piątek, 17 sierpnia 2018

Od Cytherei (do Gabriela) - "(Nie)przyjemne zderzenie" cz.1

   - Co mi tak świeci po oczach, agh... - Parsknęła Cyth okręcając się na drugi bok, jednakże ciepłe promyki słońca wdzierały się coraz głębiej do jej legowiska. Dopiero co wstało słońce, a już duszne powietrze sprawiało, że wadera miała dość całego dnia. Dość psikusów, dość biegania i dość polowania, a jedynym sensownym rozwiązaniem spędzenia aktywnie tego dnia było pójście nad jakiś staw i ochłodzenie się w wodzie. Robienie fal, pływanie i rozpryskiwanie.
   Zdając sobie sprawę, że faktycznie zaraz zrobi się skwar, dlatego powinna wstać teraz, żeby dojść w jednym kawałku nad wodę. Normalnie nie byłby to taki wyczyn, bo w końcu nie dzieliło jej sporo od najbliższego zbiornika wodnego, ale była pewna, że zrobi się za niedługo wielki skwar. Właściwie to nie zdziwiłaby się, jakby musiała skakać przez całą drogę z powrotem, żeby jak najmniej dotykać ziemi. Będzie niczym pustynna jaszczurka. Chociaż... kto przeszkodzi jej w siedzeniu cały dzień i całą noc w wodzie?
   No właśnie... ktoś jej zabroni.
   Zamrugała kilkokrotnie, przyzwyczajając swoje oczy do jasnego światła poranka. Dopiero po chwili podniosła się i przeciągnęła. Czuła jak po całej, dobrze przespanej nocy naciągają jej się mięśnie. Kolejny dzień udręki, jaką jest lato. Cytherea o wiele bardziej lubiła zimę, podczas której mogła znienacka obrzucać wszystkich śniegiem. Jednakże wiosna też była fajna. Zakwitały kwiaty, bzyczały pszczoły, ale nadal nie było tak gorąco, za to jesienią spadały kolorowe liście. Po prostu lato było... taką cieplejszą wiosną, podczas której schło gardło i robiło się gorąco, a szczególnie wilkom z taką sierścią jaką ma rogata. Długą, puchatą i idealną na zimę.
Czując się już lepiej, po krótkich porannych przemyśleniach ruszyła pewnym krokiem przez obóz. Łowcy budzili się do życia. Jedni szli w cień, żeby porozmawiać, a inni zbierali się w grupki, żeby pójść razem opowiadanie. W jej obozie większość była już starsza, ale mieszkało tu też kilku uczniów. Siedzieli w kółku, wpatrując się z zaciekawieniem w jednego z wojowników, który opowiadał o wielkim kocie, który go kiedyś zaatakował. Na jego karku było kilka głębokich blizn, które wyglądały jak ślady jakiś wielkich pazurów. Miał też kilka innych ran,  najpewniej starych, ale nadal widocznych. Opowiadał akcentując wszystkie momenty:
   - Poszedłem na polowanie, byłem wtedy jeszcze bardzo młody, dopiero co mianowali mnie na pełnoprawnego członka klanu. Byłem praktycznie dzieciakiem i szukałem przygód, dlatego wybrałem się w góry. Chciałem zaimponować mojemu starszemu bratu. Była tam wąska ścieżka, która coraz bardziej się zwężała. Stwierdziłem, że muszę wspiąć się mniej równą drogą, pełną kamieni. Byłem już prawie w miejscu, gdzie wydawała się być dróżka, aż nagle kamienie zaczęły spadać. Bam, bam! Jeden uderzył mnie w głowę, a ja zemdlałem i zacząłem się staczać.
   - Ale przecież tu jesteś! - Wykrzyknęła jedna z uczennic, wpatrując się ze strachem w starszego.
   - Tak, tak. Na szczęście jakoś przetrwałem, jedynie rozdarło mi się ucho - Wskazał na bliznę na swoim lewym uchu, uśmiechając się. - Jednak nie wiedziałem, gdzie jestem. Zacząłem iść przed siebie pewien, że zmierzam w stronę klanu, kiedy nagle skoczył na mnie kot. Wielki kot. Pamiętajcie, ten stwór charakteryzuje się szarym futrem. Jest wielki, puchaty, a jego warknięcia sprawiają, że po waszym grzbiecie przechodzą dreszcze...
   Cyth przemknęła za nimi w cieniu, przez co młodziaki widzieli jedynie zarys jej puchatej, cętkowanej sierści. W końcu jednak zatrzymała się, warknęła głośno i skoczyła wprost na młodszych. Ci zaczęli wrzeszczeć na cały obóz, uciekając za starszego samca, który z wyrzutem i rozbawieniem powiedział:
   - To nie był kot z opowieści, tylko Cytherea, głuptasy! Co znowu?
   - Stwierdziłam, że trzeba nieco upiększyć tą historię.
   - No już się nie tłumacz! Z resztą dobrze cię widzieć, Anja powiedziała, że masz iść zapolować. - Odparł przewracając oczami.
Rogata pokiwała głową powoli, najwyraźniej nie do końca zdając sobie jeszcze sprawę z tego co powiedział do niej basior. Po prostu z radosnym błyskiem w oku pożegnała się z gromadą, posyłając uśmiech młodziakom i zaraz ruszyła ponownie w stronę wyjścia z obozu. Kiwnęła grupce pilnującej obozu i zaraz ruszyła przez las, jednakże nadal spomiędzy liści padały na nią plamy światła. Przeskakiwała nad korzeniami drzew, które wbijały się w ziemię niczym sowie szpony. W końcu doszła do dosyć sporego, ale mało głębokiego strumyczka, do którego weszła. Mogła w nim ledwo brodzić, ale nadal zimniejsza niż temperatura powietrza woda, doskonale ochładzała jej łapy. Zadowolona Cyth zaczęła podskakiwać, opryskując się cała wodą. Rozmyślała nad tym porankiem w spokoju, aż nagle dopadła ją prawda jak grom z jasnego nie ma. - Zapolować. Chwila, zapolować?! - Dosłownie poczuła, jak przygniata ją fakt, że nie będzie już zabawy w wodzie. Będzie skradanie się, najpewniej czekanie na dobrą okazję tyle czasu, aż się nie usmaży, a na koniec zabicie ofiary, która najpewniej będzie marna i chuda. Jak tu żyć?
   Z pyszczka rogatej wydobył się przeciągnięty, niechętny jęk. Miała ochotę olać kompletnie Anję, ale czuła, że starsza nie będzie zadowolona. Najpewniej skończyłoby się to ciągłym narzekaniem i pouczaniem ze strony wadery, połączonym z chodzeniem wszędzie za Cyth. Najbardziej nie lubiła, kiedy ktoś się jej czepił, jak rzep psiego ogona. W końcu jednak stwierdziła, że może upolować coś, odnieść to do obozu i iść się popaplać w wodzie.
   Dobrze, to jest plan!
   Nieco pewniejsza siebie Cytherea przylgnęła do ziemi i zaczęła się przedzierać przez chaszcze. Jednocześnie wymijała miejsca, gdzie byłoby trudno iśi cicho, ale praktycznie wszystkie krzewy były suche, a co za tym idzie kruche i szeleszczące. Jednakże musiała szybko znaleźć jakąś ofiarę, bo zaraz się pochowają. Miała szczęście, że poluje o poranku i ma jakiekolwiek szanse...
   Chwila!
   Nagle usłyszała trzask gałązki w oddali, dlatego nastawiła uszy. Jeszcze bardziej przycisnęła się do ziemi i zaczęła sunąć po leśnym poszyciu. Dopiero po chwili Cyth wciągnęła powietrze swoim nakrapianym nosem i od razu kichnęła czując pyłki wlatujące do jej układu oddechowego. Jednakże nie poddała się i poniuchała jeszcze raz, sprawdzając co czuła w oddali. Sarna.
   Podniosła łeb i wygląd jęła, żeby zobaczyć stworzenie. Jadło suchą trawę w miejscu, gdzie nie rosło tyle drzew iglastych. Nie było szczególnie imponujące. Była to najpewniej młoda samica, niedoświadczona i szukająca pożywnego jedzenia. Niestety nie będzie miała okazji nauczyć jak przeżyć i znaleźć partnera, bo najpewniej już za chwilę zostanie zabita.
   Cyth przybrała pozycję i wybiła się. Przez kilka sekund czuła jak powietrze ją unosi, kiedy spada powoli na sarnę. Jednak ta chwila nie trwała długo, gdyż nagle poczuła uderzenie, ofiarą spłoszona uciekła, a Cyth wylądowała na jakimś samcu. Jednakże nie mogła rozpoznać jego pyszczka, gdyż zaczęli staczać się powoli w dół napędzani siłą uderzenia, które wydawało się nigdy nie mieć miejsca. Po prostu miała już schwytać ofiarę, kiedy magicznie znalazła się zbyt blisko jakiegoś faceta, z którym turlała się w dół. W sumie to nie trwało długo, gdyż w końcu zatrzymali się na jakiejś mniejszej polanie.
   - Odbiło ci?! Obiad zwiał mi sprzed nosa, wielkie dzięki! - Warknęła Cyth do samca nie zwracając kompletnie uwagi na to, że ten na niej leży. Była zajęta zdawaniem sobie sprawy co stało się kilka chwil temu.
   - Oh, spokojnie!
   - Wiesz co, pocałuj się w dupę z tym spokojnie, nie będę marnować całego dnia na łażenie za jakimiś tam sarnami! - Wymamrotała jako jedyną odpowiedź, ale zaraz zmarszczyła brwi wpatrując się w samca i mrużąc lekko oczy. Po chwili dodała nieco spokojniej, ale nadal z nutą wyrzutu w głosie - Leżysz na mnie.

Gabriel?

- - -

+ 716PD
Pani Płot

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz