Nie mogłam znaleźć doktorka. Szlajałam się po wielu miejscach, zwiedzałam coraz dziwniejsze ścieżki, próbowałam nawet odtworzyć moją wcześniejszą wędrówkę do lasu, starając się wypatrzyć miejsce naszego poprzedniego spotkania. Nic z tego jednak, zapadł się jak kamień w wodę, a nieufni miejscowi nie należeli do zbyt przekonanych do mnie osób. Na pierwszy rzut oka mogłam dostrzec, że nowo przybyłych traktowali z porządną dawką ostrożności, niby nonszalanckiej, że ja to pewnie jeszcze takiej wsi prawdziwej na oczy nie widziała, a gówno prawda, bo moja mieścina też nie była jakimś wielkim pępkiem świata. Nie to, co miasto, w którym mieszkała nasza przywódczyni, ale takim to z natury dobrze. Nic nie robią, a się dorabiają na absolutnych błahostkach, ewentualnie całkowicie na nic nierobieniu, gdy reszta z nas haruje jak woły, byle zdobyć kilka monet więcej.
W czasie całej wędrówki przeładowany dobrodziejstwami bastianowy koszyk ciążył mi w dłoni. Zawsze byłam niecierpliwa i nieco wybredna, więc po trudach podróży powoli zaczynała mnie dopadać skrajna irytacja. Chociaż może abstrakcyjne wkurwienie lepiej opisywałoby mój obecny stan duchowy, gdy szczękałam zębami z powodu nocnego chłodu, targując się o nocleg w jedynej miejskiej karczmie. Gospodą nazbyt dużo powiedziane, bo dostałam jedynie kąt do spania nieopodal górnego paleniska, bo pokojów nawet oddzielnych nie mieli. Znaczy, mieli, ale w takich cenach, że nikt normalny nie byłby w stanie opłacić nawet godziny bez oddania swojej nerki albo dziewictwa w ramach zapłaty.
W końcu ktoś łaskawie zarzucił mi coś o jakichś jaskiniach, jakichś badaniach nad dynamitem czy innym (tutaj obowiązkowe splunięcie przez ramię, czy się imo czart nie czai), niezbyt zachęcona rozpoczęłam powolny marsz wszem-i-wobec, próbując odnaleźć mojego szalonego doktorka od dziwacznych eksperymentów. Niby poznajdowałam kilka jaskiń, ale większość z nich uniemożliwiała sensowne oddychanie, a to pozalewane wodą, a to zbyt mało miejsca, a to niestabilne ściany, z których co jakiś czas samoistnie odpadały kolejne kawałki.
Wielokrotnie bardziej zmordowana niż wcześniej, w końcu natrafiłam chyba na właściwe miejsce. Przynajmniej to jedno wyglądało, jakby w ciągu ostatniego dnia przechodził przez nią człowiek, aż w końcu dotarłam do mojego celu.
— Witam, panie doktorku, ja przyszłam podziękować! — zaczęłam hucznie, na raz ściszając głos, który niósł się echem po jaskini.
Aizen?
----177 PD
Owca
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz