przybliżam się do niego i ostrożnie dotykam ramienia. Ciepłe. Albo nie żyje od niedawna, albo jakoś zdołał przeżyć. Może.
Odwracam go na plecach. Syczy cicho, ale pozwala się dotykać. Czyli jednak nie trup. Mimowolnie jęczę. Jeszcze bardziej niedobrze. Krew sączy się leniwie z sporej rany na brzuchu. Wzdrygam się i zaczynam desperacko przeszukiwać kieszenie swojego płaszcza.
Każdy medyk - no, prawie każdy medyk, który zdaje sobie sprawę z powagi swojej pracy - nosi przy sobie minizestaw ratunkowy. Akurat on miał szczęście, że należę do grona tych osób. Niezgrabnie wyciągam z kieszeni bandaż i gazę. Niewiele, ale może się przydać. Wolniutko opatruję kolesia, klnąc pod nosem na temat dziwnych wypadków dnia dzisiejszego. Dotykam jego rany nieco za mocno. Syczy ostro, wydaje z siebie cichy wrzask i wpija paznokcie w moje ramię.
- Mógłbyś odlepić tę rękę z mojego ramienia? - warczę z cichym tonem groźby. - Bo zostawię cię tutaj, żebyś się wykrwawił.
Grzecznie przestaje. Ręka wali o ziemię. Kończę opatrywanie i prostuję się z cichym trzaskiem pleców. Starzeję się. Dwadzieścia lat za pasem to zdecydowanie nie przelewki.
Dobra. Opatrzyłaś go. Co teraz? Hmm.. Włączam tryb intensywnego myślenia. Zaciągnąć gościa do osady? E, nie zdołam. Przerwę w połowie. A, racja.. Może trafię na kogoś. Czyli zaciągnąć.
 Pierwsza próba - porażka. Cholerni męźczyżni. Jeden z drugim umięśnieni jak sam Schwarzenegger, a jak przyjdzie co do czego, to za Indochiny nie sposób ich podnieść. Pff. *feminizm*
W końcu udaje mi się znaleźć w miarę wygodny sposób - łapię go pod ramionami i wytrwale ciągnę do tyłu. Kilka metrów wytrzymałam. Kolejne kilkanaście mnie zmęczyły. Po stu metrów chciałam tylko umrzeć.
- A panienka co tu robi? - słyszę jakiś głos zza pleców. Podskakuję z wrażenia i obracam się. Widzę ogorzałego gościa, żującego bliżej nieokreśloną żółtą łodygę. - Nie potrzebuje panienka pomocy?
- Znalazłam go niedaleko. Gdyby pan mógł zanieść go do szpitala.. - przybieram najbardziej niewinną, uroczą minkę Kota w Butach i modlę się, by wyraził zgodę.
- Może tak. Może. Ale panienka musi wiedzieć, że nie ma nic za darmo. - Wyszczerza zęby w pożółkłym uśmiechu. - Ma panienka coś w zamian?
Jeden niewielki złoty naszyjnik mniej zgodził się. Zarzucił gościa, tymczasowo nazwanego A.A, na ramiona jak wór zboża, po czym spokojnie poszedł dalej dróżką. Potruchtałam za nim radośnie.

*~*~*

Rozwalam się na stosunkowo niewygodnym fotelu i ziewam. A.A dalej się nie obudził. Nie, żeby coś, ale poświęciłam cenne dziesięć godzin mojego życia na asystowanie przy operacji kolesia, nie mówiąc już o wysiłku zmarnowanym na zaciągnięcie go tutaj. Aha. No, przewspaniale.
Do pokoju nagle wpada jakaś brązowowłosa, niska medyczka. Na oko ma niewiele więcej niż 16 lat. Swoimi buciorami, unurzanymi w bliżej nieokreślonej mazi, brudzi mi czyściutką podłogę. Zrywam się. No fajnie! Dopiero co tu posprzątałam, nawet pięć minut nie może być tu czysto! Jej wzrok rozbiega się, panicznie ogląda cały pokój, aż w końcu koncentruje się na mnie.
- Crystal, nareszcie cię znalazłam! - prawie krzyczy jednym tchem. - Już jest twój dyżur. Masz najpierw zająć się A.A i go nakarmić.. - sapie, jakby właśnie przebiegła spory kawał drogi. Przypominam sobie jej imię. Racja, jest nowa.
- Spokojnie, Elain - uśmiecham się, starając się jej nie zamordować. - W pięć minut nikt raczej nam na zawał nie padnie. Możesz już przebrać się i wrócić do domu. Ogarnę wszystko, nie musisz się martwić.
- Dzięki - odwzajemnia blado uśmiech. - Muszę już iść. Wytrzymasz?
- No jasne! - śmieję się radośnie. - No, idź już!
Odbieram posiłek od kucharki i drepczę w kierunku pokoju A.A. Dalej śpi. Hm, albo przedawkował środki usypiające, albo był naprawdę wyczerpany. Klapię na sienniku koło niego i zaczynam go karmić, nie opędzając się od dziwnych skojarzeń. Hm, może by warto wyłączyć czasem mózg? Na pierwszy kawałek pieczeni niemal się rzucił, o ile może to zrobić człowiek tkwiący w śpiączce. Przełyka szybko. Podaję kolejny kęs.
 Nagle mruga i patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami. Rusza się, choć przypomina mi to bardziej niezgrabną próbę ucieczki. Zauważam, że tęczówki ma czerwone.
Istotnie się obudził.
Nieufnie lustruje mnie wzrokiem, jak ranne zwierzę, niepewne, czy ma ufać temu, kto je uratował. Posyłam mu przyjazny uśmiech numer 24. Sięga niepewnie do tacy z jedzeniem. Grzecznie stawiam ją mu na kolanach. Zaczyna powoli jeść. Obserwuję go w milczeniu. W końcu kończy i sięga do wiadra stojącego obok łóżka. Pije łapczywie, wreszcie odkłada wiadro.
- Dobrze się trzymasz. Jestem Crystal. - Uśmiecha się krzywo.
- Uwierz mi, wolałbym już umrzeć. Karo Yakuza.
Oglądam go i przybieram minę typu „nie wiem, czy przeżyjesz, więc na razie bądź cicho”.
- Dobra - opamiętuję się - muszę iść. Pa?
Wychodzę szybko, zanim zdąży zapytać, po cholerę idę tuż po tym, gdy się obudził. Elain patrzy na mnie z lekko przerażonymi oczami.
- Coś się stało? - pyta szybko.
- A.A się obudził. Popraw jego imię na Karo Yakuza i zapisz, proszę, ten fakt w rejestrze. Okej?
- Yy.. Okej? - kiwa głową i posyła mi blady uśmiech.

*~*~*

Przez większość czasu byłam zmuszona do opieki nad dzieciakiem zwanym powszechnie Karo Yakuzą. Usiłowałam wypytać go o to, kim był, jakim cudem stał się tak poważnie ranny i czemu ta rana goi się cholernie szybko, ale nie uzyskałam odpowiedzi. Przetrzepałam wszystkie możliwe dokumenty, jednak nie znalazłam żadnej wzmianki. Karo Yakuza pozostawał anonimem w każdym calu. Dziwne. Nawet bardzo dziwne.
Bywałam u niego codziennie z posiłkami i rolą opiekunki dziecięcej. Gość był ewidentnie stuknięty i/lub wyjątkowo mhrocznotajemniczy. Rozmawiałam z nim, właściwie bardziej z przymusu i chęci dowiedzenia się więcej, jednak niewiele zdziałałam.
W końcu, już prawie miesiąc po tym zdarzeniu, mógł wypisać się ze szpitala. Nie wiedziałam o tym wiele - tydzień temu przeniesiono go na inną salę i miałam z nim jedynie sporadyczny kontakt. Głównie dlatego zdziwiłam się, gdy wparadował mi przed twarz w ciasnym korytarzu, gdy akurat taszczyłam resztki gorącej zupy aka mój obiad.
- Karo? - styczę. Stoi jak wryty. Ślepy. I do tego głuchy. - Karo! Rusz się, do licha!
- Crystal? - Odwraca się - i zupełnie niechcący, jakże by inaczej - wali łokciem w moją twarz, co powoduje upuszczenie garnka z zupą gorącą jak Rzym za Nerona wprost na nasze stopy. Ja przezornie odskakuję pierwsza. On nie tego nie zauważa - i zawartość garnka ląduje na jego stopach. Au. Posyłam mu współczujące spojrzenie. Odskoczył i wydał z siebie coś na kształt stłumionego „gurwa matzsh”. Nie wydawał się być zadowolony. Syknął, wycierając buty i kląc jak popadnie. Po chwili zwraca wzrok ponownie w moją stronę.
- Crystal? Auu.. Skąd ty się, do licha, wzięłaś?
- Może ty mi najpierw odpowiedz - stwierdzam sucho. - Taszczę sobie obiad, a ty wpadasz mi przed nos i go rozlewasz. Masz mi coś do powiedzenia?
- Może i zderzenia z tobą są bardzo bolesne, ale niczego nie żałuję. - Wyszczerza zęby. Wspaniale. Nie będzie mnie taki mentalny pięciolatek podrywał. Pf.
- A zniszczone buty? Ich też nie żałujesz?
- Odkupię.
- Skaza na honorze?
- Od czegoś wynaleziono Perwol.
Wzdycham. No trudno. Trzeba zakończyć tę farsę. Otwierałam już usta, gdy Karo przerwał mi dość brutalnie.
- Wybacz, księżniczko, za me przewinienie - uśmiecha się czarująco. Bawi się w Księcia z Bajki? E, w sumie i tak jest słodki. Słodki jak obsmarkany pięciolatek. - Czy w zamian za to zgodziłabyś się zjeść ten stracony obiad w jakiejś restauracji? Powiedzmy.. W „Białym Jeleniu”? - „Biały Jeleń”? Unoszę brew sceptycznie z niewielką dozą podziwu. Jedna z najdroższych restauracji w Avfallen? Go na to stać? Hm, jego szansa właśnie wzrosła do jakichś dwudziestu procent.
Crystal, litości. Co wolisz, zupę czy dobry obiad w znanej restauracji?
Wolę swój honor.
Aha.
Serce mówiło „nie”. Mózg mówił „nie”. Resztka honoru też prostestowała.
- Tak - palę, zanim mój rozsądek zdoła ogarnąć, co właśnie zrobiłam.
- Dobra - uśmiecha się do mnie ponownie. - Ale najpierw zrób coś dla mnie. Jesteś mi to winna.
- Co?
- Zatańcz ze mną.  - Ta bardziej głupkowata część właśnie mnie zatarła ręce na myśl o wspólnych romansidłach i zaczęła mnie namawiać. Gdyby nie fakt, że w ogóle nie rozumiałam o czym ona mówiła, zapewne zatańczyłabym razem z nim.

Karp? Zwaliłam, wybacz mi. Robię jakieś bzdury dla PD XD
Crystal jest jak w tym memie XD

---
882 PD + 5 P
~Mimma, która nie wie czy dobrze wpisała

5 komentarzy:

  1. O JEZU TO JEST PIĘKNE W KAŻDYM STOPNIU

    OdpowiedzUsuń
  2. Teczka, krzaczku ty mój, to ja źle policzyłam pd czy ty? :0

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja nwm :v Spróbujmy jeszcze raz

      Usuń
  3. czytam to jeszcze raz
    karmić nieprzytomnego pacjenta
    pieczenią
    jeszcze gdyby to była zupa, jakoś można by przeżyć, ale no
    Logika XD

    OdpowiedzUsuń