Sprawa miała się tak.
A właściwie się nie miała, bo miałem zacząć tutaj swój monolog o zawartości skórzanego portfela mającego jakieś pięćdziesiąt lat z hakiem, problem jednak był taki, że owej zawartości nie było, a co za tym idzie, po temacie również ani widu, ani słychu i tu trafiamy w martwy punkt, moment bez wyjścia, mogący zostać wyręczony tylko i wyłącznie cichym, ale za to jakże dobitnym i jakże zmarnowanym westchnięciem. I to wszystko pięknie podsumowywało to, co miałem zamiar poruszyć w swojej wypowiedzi.
Zostałem bez grosza przy duszy, z pochłaniającym wszystko jak leci współlokatorem i Kumarem, który znowu coś sobie wbił w, nie powiem, jaką część ciała i wołał o pomoc, jęcząc mi nad uchem od bitego tygodnia. Wcisnąłem mu w te łapy kremik, poklepałem po ramieniu i rzuciłem tylko gadką w stylu „do wesela się zagoi”, no bo innego miałem, kurwa, zrobić? Gdybym poświęcał wszelakiej maści środki, leki i przede wszystkim moją cierpliwość tylko na tę bandę niedorobionych gówniarzy, którzy nie potrafili przejść dwóch metrów bez zrobienia sobie kuku, to zostałbym już dawno z figą z makiem, jeszcze większą biedą na koncie i nawet już mysz by mi nie piszczała po szafkach, ot co.
Dlatego mogłem zrobić tylko jedno. No, może dwa, ale moje wątłe nadgarstki zakute w kajdany, albo, co gorsza ich całkowity brak, jakoś średnio mi się widziały. Więc co mi zostało? No co, no podjąć się jeszcze jakiejś fuchy, licząc na to, że starczy mi czasu na podtarcie sobie tyłka od czasu do czasu, chociaż już i to mało kiedy mogłem wcisnąć w zapchany harmonogram dnia.
A ogłoszenie wywieszone gdzieś na jakimś słupie zapowiadało się dość ładnie, to żem poszedł dnia któregoś tam pod wskazany adres, zapukałem szybko w drzwi i czekałem.
Miałem zostać kurem domowym. Wspaniale, jakbym we własnej pipidówie nie miał dość zapierdalania na szmacie, bo panicz Xavierek znowu ujebał pół podłogi jakimś dziwnym smarem, a później magicznie wybył, bo przypomniało mu się, że ma ważne sprawy do załatwienia.
Ciekawe jak szybko zarośliby brudem, gdybym im nie prał i nie sprzątał. Prasowanie już odpuściłem, za dużo z tym certolenia.
A i czasem dawałem im nieodświeżone ciuchy.
Niech cierpią, ja też potrzebowałem wolnej niedzieli, czy jakiego tam gówna.
— Dzień dobry, ja w sprawie ogłoszenia.
Bastian?
---
186 PD
Owca
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz