Wcisnął się w wąską przerwę pomiędzy dwoma budynkami i wstrzymał oddech, nasłuchując wykrzykiwanych przez strażników komend. W tle rozbrzmiewało donośne ujadanie rozwścieczonych psów gończych oraz brzęczenie przypiętych do pasów pochew z mieczami. Wszystko to mieszało się z akompaniamentem chlupotu rozbryzgiwanych kałuż na brukowanej ulicy i stawało się głośniejsze z każdym kolejnym wydechem bijącym o wewnętrzne ścianki maski. Usilnie starał się nie zwracać uwagi na coraz większe trudności z łapaniem powietrza do płuc i towarzyszące temu osłabienie koncentracji.
Szczur spiął mięśnie, jednocześnie odruchowo cofając się o krok do tyłu, gdy strażnicy mijali wnękę. Spod przymrużonych, niemożliwie piekących powiek czujnie obserwował migające na ulicy, szare mundury z posrebrzanymi guzikami przy kołnierzach. W ciszy czekał, aż wszystkie znikną mu z oczu, po czym chrapliwie odetchnął z ulgą, wcześniej nie zauważając, że oddech stanął mu w piersi.
Ostatni raz zgodził się na robotę, która wymagała pracowania w ciągu dnia. Nie czuł się pewnie, gdy wychodził poza bezpieczny obszar cienia i zawsze się rozpraszał na tym, na czym nie powinien. Obecnie poza kiepskimi warunkami miał na karku starą, zakurzoną książkę, o którą tak pilnie zabiegał zleceniodawca i uganiał się ze zgrają strażników aż nazbyt ochoczą do wieszania. Widocznie nie byli zadowoleni zachwianym spokojem w ich małej mieścinie przez byle dziwaka w skórzanych łachmanach. Dla urozmaicenia rozrywki musiał radzić sobie z raną postrzałową, ponieważ paru strażników zdążyło chwycić za łuki i strzały, które, jak podejrzewał, były zatrute. Czuł się potwornie zawiedziony własnymi umiejętnościami, zbyt łatwo pozwolił zyskać przewagę nad sobą.
Przez cały czas udawało mu się ignorować rwący ból w prawym ramieniu, ale gdy poziom adrenaliny we krwi częściowo opadł, stało się to znacznie trudniejsze. Ściągnął kaptur z głowy i poprawił nasuniętą na twarz maskę, aby mieć lepsze pole widzenia. Nie zastanawiał się długo. Gwałtownym ruchem wyszarpnął wystającą z ramienia strzałę ze złamanym w połowie promieniem. Gdy ból rozszedł się po mięśniach, warknął gardłowo pod nosem, po czym przycisnął dłoń do rany i mocniej przywarł plecami do ściany budynku, żeby złapać oddech.
Ciężko dyszał osłabiony przez zwalniające bicie serca. Wyraźnie czuł, jak jego tętno ginie pomiędzy głośnym szumem w uszach, więc domyślił się, że trucizna prędko rozlała się po krwiobiegu. Powoli robiło mu się coraz duszniej, a po jego policzku spłynęła skromna strużka potu i wpadła za skórzany kołnierz.
Naciągnął kaptur na głowę i dał sobie jeszcze kilka sekund, podczas których nasłuchiwał, czy strażnicy nie zawracają. Wycie psów wciąż wyraźnie grzmiało w oddali, robiąc jeszcze większy harmider niż przedtem i przykuwając uwagę wszystkich mieszkańców. Część z nich wyściubiła nosy ze swoich chałup, żeby popatrzeć na wrzawę, co było Szczurowi nie na rękę. Nie mógł jednak całego dnia zmarnować na gniciu w tej wnęce, więc wybrał odpowiedni moment, żeby czmychnąć wte pędy przed siebie, a potem odbić w jak najbardziej zacienioną i pozbawioną ruchu uliczkę.
Daleko nie zdołał uciec, gdy uderzyła mu do głowy fala gorąca, a oddech przekształcił się w ciężki i dyszący charkot. Stracił kontrolę nad ciałem, po czym padł zamroczony prosto na piach.
Bastian? Wybacz za opóźnienia, ale jak obiecałam, opowiadanie się pojawiło ^^
----
294 PD
Owca
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz