wtorek, 14 sierpnia 2018

Od Sami (do Feliksa) "Z cieniem nam nie do twarzy" cz.2

 Oficjalnie można stwierdzić, że starca pokurwiło. Znaczy… Pokurwiło go już dawno, lecz dziś jakoś szczególnie to okazywał. Zaczęło się z samego rana…
  Nie spała długo. Właściwie to dopiero około drugiej wtuliła się w miękką pościel, aby już godzinę później spoglądać zamglonym wzrokiem na Carla. Nie dość, że przetrzymuje ją do pierwszej w nocy, to już o trzeciej ją budzi. Mówił teraz o jakiejś wycieczce, ale ona otumaniona zmęczeniem niewiele rozumiała. Nie zapytała nawet, jak wlazł do jej posiadłości ani dlaczego ją budzi. Choć może brak drugiego pytania był spowodowany jakimkolwiek samodzielnym działaniem mózgu, do którego chyba docierały słowa staruszka. Nim się spostrzegła, wylądowała na deszczu. Zdążyła tylko wciągnąć na siebie prostą czarną sukienkę i przerzucić przez ramię śnieżnobiałą pelerynę. Błyskawicznie naciągnęła kaptur na głowę. Nie chciałaby, by jej włosy przemokły. Zerwał się mocny wiatr, który pociągając jej lekkie ciało ze sobą, powywracał garnki stojące na dworze. Zaczęła biec, tym samym stawiając mu opór. Wskoczyła do wozu, który należał do Carla, po czym odetchnęła z ulgą. Uwolniła się wreszcie od sennego otumanienia. Wiedziała, że czeka ją bardzo trudna i równie długa rozmowa z mężczyzną.
  Nie, ja wcale nie przesadzam. To dopiero początek tej historii. Później było tylko gorzej…

  Około piątej, a może i wcześniej, bo dopiero zaczynało świtać, rozległ się huk. Wóz stracił przyczepność i obracając się, zatarasował drogę. W czasie obrotu maszyny dziewczyna wyskoczyła poza nią. Jedną z nóg przyciągnęła do sylwetki, a tą, którą się wybiła, pozostawiła luźno z tyłu. Wykorzystując instynktownie moc, zamarła w powietrzu. Jej wygięte do tyłu ramiona były częściowo okryte białym materiałem peleryny, która przez pęd ciała zsunęła się także z włosów. Obróciła się tak, by wysunięta dolna kończyna skierowana była w stronę ziemi i zaczęła powoli opadać. Odwróciła się w stronę przewróconego środka transportu, zauważając nieprzytomnego Carla. Czekaj, chwila… Nieprzytomnego?! Dureń zasnął na woźnicy! Odwiązała zaprzężone do pojazdu konie. Posadziła na silniejszym zwierzęciu starca, po czym usiadła tuż za nim. Pilnując by drugi wierzchowiec podążał tuż obok, ruszyła dalej w stronę wschodzącego słońca.

  Ej, to jeszcze nie koniec! Nie odchodź. Rozsiądź się wygodnie i napij się ciepłego kakao. Przecież dopiero zaczynamy…

  Pokonywali akurat odcinek biegnący wzdłuż rzeki, gdy mężczyzna się obudził. Zaczął się szamotać, powodując niepokój u koni. Ten, na którym przemierzali świat, spłoszony stanął dęba, a nieprzygotowana na taki obrót spraw Sami wpadła wprost do rzeki. Na początku wysunęła tylko twarz z wody i marszcząc nos, posłała na ląd zabójcze spojrzenie. A reakcja naszego świetnego opiekuna? Zaczął od porównania jej do krokodyla, aligatora czy innego gada, a skończył na duszeniu się przez śmiech.

Czekaj! Nie wmówisz mi, że był to przypadek! Zresztą ciąg dalszy udowodni Ci, że jego czyny są w pełni świadome.
   Gdy wreszcie dotarli na miejsce, Carl zeskoczył z konia i pognał przed siebie. Był naprawdę nietypowym starcem. No bo powiedzmy szczerze, kto wstaje przed trzecią i budzi swoją uczennicę by pojechała z nim do oddalonego o bóg wie ile kilometrów sadu, a potem znika między drzewami? Choć ten wariat ciągle doprowadzał ją do szewskiej pasji to i tak go kochała. Nic dziwnego więc, że po dziesięciu minutach od zniknięcia mężczyzny z pola jej widzenia ogarnął ją niepokój. Wędrując pomiędzy drzewami, nawoływała jego imię. Nigdzie jednak go nie widziała ani nie słyszała. Gdy już miała wdrapać się na pobliskie drzewo, dostała prosto w twarz nadgryzionym jabłkiem. Z jej gardła wyrwało się zrezygnowane westchnienie, któremu towarzyszył Carlowy chichot.

   To, co się stało później, nie było jego winą… A może jednak?
Nagle w jej stronę poszybował naostrzony kamień. Robiąc unik ściągnęła brwi. Co jest nie tak z tym dniem? Z południa dobiegała właśnie piątka wściekłych ludzi. Pierwszy z nich co chwile znikał i pojawiał się kilka metrów dalej. Sprawiało to, że był szybszy od reszty i jako pierwszy stanął do samodzielnej walki. Wymierzył szybki cios w okolicę twarzy dziewczyny, lecz ta błyskawicznie sparowała jego cios i podcinając jego nogi, posłała go do tyłu. Ten koziołkując do tyłu, przez nieumyślną teleportację rozbił głowę na pobliskim drzewie. Nim jednak Sami zdążyła zrozumieć jak do tego doszło, była już w zasięgu ataku kolejnych wrogów. Najpierw poczuła pieczenie na twarzy, a dopiero po chwili dotarło do niej, co się właściwie stało. Jeden z dwójki teraźniejszych przeciwników przeciął jej policzek ostrymi pazurami. Drugi zaś z pewnej odległości miotał w nią małymi ognikami. Unikając płomyków dobiegła do agresora, który próbował ochronić się ognistą aurą. Gdy tylko znalazła się na jej granicy, wyskoczyła w powietrze. Goniący ją posiadacz pazurów wbił się w tarczę swojego sojusznika. Doszło do małego wybuchu przez skumulowanie dwóch energii. Gdy opadła na ziemię, a dym wreszcie opadł, zaczęła szukać pozostałych napastników. Znalazła. Dwa wielkie męskie ciała leżały jedno na drugi, tworząc stos, na którym zasiadał machający jej energicznie Carl. Gdy już wracali, mężczyzna wyjawił jej, że sad należał do niejakiego… Nertola? Newtona? Newrona? Zresztą sam do końca nie wiedział. Następnie wymyślił sobie, że zostaną na kilka dni w pobliskim mieście.


Gdy wjechali na przedmieścia, starzec poszedł w swoją stronę, zostawiając ją z dwójką koni, ukochaną książką i adresem jakiegoś znajomego Carla. Gdy tam dotarła, została poczęstowana napojem, który goryczą dorównywał jej dzisiejszemu samopoczuciu. Robiąc kwaśną minę, szybko wypiła zawartość szklanki i tłumacząc się pilnymi sprawami, udała się na rynek, uprzednio zostawiając w stajni gospodarza towarzyszące jej dotąd zwierzęta. Podążając drogą ogarnęła ją atmosfera sprzyjająca rozmyśleniu. Zastanawiało ją, jaki był cel dzisiejszych działań jej trenera. Gdy zbliżała się na plac główny miasta, dotarł do niej przyjemny zapach pieczywa. Nic jeszcze dzisiaj nie jadła. Kupiła bułkę z serem i powędrowała w stronę skweru. Po drodze jednak oddała swój zakup wychudzonemu dzieciakowi, który siedział przy wejściu do ciemnej uliczki. Postanowiła poszukać wolnej ławki. Żadna jednak nie była pusta. Gdy odnalazła jedną, na której znalazłoby się akurat tyle miejsca, by pomieścić ją i osobę, która już na niej zasiadała, ogarnęło ją dziwne uczucie. Uciekła gdzieś myśl o spokojnych godzinach z lekturą, a na jej miejsce przybył niepokój. Nie czuła się dobrze… Zbliżyła się do ławki, na której siedział ciemnowłosy mężczyzna. Jej kroki były coraz cięższe. Zasłoniła mu dostęp do światła, a na usta przykleiła wymuszony uśmiech. Światło padające za jej pleców sprawiało, że biała peleryna powiewająca na plecach przynosiła na myśl śnieżne skrzydła. - Mogę w czymś pomóc? - chłopak otworzył oczy i spojrzał na nią oczekująco. - Chciałam tylko zapytać, czy mogę się dosiąść. - jej plany zostały pokrzyżowane nawet bez odpowiedzi. Zmęczenie i trucizna pochodząca ze szponów wykończyły jej organizm. Osunęła się nieprzytomna na ziemię, a po jej policzku znów spływały szkarłatne krople krwi.


Feliks? Wiem wody dużo, ale jest :P

- - -
+640PD
Pani Płot

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz