środa, 10 października 2018

Od Zoli (do Aizena) "Spotykamy się ponownie, panie doktorku"

Nie mogłam znaleźć doktorka. Szlajałam się po wielu miejscach, zwiedzałam coraz dziwniejsze ścieżki, próbowałam nawet odtworzyć moją wcześniejszą wędrówkę do lasu, starając się wypatrzyć miejsce naszego poprzedniego spotkania. Nic z tego jednak, zapadł się jak kamień w wodę, a nieufni miejscowi nie należeli do zbyt przekonanych do mnie osób. Na pierwszy rzut oka mogłam dostrzec, że nowo przybyłych traktowali z porządną dawką ostrożności, niby nonszalanckiej, że ja to pewnie jeszcze takiej wsi prawdziwej na oczy nie widziała, a gówno prawda, bo moja mieścina też nie była jakimś wielkim pępkiem świata. Nie to, co miasto, w którym mieszkała nasza przywódczyni, ale takim to z natury dobrze. Nic nie robią, a się dorabiają na absolutnych błahostkach, ewentualnie całkowicie na nic nierobieniu, gdy reszta z nas haruje jak woły, byle zdobyć kilka monet więcej.
W czasie całej wędrówki przeładowany dobrodziejstwami bastianowy koszyk ciążył mi w dłoni. Zawsze byłam niecierpliwa i nieco wybredna, więc po trudach podróży powoli zaczynała mnie dopadać skrajna irytacja. Chociaż może abstrakcyjne wkurwienie lepiej opisywałoby mój obecny stan duchowy, gdy szczękałam zębami z powodu nocnego chłodu, targując się o nocleg w jedynej miejskiej karczmie. Gospodą nazbyt dużo powiedziane, bo dostałam jedynie kąt do spania nieopodal górnego paleniska, bo pokojów nawet oddzielnych nie mieli. Znaczy, mieli, ale w takich cenach, że nikt normalny nie byłby w stanie opłacić nawet godziny bez oddania swojej nerki albo dziewictwa w ramach zapłaty.
W końcu ktoś łaskawie zarzucił mi coś o jakichś jaskiniach, jakichś badaniach nad dynamitem czy innym (tutaj obowiązkowe splunięcie przez ramię, czy się imo czart nie czai), niezbyt zachęcona rozpoczęłam powolny marsz wszem-i-wobec, próbując odnaleźć mojego szalonego doktorka od dziwacznych eksperymentów. Niby poznajdowałam kilka jaskiń, ale większość z nich uniemożliwiała sensowne oddychanie, a to pozalewane wodą, a to zbyt mało miejsca, a to niestabilne ściany, z których co jakiś czas samoistnie odpadały kolejne kawałki.
Wielokrotnie bardziej zmordowana niż wcześniej, w końcu natrafiłam chyba na właściwe miejsce. Przynajmniej to jedno wyglądało, jakby w ciągu ostatniego dnia przechodził przez nią człowiek, aż w końcu dotarłam do mojego celu.
— Witam, panie doktorku, ja przyszłam podziękować! — zaczęłam hucznie, na raz ściszając głos, który niósł się echem po jaskini.

Aizen?
----
177 PD
Owca

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz