- Konie nie gryzą. Chyba. Nie bój się - mówię niezbyt mądrze, wskazując tym samym Carisie, że może dotknąć Blackjacka. W przeciwieństwie do Pani Meow, Blackjack jest wyjątkowo spokojnym pupilem.
Poklepuję hanowera przyjaźnie po szyi, a ten rży cicho, zezwalając na wszystkie pieszczoty ze strony przywódczyni. Zerkam na Carisę, by chwilę później odchrząknąć, wskazując na Blackjacka.
- Bierzemy go. Czasami się przydaje - mamroczę, mierzwiąc rumakowi grzywę. Ten, jakby rozumiał moje słowa, odsuwa się, rżąc obrażony. Uśmiecham się na ten widok, ale nie reaguję w żaden sposób - jedynie patrzę ponownie w stronę przywódczyni, by zaraz ruszyć przed siebie powolnym krokiem. Bez chwili zawahania Blackjack rusza za mną, a ten jakże uroczy przemarsz kończy Carisa, która po chwili dorównuje mi kroku. Nie przerywam nudnej ciszy, uważnie przyglądając się otoczeniu, wsłuchując się w rytmiczny stukot kopyt Blackjacka, cichym oddechu White która stąpa obok mnie, melodyjnym śpiewie ptaków...
...i trzaskaniu gałęzi, rozlegającym się nieopodal w lesie otaczającym dom Carisy.
- Cholera jasna - szepczę cicho, momentalnie przystając.
Życie wokół nas jakby zamiera - ptaki rozlatują się we wszystkie strony, przywódczyni wstrzymuje oddech, a Blackjack nadstawia uszu w pozycji bojowej. W krótkich odstępach czasu rozlega się jedynie powtarzający się trzask gałęzi, który wskazuje na jedno - nie jesteśmy tutaj sami.
Powolnym krokiem kieruję się do Blackjacka, starając się nie wydawać żadnych szelestów. Wolną ręką sięgam do ekwipunku przy siodle swojego wierzchowca, chcąc dosięgnąć łuku. Przez chwilę nasłuchuję, starając się usłyszeć, gdzie mogą znajdować się moi potencjalni wrogowie. Stawiam na instynkt - napinam łuk, równocześnie naciągając cięciwę. Po wymierzeniu w cel, gdzie szelesty były najgłośniejsze, płynnie wypuszczam strzałę.
Głośny pisk. Gwałtownie ruszam przed siebie, chcąc zobaczyć, czego dosięgła moja strzała. Tak jak myślałam, na ziemi leży na wpół martwe ciało wilka, który łapczywie nabiera powietrza w płuca, chcąc wydać z siebie ostatnie tchnienie. Strzała przebiła jego szyję na wylot, a krew powoli zabarwia jego śnieżnobiałe futro.
Postanawiam oszczędzić mu cierpienia. Pochylam się nad zwierzęciem, dociskając jego wątłe ciało do ziemi, tak, aby unieruchomić jego pysk. Ostrożności nigdy za wiele - to na wszelki wypadek, gdyby jego agonia była tak naprawdę świetną grą aktorską, a on chciałby właśnie rzucić się na mnie z zębiskami.
Z nieprzyjemnym trzaskiem skręcam mu kark, a jego martwe ciało upada na ziemię.
- Carisa! - krzyczę, wzdrygając się nerwowo. - Mamy... gości.
Powolnym krokiem kieruję się do Blackjacka, starając się nie wydawać żadnych szelestów. Wolną ręką sięgam do ekwipunku przy siodle swojego wierzchowca, chcąc dosięgnąć łuku. Przez chwilę nasłuchuję, starając się usłyszeć, gdzie mogą znajdować się moi potencjalni wrogowie. Stawiam na instynkt - napinam łuk, równocześnie naciągając cięciwę. Po wymierzeniu w cel, gdzie szelesty były najgłośniejsze, płynnie wypuszczam strzałę.
Głośny pisk. Gwałtownie ruszam przed siebie, chcąc zobaczyć, czego dosięgła moja strzała. Tak jak myślałam, na ziemi leży na wpół martwe ciało wilka, który łapczywie nabiera powietrza w płuca, chcąc wydać z siebie ostatnie tchnienie. Strzała przebiła jego szyję na wylot, a krew powoli zabarwia jego śnieżnobiałe futro.
Postanawiam oszczędzić mu cierpienia. Pochylam się nad zwierzęciem, dociskając jego wątłe ciało do ziemi, tak, aby unieruchomić jego pysk. Ostrożności nigdy za wiele - to na wszelki wypadek, gdyby jego agonia była tak naprawdę świetną grą aktorską, a on chciałby właśnie rzucić się na mnie z zębiskami.
Z nieprzyjemnym trzaskiem skręcam mu kark, a jego martwe ciało upada na ziemię.
- Carisa! - krzyczę, wzdrygając się nerwowo. - Mamy... gości.
Carisa?
----
+229 PD
~Maggie
[*] odpis na to odpowiadanie
OdpowiedzUsuńr.i.p caryna
spoczywaj w pokoju