Zerknąłem na nieszczęsną kobietę, która zdecydowała się zawitać przed moją osobą bez nawet najmniejszego zapowiedzenia, dając o sobie znak jedynie dźwiękiem kłapiących o ziemię butów, cichym oddechem i zacienieniem mojej osoby. Dość drobna, dość niepozorna, odziana w dziwaczną pelerynę, której nie powstydziłby się nawet Kumar. Ba, pisnąłby z zachwytu i z pewnością zapytałby, czy może przymierzyć to cudeńko, bo jest dosłownie zauroczony. Mister od mody się znalazł. Zawsze musiał wtrynić nos w nie swoje sprawy i zapiać jak kogut, gdy tylko dostrzegł jakąś błyskotkę albo coś, co według niego było ostatnim krzykiem sezonu. Jakże dawno nie używałem tego określenia, sam byłem w ciężkim szoku, że jeszcze pamiętam takie ceregiele i pierdoły.
— Chciałam tylko zapytać, czy mogę się dosiąść — spytała w pewnym momencie i już miałem ochotę pokiwać głową, może z cichym westchnięciem i ociężałymi ruchami, a następnie usunąć się nieco na bok ławki, abyśmy oboje pozostali w jakiejś tam strefie komfortu, gdy ta nagle, bez żadnego ostrzeżenia, padła na ziemię.
Mrugnąłem, nieco zaskoczony, patrząc jak leży bez ruchu, z krwią leniwie rozlewającą się po policzku i co mogłem innego zrobić, jak ponownie tylko jęknąć, po czym zwlec się z siedziska i podejść do kobiety.
Nie, żeby coś takiego mnie niepokoiło, czy zastanawiało. Z bandą tamtych idiotów działy się cuda wianki o wiele gorsze niż chwilowa utrata przytomności. Czy to lotka w kolanie, czy to prawie odrąbany palec przy krojeniu marchewki, bo z Rava rasowy kucharzyna to raczej nie był, czy dostanie butelką po łbie. W sumie wystarczało tylko zalać ich trochę alkoholem albo odpowiednio zadymić i zaczynała się jazda bez trzymanki, a ktoś jednak musiał zawsze stać na straży porządku, a że nie potrafili ni cholery dotrzymać trzeźwości, ja zawsze kończyłem jako karetka pogotowia, OIOM i ten tamten z Teksasu. Po prostu trzeba było jakoś ogarnąć ten zwierzyniec i prawdopodobnie, gdyby nie ja, już dawno wszyscy by się pozarzynali. Z naciskiem na Nivana i Xaviera.
Śmieci musiał ktoś wynieść, prawda?
Westchnąłem ciężko, bardzo ciężko, sprawdzając jej puls i oddech, a gdy wszystko okazało się być w normie, ogarniając nieco policzek. Ładnie zadrapany policzek.
Podniesienie jej graniczyłoby z cudem, ciąganie na jakiejś szmacie wychodziło w ogóle z gry, zostawało złapanie kogoś i zabranie jej albo do jakiegoś medyka, albo do mojego domu, w którym pewno zostanie napadnięta przez stado tych baranów.
Jednak jeśli sam czegoś nie zrobisz, to kto inny zrobi? Ludzie są durni i nie potrafią wywiązać się z obowiązków. Dlatego złapałem jakiegoś tura i poprosiłem o pomoc w przetransportowaniu dziewuchy. Zgodził się, z oporami, ale jednak. Może musiałem odpłacić mu się kielonkiem, czy tam dwoma, ale jednak.
A potem tylko ogarnięcie rany i czekanie.
Sami?
---
262 PD
~Mimma
Teczka, wpisałam do kp
Teczka, wpisałam do kp
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz