Przerażony basior prędko pognał w kierunku lasu, modląc się w duchu o znalezienie drogocennego skarbu. Chociaż najgorszym scenariuszem była kradzież świeczników, chciał też znaleźć worek w jednym kawałku. Wiedział doskonale, ile jego przyjaciel szukał podobnego narzędzia na terenach Wojowników, nieraz ryzykując życiem.
Po dłuższej chwili dotarł na miejsce (wyczuł to po unoszącym się jeszcze starym zapachu spalonych liści), lecz po świecznikach nie pozostał żaden ślad.
- Złodzieje, przeklęci złodzieje! - jęknął pod nosem Silver, starając się wywęszyć zapach intruza (lub intruzów), ale wszystko inne przyćmiewała spalenizna. W jego głowie narastała panika. Co zrobić, co zrobić? Wrócić się na terytorium Wojowników? Może ta kobiecina miała czelność wtargnąć na tereny Łowców i, niepocieszona odzyskaniem przez przywódcę jej łupu, ruszyła w poszukiwaniu nagrody pocieszenia? Albo to ta ludzka wadera? Niby była okaleczona, ale skoro udało jej się tak szybko dostać na miejsce zdarzenia, to i z dojściem tutaj nie miałaby problemu. A może to jeden z Łowców? Jeśli tak, to nie ujdzie mu to na sucho... Chociaż, chyba wolałby, aby to był jego pobratymiec aniżeli obcy.
Niestety, chociaż szukał i szukał, worka nie znalazł.
*time skip na jesień*
Lato się skończyło, a Silvera nadal dręczyła rozpacz i wyrzuty sumienia.
Gdy wrócił do obozu (co zajęło mu kilka dni) i powiedział Finnowi, że ktoś ukradł jego worek, czarny wilk posmutniał. Odrzekł jednak, że się nie gniewa, co tym bardziej zdołowało przywódcę - wolałby, aby przyjaciel się wściekł i na niego nawrzeszczał. Nie powiedział mu, co było w środku jego własności.
Isabelle przez ten czas krążyła wokół niego niczym cień, trzymając dystans. Powoli go to zaczynało irytować, ale nie powiedział nic. W końcu była bardzo niekłopotliwym cieniem. Biedna.
Najgorszy był jednak ten smutny widok jego kąta ze świecznikami. Był on pusty i zaniedbany. Silver nie miał siły, aby zatroszczyć się o polerowanie pozostałych świeczników.
Po kilku dłużących się dniach podjął decyzję - musi znaleźć ten worek. Po prostu musi.
Kiedy tylko postawił sobie cel, natychmiast zaczął dążyć do jego realizacji. O świcie wyruszył, z zamiarem przeszukania całego terytorium Łowców. Pomysł ten był głupi, nierozsądny i zmuszał do straty czasu. Ale Silver, jak to on, nie przejmował się takimi drobiazgami. Kiedy tylko wyruszył na południe, mógł zauważyć wilki, które niosły jedzenie na miejsca pochówku swoich zmarłych bliskich. Biały wilczur nie obchodził tego święta - nie miał tu martwej rodziny.
Minęło kilka wschodów słońca od wyprawy, ale poszukiwania pozostawały bezowocne. Silvera zaczęła nawiedzać coraz większa rozpacz. Co, jeśli jego skarb przepadł bezpowrotnie? Jeśli jakiś lawolubny lis lub człowiek stopił jego świeczniki na bezkształtną masę?
Nawet nie zauważył, kiedy dotarł na wrzosowiska - jedyny fragment terytorium, którego nie dzieliła rzeka. Dalej, pomiędzy fioletowymi roślinami, mignęła mu zwinna, futrzasta sylwetka z długą kitą. Lis.
Ake? Sorki, że krótkie, ale łączę to z poprzednim opowiadaniem
---
+218PD
~Maggie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz